Pisanie o relacjach nauki i wiary to trudne zadanie, gdyż od razu pojawia się zasadniczy problem. O ile bowiem zdefiniowanie nauki (rozumianej jako dyscypliny przyrodnicze, czyli m.in. fizyka, biologia czy chemia, oraz nauki formalne, a więc matematyka i logika) nie jest czymś specjalnie trudnym, o tyle precyzyjne określenie, czym jest religia/wiara, okazuje się mocno kłopotliwe. Choćby z tego powodu, że dziś wierzeń religijnych są tysiące.
Tajemnica wiary
Czy w takim razie da się dla nich znaleźć jakiś wspólny mianownik? Czy byłoby nim ogólne stwierdzenie, że wiara religijna to przyjmowanie przekonań niepopartych dowodami? W odpowiedzi obrońcy wiary (po części słusznie) zwracają uwagę, że nauka również opiera się na przekonaniach, których nie można dowieść. Czego najlepszym przykładem są aksjomaty matematyczne, a matematyka (i logika) to w końcu podstawa współczesnej nauki. Nawet samo założenie, że świat należy poznawać na drodze racjonalnej i empirycznej, jest wyborem światopoglądowym, bez poparcia dowodami (poza argumentem utylitarnym, że spośród różnych światopoglądów ten daje najlepsze praktyczne wyniki, m.in. w postaci osiągnięć technologii; w świętych pismach próżno szukać podpowiedzi, jak wyprodukować prąd czy zbudować samochód; nauka zatem najtrafniej opisuje mechanizm działania świata).
Zdaniem niektórych publicystów religijnych wiara jednak może opierać się na „dowodach”, tyle że pochodzących z zupełnie innego porządku niż ten racjonalno-logiczno-empiryczny. Czyli na objawieniach, zaufaniu, zawierzeniu, oddaniu Bogu(om). John Haught, rzymskokatolicki teolog pracujący w amerykańskim Georgetown University, uznaje wiarę – choć brzmi to trochę zaskakująco – za „ostrze rozumu” będące „najwspanialszym momentem prawdy, który otwiera umysł na jego właściwe środowisko, na niewyczerpalną głębię wymiarów Istnienia, Sensu, Prawdy i Dobroci (…).