Zdaniem ekspertów tajemnica wolniejszego starzenia nie jest ukryta w chemii, lecz w mięśniach (a właściwie w regularnej aktywności fizycznej) oraz w naszej codziennej diecie. Najlepiej niskokalorycznej. Reguła, którą rozpowszechniają autorzy badań nad starością, jest zaskakująco prosta: im mniej kalorii, tym lepiej, bo one skracają życie.
Niskokaloryczna dieta obniża stężenie insuliny, spowalnia metabolizm i spadek poziomu DHEA (to dehydroepiandrosteron, hormon produkowany przez nadnercza, z którego powstają hormony płciowe), a poza tym przyczynia się do mniejszej produkcji zagrażających zdrowiu wolnych rodników tlenowych – ma zatem idealny wpływ na parametry regulujące długość życia. Problem polega jednak na tym, że chcąc uzyskać spodziewane korzyści z tej metody, powinniśmy obniżyć konsumpcję aż o 30 proc., czyli z ok. 2500 do 1700 kilokalorii dziennie. To bardzo restrykcyjny cel, bo trzeba uważać, by przy zmniejszeniu posiłków nie pojawiły się niedobory witamin i składników mineralnych.
Naukowcy zastanawiają się też, czy może istnieć jeden gen odpowiedzialny za długość ludzkiego życia. Było już kilku kandydatów, ale żaden nie spełnił pokładanych w nich nadziei (choć np. nicieniom i muszkom owocowym dzięki manipulacjom genetycznym udało się w laboratoriach przedłużyć życie). Generalnie najbardziej uprawniony wydaje się pogląd, który zaprezentowała grupa uczonych na łamach „Scientific American”: „Ewolucja sprawiła, że nie ma genów, których podstawowym zadaniem byłoby zmniejszanie w miarę upływu lat wydolności organizmu czy też skracanie życia. Podobnie jak samochód nie jest wyposażony w mechanizmy celowo powodujące jego zużycie, tak ludzki organizm nie zawiera instrukcji genetycznych określających, w jaki sposób człowiek ma się starzeć i kiedy umrzeć”.