JĘDRZEJ WINIECKI: – Jak badania opinii publicznej wpływają na demokrację?
ANTONI SUŁEK: – W przestrzeni publicznej dominują sondaże o rozkładzie poparcia dla polityków i partii politycznych. Ich wyniki trafiają na pierwsze strony gazet i na paski w telewizjach. To przyczynia się, zwłaszcza w społeczeństwie silnie spolaryzowanym, do tworzenia atmosfery konkurencji i wyścigu. Niewątpliwie są jednak cennym źródłem informacji.
Politycy muszą wiedzieć, jak ich projekty są oceniane w różnych segmentach społeczeństwa; wtedy mogą je korygować. Bez sondaży rządziliby po omacku. One także racjonalizują politykę. Przywódcy partyjni czują się skrępowani w zapewnianiu o swoich szansach i w samochwalstwie. Ktoś z 3 proc. nie ośmieli się mówić, że głosuje na niego jedna trzecia. Mogą być ostrogą, jak w przypadku badania pokazującego mniej więcej równe szanse Rafała Trzaskowskiego i Patryka Jakiego w wyborach na prezydenta Warszawy. Obaj deklarują, że będzie to dla nich mobilizujące, choć szczególnie dotyczy to Trzaskowskiego, bo jego konkurent miał wcześniej niższe notowania. Ale mogą też polityka zdemobilizować. W 2015 r. Bronisław Komorowski długo powtarzał, że nie ma z kim przegrać. Po czym sądził? Po sondażach właśnie.
Nie jedyna to sytuacja, kiedy sondaże nie przewidziały rozstrzygnięcia fundamentalnego głosowania. Dlaczego?
Wnioskowanie o przyszłości jedynie na podstawie preferencji wyborczych, zwłaszcza w dynamicznej sytuacji politycznej, jest powierzchowne i obarczone znacznym ryzykiem. Co nam mówi odczyt z termometru? Tyle, że mamy gorączkę. Na co chorujemy, czy wyzdrowiejemy – na takie pytania nie odpowiada. Wyniki sondaży, procenty i wykresy wymagają interpretacji. Trzeba specjalistycznej wiedzy, znajomości trendu i szerszego kontekstu.