Kłopot ze swoimi przepowiedniami miał już nestor współczesnej futurologii, czyli nauki o poznawaniu przyszłych społeczeństw, Thomas Robert Malthus (1766–1834). Ten angielski ekonomista i duchowny anglikański prowadził badania z pogranicza ekonomii i socjologii. Stwierdził, że zwiększająca się liczba ludności przy stałej (ograniczonej) podaży ziemi powoduje, że rolnicy nie nadążają z produkcją żywności. To zaś prowadzi do zmniejszenia się populacji, a więc osiągnięcia poziomu, przy którym zapewnienie odpowiedniej ilości pożywienia jest możliwe. Słowem, sytuacja, w której przyrost ludności jest wykładniczy, a produkcji żywności liniowy, spowoduje choroby i głód, a co za tym idzie – nieuchronne wojny o zasoby.
Dlaczego maltuzjańska wizja nie ziściła się w krótkiej perspektywie? Jej twórca nie wziął pod uwagę znaczenia emigracji ludności z Wysp Brytyjskich, wzrostu wydajności rolnictwa na świecie i konsekwencji rewolucji przemysłowej. Dziś jednak, gdy prognozy mówią, że za 50 lat ludzi będzie ponad 9 mld, diagnoza Malthusa niepokoi.
W podobnym duchu utrzymane były francuskie prognozy z pierwszej połowy XIX w., w myśl których, jeśli ówczesne tempo wzrostu pogłowia koni we Francji utrzyma się przez kolejne 100 lat, w połowie XX w. liczba koni w samym Paryżu będzie tak duża, że dla zapewnienia im owsa konieczne będzie obsianie tym zbożem całości francuskich ziem uprawnych. W ogóle nie wzięto pod uwagę możliwości rozwoju technologicznego i pojawienia się nowych środków transportu jak metro, samochody czy samoloty.
Tego typu futurologiczne wizje możemy jednak odłożyć na bok i zająć się prognozami mającymi podstawy naukowe.