W 1906 r. sławny amerykański polarnik Robert Peary, późniejszy zdobywca bieguna północnego, dotarł do północnego skraju kanadyjskiej Arktyki. Składa się ona z tysięcy wielkich i małych wysp. Najbardziej wysunięte ku biegunowi są dwie: olbrzymia Ellesmere’a i leżąca na zachód od niej, mniejsza – Axela Heiberga. Podróżnik stał na tej drugiej, odkrytej parę lat wcześniej przez Norwegów, i patrzył w kierunku pierwszej. Powietrze było krystalicznie czyste, a widoczność – wspaniała. Na tyle, że można było podziwiać odległe szczyty górskie pokryte błyszczącymi w słońcu lodowcami.
Nagle ku własnemu zdumieniu Peary dostrzegł na horyzoncie jeszcze jedną wyspę. Miała znaczne rozmiary i mimo dużej odległości wyraźnie widać było jej skalne doliny oraz szczyty z białymi czapami lodowców. Czyżby kanadyjska Arktyka kryła jeszcze jakieś niespodzianki – zastanawiał się polarnik? Po paru minutach wyspa rozpłynęła się w delikatnej mgiełce. Peary nazwał ją Ziemią Crockera od nazwiska sponsora jego wypraw, bankiera George’a.
Wiosną 1913 r. na poszukiwanie nowego lądu wyruszył inny łowca przygód z USA – Donald MacMillan. Wysłało go National Geographic Society. I jemu, kiedy stanął tam, gdzie wcześniej Peary, pokazała się na horyzoncie Ziemia Crockera. Opowiadał później, że on i jego towarzysze widzieli wyraźnie wzgórza, doliny i pokryte śniegiem szczyty. Pomagający wyprawie Inuici mówili wprawdzie, że jest to jedynie iluzja, ale grupa MacMillana wyruszyła w drogę. Wędrowali pięć dni po lodzie, który pod wpływem wiosennego ciepła stawał się coraz bardziej niestabilny. Pokonali 200 km, zanim dali za wygraną. Zrozumieli, że atmosfera bawi się z nimi w chowanego.
Góry bez gór
Na początku XX w. wiedziano już, że w regionach polarnych natura lubi robić żeglarzom i wędrowcom takie figle.