Niezbędnik

Wirtualne dyplomy

Era internetowych uczelni

Mirosław Gryń / Polityka
Internet zmienił diametralnie podejście do tworzenia, gromadzenia i przechowywania osiągnięć nauki, ale jej kolebkę – uniwersytety – pozostawia na razie stosunkowo nietknięte. W końcu odnalazł jednak lukę w pancerzu i zaczyna kwestionować uczelniane struktury.

26 stycznia 2013 r. profesor uniwersytetu Georgia Tech w Atlancie Tom Morley rozpoczął swoje cykliczne wykłady z Combinatorial Games. Zajęcia takie prowadził od dawna i nie byłyby niczym specjalnym, gdyby nie Coursera. Zazwyczaj gromadził głównie studentów 3 roku, mających podstawy matematyki teoretycznej. Tym razem słuchało go prawie 20 tys. osób na całym świecie. Co prawda do końca kursu wytrwało nie więcej niż 15 proc., ale to i tak dużo, jak na teoretyczny przedmiot, i o wiele więcej niż jakakolwiek grupa, którą dotąd uczył. A mogło być jeszcze więcej, ponieważ Coursera nie nakłada żadnych ograniczeń.

Kiedy „New York Times” ogłosił, że 2012 r. należeć będzie do MOOC (Massive Open Online Course, otwarty kurs internetowy), Coursera była jedną z kilku oferujących je stron. Rok później była już głównym adresem, pod który zgłaszały się uniwersytety i słuchacze. Czasopisma i portale śledzące nowinki i mody technologiczne nie szczędziły komplementów, wieszcząc nadejście nowej ery wyższej edukacji.

Strona założona zaledwie w kwietniu 2012 r. przez dwójkę profesorów informatyki Uniwersytetu Stanforda – Andrew Ng i Daphne Koller – zaczynała od udostępniania internetowych kursów z uniwersytetów Stanford, Princeton, Michigan i Pennsylvania. Dzisiaj współpracuje z ponad 100 uczelniami z całego świata, a do jej drzwi pukają kolejne. Chwali się liczbą 6,5 mln użytkowników, co stawia ją na pierwszym miejscu popularności wśród dostawców MOOC, ale w tym wyścigu nie biegnie sama.

Ewolucja czy rewolucja?

Niezbędnik Inteligenta „Uniwersytety 700 lat sporów” (100081) z dnia 05.05.2014; Wczoraj i dziś; s. 101
Oryginalny tytuł tekstu: "Wirtualne dyplomy"
Reklama