Niezbędnik

Tytułem wstępu: jaki kryzys

VIX, zwany wskaźnikiem strachu, notowania od 1990 r. do stycznia 2012 r. VIX, zwany wskaźnikiem strachu, notowania od 1990 r. do stycznia 2012 r. Polityka
Od trzech lat żyjemy w stanie niepewności. Gospodarki wpadają w recesję, premierzy padają jak muchy, ludzie wychodzą na ulice. Na czym polega kryzys i czy dotarł już do Polski?

Kryzysu nie widać, nie da się go zmierzyć. Namiastką wskaźnika jest indeks zmienności giełdy w Chicago. VIX – nazywany potocznie wskaźnikiem strachu – oddaje spodziewaną skalę wahań cen amerykańskich akcji w nadchodzących 30 dniach. Przez niemal dwie dekady osiągał średnio 20 punktów, ale wykres za ostatnie trzy lata przypomina wydruk z sejsmografu po trzęsieniu ziemi. Po upadku banku Lehman Brothers jesienią 2008 r. VIX wystrzelił do 59 punktów, a latem 2011 r., gdy kłopoty strefy euro ogarnęły Włochy, skoczył do 48. Na wykresie widać każdy nieudany szczyt strefy euro, można na nim odnaleźć także kryzys azjatycki i pęknięcie bańki internetowej.

Wstrząsy finansowe powodują zaburzenia gospodarcze o różnej sile. Recesja to spadek produktu krajowego brutto przez co najmniej dwa kwartały z rzędu – na przykład w USA w 2009 r. po upadku banku Lehman Brothers. Gdy spadek PKB jest głęboki i towarzyszy mu wysokie bezrobocie, mówimy o depresji – najsłynniejszym przykładem jest ta po krachu na giełdzie w Nowym Jorku w 1929 r. Znacznie częstszym zjawiskiem są okresy stagnacji, czyli nieznacznego wzrostu i podwyższonego bezrobocia – jak Stracona Dekada w Japonii po krachu giełdy tokijskiej w 1990 r. Wszystkie trzy okresy były nazywane kryzysami, choć ich przyczyny, przebieg i konsekwencje były zupełnie różne.

Gwałtowne turbulencje gospodarcze nie są niczym nowym. Od narodzin kapitalizmu do połowy XX w. depresje były częstym zjawiskiem – dopiero po II wojnie światowej Europa i Ameryka weszły w okres względnie stabilnego rozwoju, który do niedawna uznawaliśmy za normalność. Ale ledwo ekonomiści nauczyli się sterować gospodarką realną, czyli rolnictwem, przemysłem i usługami, zdominowała ją ta wirtualna – rynki akcji, obligacji, walut i derywatów. Towary ustąpiły miejsca kapitałowi, a koniunkturą gospodarczą zawładnęły sekwencje boomów kredytowych i pęknięć baniek spekulacyjnych. Takimi bańkami były kredyty hipoteczne w Ameryce i długi publiczne w Europie.

Przypadłością wielkich zjawisk ekonomicznych jest to, że nazwać potrafimy je dopiero po fakcie. W październiku 1929 r. nikt nie wiedział, że krach na giełdzie nowojorskiej spowoduje Wielką Depresję, tak jak w dzień kapitulacji III Rzeszy mało kto wierzył, że kres II wojny światowej przyniesie najdłuższy okres globalnej prosperity. Właśnie owa niewiedza i niewiara są kluczem do uchwycenia kryzysu: to stan niepewności i poczucie zagrożenia, które towarzyszą dramatycznym zmianom gospodarczym i politycznym. Dlatego, choć kryzys wymyka się pomiarom i definicjom, intuicyjnie wiemy, że trwa. Nosimy go wszyscy w głowach, z tym że nie znalazł się on tam przez przypadek.

Utracone zaufanie

Ten stan dopadł nas 15 września 2008 r. Tuż przed pierwszą nad ranem władze Lehman Brothers ogłosiły bankructwo na kwotę 690 mld dol. Upadek czwartego banku inwestycyjnego z Wall Street był wstrząsem dla sektora finansowego. Nie chodziło o bezpośrednie straty, tylko o potencjalne konsekwencje – Lehman handlował z mnóstwem instytucji, a to oznaczało, że skutki sięgną daleko poza jeden bank. I sięgnęły, ale znacznie większe szkody wyrządziła epidemia nieufności w następstwie bankructwa – z obawy przed zakażeniem banki przestały pożyczać sobie nawzajem. Amerykę ogarnął kryzys finansowy, a ten pociągnął za sobą globalną recesję, pierwszą na taką skalę od końca II wojny światowej.

Nieufność, która dotknęła z początku bankierów, szybko dopadła także przedsiębiorców. Bez kredytu amerykańskie firmy musiały ograniczyć produkcję, konsumenci ze strachu wstrzymali się z zakupami, siadł handel międzynarodowy, a susza kredytowa błyskawicznie przeskoczyła do Europy. Banki centralne po obu stronach Atlantyku wsparły system finansowy dodatkową płynnością, ale nie były w stanie wskrzesić zaufania – bez niego nie dało się z kolei przywracać pełnego obiegu kapitału między bankami. Rządy musiały je najpierw podeprzeć, by nie upadły pod naporem klientów, a potem nakłonić, by znowu zaczęły pożyczać sobie i gospodarce.

Ledwo w Ameryce udało się to osiągnąć, w 2010 r. kryzys finansowy wybuchł w Europie. Tutaj plaga nieufności dotknęła inwestorów na rynku obligacji – wierzyciele państw wystraszyli się deficytów budżetowych po recesji i długów publicznych nagromadzonych przez lata życia ponad stan. Rządy strefy euro stanęły przed trudniejszym zadaniem niż amerykański rząd federalny: uzdrowienia własnych finansów i przebudowy unii walutowej. Pierwsze ma uchronić państwa od niewypłacalności, drugie – zapobiec rozpadowi strefy. Podobnie jak w Ameryce, także w Europie politycy walczą o przywrócenie zaufania do utrwalonych instytucji i zastanego ładu.

Dyktat parlamentów

Na razie tę walkę przegrywają i płacą za to dymisjami. Kto nie wierzy w kryzys polityczny, niech przejrzy listę przywódców, którzy na nim polegli – od odeszłego w niesławie George’a W. Busha po obalonego przez wierzycieli Silvia Berlusconiego. Cykliczne recesje nie zużywają polityków w takim tempie, nie sprawiają też, że kraje, zamiast rozpisywać wybory, powołują rządy technokratów, jak stało się to w Grecji i we Włoszech. W obliczu groźby bankructwa standardy państw przegrywają z dyktatem rynków, a te żądają przede wszystkim kompetencji ekonomicznej, a nie legitymacji demokratycznej. Pełna suwerenność to dziś przywilej rządów zdolnych bez problemu obsługiwać swój dług.

Nawet te żyją jednak w ciągłym strachu, i to nie przed obcymi rynkami, tylko przed własnymi parlamentami. Barack Obama ma związane ręce w polityce wewnętrznej, gdyż republikanie w Kongresie torpedują każde jego posunięcie. David Cameron zawetował nowy traktat unijny, gdyż groził mu bunt własnych posłów w Izbie Gmin. Angela Merkel forsuje brutalne oszczędzanie w strefie euro, bo w przeciwnym razie Bundestag nie zaakceptuje kolejnych pakietów ratunkowych. Paradoksalnie, kryzys wzmocnił pozycję parlamentów względem rządów – tyle że zamiast demokratycznego namysłu artykułują one głównie populistyczny strach i hamują walkę z kryzysem finansowym.

Objawem kryzysu politycznego jest nie tylko rotacja przywódców i przeciążenie demokracji, ale także bezradność elit władzy. Do prowadzenia państw przez wzburzone morze nie wystarcza praktyka w rządzeniu przy dobrej pogodzie ani lata spędzone w ławach opozycji – liczy się twórcze myślenie i gotowość do podejmowania ryzyka. Brak jednego i drugiego widać najwyraźniej w Europie, gdzie nawet zbiorowy wysiłek 27 przywódców rzadko przynosi skuteczne rozwiązania, a gdy już przyniesie, niweczy je konflikt interesów. Unijni przywódcy wiedzą, że od władzy wspólnotowej nie ma już odwrotu, ale boją się zmian, jakie federalizm zwiastuje narodowym systemom politycznym.

Wystraszeni i oburzeni

Jeszcze bardziej boją się polityków, którzy mogą dojść do władzy na fali społecznego niepokoju. W Stanach republikańscy kandydaci na prezydenta muszą zabiegać o poparcie Partii Herbacianej, w Holandii antyislamista Geert Wilders jest już drugi w sondażach, skrajnie prawicowe partie weszły do parlamentów w Szwecji, Finlandii i na Węgrzech, we Włoszech technokratyczny rząd Mario Montiego jest zakładnikiem antyimigranckiej Ligi Północnej. Obok niechęci do imigrantów prawicowcy coraz śmielej głoszą hasła antyeuropejskie – Marine Le Pen, rywalka Nicolasa Sarkozy’ego w pierwszej turze wyborów prezydenckich, żąda wystąpienia Francji ze strefy euro.

Po trzech latach kryzysu europejskie społeczeństwa są z jednej strony zmęczone cięciami budżetowymi, z drugiej poirytowane bezsilnością polityków wobec rynków finansowych. Rosnące bezrobocie i spadające bezpieczeństwo socjalne rodzą obawy o przyszłość, które znalazły ujście w tzw. Ruchu Oburzonych – na własne rządy, które każą w kółko zaciskać pasa, i obcą finansjerę, która zarabia nawet przy złej pogodzie. Ale u podłoża gniewu i obaw leży kryzys społeczny, który narastał w Europie od dekady: rozwarstwienie dochodów, erozja klasy średniej, poczucie zagrożenia tożsamości ze strony imigrantów i muzułmanów, wreszcie obawy przed globalizacją gospodarczą i polityczną.

Podczas gdy na Bliskim Wschodzie kryzys doprowadził do obalenia kilku dyktatur, na Zachodzie trafia w próżnię – w Europie i Ameryce nie ma czego obalać, a obserwacja demokratycznych rządów skłania raczej do refleksji nad wydajnością tego systemu władzy. Zachodnie społeczeństwa godzą się ze swoim kryzysem, bo widzą, że dla kapitalizmu nie ma realnej alternatywy – nie mają jej w każdym razie Oburzeni, którzy mogliby przekuć społeczny niepokój w polityczną siłę. Głośno narzekając na rządzących, czasem oddając nawet głosy protestu na radykałów, Europejczycy i Amerykanie żywią cichą nadzieję, że kryzys minie, a dobre czasy powrócą.

Wstrząsy wtórne

Polacy zdają się wierzyć w coś innego: że burza znad Europy Zachodniej nigdy tu nie dotrze, a dobra pogoda nie minie. Recesji jak nie było, tak nie ma, premier po raz pierwszy od 1989 r. otrzymał mandat na drugą kadencję, a klasa średnia rośnie, zamiast się kurczyć. Objawów kryzysu w Polsce nie ma, bo Polacy mieli szczęście. Banki uniknęły strat spowodowanych upadkiem Lehman Brothers, gdyż polski system finansowy jest mniej rozwinięty niż ten w Europie Zachodniej. Polską gospodarkę ominęła globalna recesja, bo nie jest tak zależna od handlu międzynarodowego jak czeska czy słowacka, a eksportuje głównie do Niemiec, które jako jedyny z krajów strefy euro świetnie dziś prosperują.

Gospodarcze trzęsienie ziemi nie wywołało w Polsce katastrofy, ale wstrząsy wtórne dotarły. Pierwszy i najważniejszy to spadek wartości złotego – w minionym roku stracił 16 proc. względem euro, połowę tego, co po upadku Lehman Brothers. Drugi to osłabienie Unii Europejskiej – kłopoty strefy euro przekreślają perspektywę szybkiego wejścia Polski do unii walutowej, ta z kolei zamyka się w sobie. Trzeci wstrząs wtórny to zwrot na prawo społeczeństw Europy Środkowej – nacjonaliści rządzą już na Węgrzech, ale rosną w siłę także w Czechach, Estonii czy na Słowacji. Polska ten eksperyment zdaje się mieć już za sobą, ale populistyczne rządy w sąsiednich krajach nie służą jej wiarygodności.

Mimo braku objawów kryzysu nosimy go w głowach tak samo jak mieszkańcy Europy Zachodniej. Nasze obawy są o tyle słuszne, że dalsze powodzenie Polski nie zależy tylko od nas: 80 proc. handlu złotym odbywa się w Londynie, 29 proc. polskiego długu znajduje się w rękach zagranicznych wierzycieli, 30 proc. PKB stanowi eksport, a 60 proc. polskiego prawa powstaje w Brukseli. Dziś kwitniemy, bo w czasach zwątpienia Polska jest źródłem dobrych wiadomości, a obcy inwestorzy, importerzy, bankierzy i przywódcy nie przestają w nią wierzyć. Trzymajmy kciuki za to, by wytrwali w tej wierze jak najdłużej.

Krótkie kalendarium kryzysu

Według jednych kryzys trwa nieprzerwanie od trzech lat. Według innych jego pierwsza fala przeszła w 2009 r., a druga ruszyła w 2011 r. i trwa do dzisiaj. Oto najważniejsze wydarzenia:

Luty 2007 r. Pęka bańka spekulacyjna na amerykańskim rynku nieruchomości. Ceny domów lecą w dół, banki podnoszą oprocentowanie kredytów subprime (czyli udzielanych niezbyt wiarygodnym płatnikom), ich właściciele przestają je spłacać.

Wrzesień 2007 r. Brytyjski bank detaliczny Northern Rock występuje o pomoc do Banku Anglii. Klienci masowo wypłacają depozyty, zmuszając państwo do przejęcia banku.

Marzec 2008 r. Amerykański bank Bear Stearns chwieje się z powodu chybionych inwestycji w kredyty hipoteczne. Z pomocą państwa zostaje przejęty przez większy JP Morgan Chase.

Wrzesień 2008 r. Bank Lehman Brothers ogłasza największą upadłość w historii USA, rząd przejmuje Freddie Mac i Fannie Mae – dwie wielkie dotowane instytucje poręczające kredyty hipoteczne. Rynek międzybankowy zamiera, ostre spadki na giełdach na całym świecie.

Październik 2008 r. Kongres USA zatwierdza 700 mld dol. pomocy dla banków. Rezerwa Federalna pożycza 900 mld dol. bankom i 1,3 bln dol. przedsiębiorstwom. Indeks Dow Jones traci w jeden tydzień 22 proc. / Europejskie rządy rozszerzają gwarancje depozytów bankowych. Islandia nacjonalizuje banki zagrożone upadłością, banki centralne na całym świecie na wyścigi ścinają stopy procentowe.

Listopad 2008 r. W Waszyngtonie po raz pierwszy zbiera się G20 pod przewodnictwem George’a W. Busha. 10 dni wcześniej Barack Obama wygrywa wybory prezydenckie.

Styczeń 2009 r. Obama zostaje zaprzysiężony na prezydenta USA. Rząd Islandii upada jako pierwszy pod wpływem kryzysu finansowego, masowe protesty w Reykjaviku.

Luty 2009 r. Rząd USA przedstawia pakiet wspierania koniunktury na kwotę 787 mld dol., który ma złagodzić recesję w realnej gospodarce. Zapowiada też testy obciążeniowe banków.

Marzec 2009 r. Rezerwa Federalna przystępuje do ilościowego luzowania polityki monetarnej, czyli skupowania obligacji własnego rządu. Bezrobocie osiąga 8,5 proc., najwięcej od 25 lat.

Październik 2009 r. Nowy premier Grecji ujawnia, że deficyt budżetowy jego kraju wyniesie 12,7 proc. PKB, a nie 6,7, jak informował jego poprzednik. Agencje po raz pierwszy ścinają rating Grecji.

Kwiecień 2010 r. Obligacje greckie osiągają status śmieciowy, agencje zaczynają obniżać rating Hiszpanii. Grecja prosi o pomoc, Niemcy żądają w zamian ostrych oszczędności i głębokich reform.

Maj 2010 r. Grecja otrzymuje pakiet ratunkowy na kwotę 110 mld euro. Strefa euro tworzy Europejski Fundusz Stabilności Finansowej, a Europejski Bank Centralny zaczyna skupować obligacje.

Listopad 2010 r. Deficyt budżetowy Irlandii wzrasta do 32 proc. PKB wskutek przejęcia zobowiązań rodzimych banków. Dublin występuje o pakiet ratunkowy i otrzymuje 85 mld euro.

Marzec 2011 r. Trzęsienie ziemi i fala tsunami wywołują katastrofę w elektrowni atomowej Fukuszima. Japonia, która dopiero co wyszła z wieloletniej stagnacji, wpada w recesję.

Maj 2011 r. Portugalia dostaje pakiet ratunkowy na kwotę 78 mld euro. Inwestorzy nie chcą jej dalej pożyczać, bo kraj z powodu niskiej konkurencyjności nie ma widoków na wzrost.

Lipiec 2011 r. Strefa euro wstępnie przyznaje Grecji drugi pakiet ratunkowy, tym razem na 109 mld euro. 50 mld mają dołożyć prywatni wierzyciele, rezygnując z części wartości greckich obligacji.

Sierpień 2011 r. Kryzys zadłużeniowy ogarnia Włochy i Hiszpanię, Europejski Bank Centralny zaczyna skupować obligacje obu krajów. Agencja Standard&Poor’s odbiera USA rating AAA.

Październik 2011 r. Belgia i Francja nacjonalizują bank Dexia. Po dwóch nieudanych szczytach strefa euro ustala, że prywatni wierzyciele Grecji mają zrezygnować z połowy wartości posiadanych obligacji.

Grudzień 2011 r. Wielka Brytania wetuje nowy traktat unijny, mający zaprowadzić dyscyplinę budżetową. Strefa euro decyduje się na umowę międzyrządową, otwartą dla chętnych spoza eurolandu. / Europejski Bank Centralny pożycza bankom rekordową sumę 489 mld euro. Pieniądze mają oddalić groźbę suszy kredytowej w Europie i zachęcić banki do kupowania obligacji.

Styczeń 2012 r. Włochy i Hiszpania przeprowadzają udane aukcje obligacji z niższym oprocentowaniem. / Agencja Standard&Poor’s po 36 latach odbiera Francji najwyższą notę kredytową AAA.

Niezbędnik Inteligenta „Trzęsienie kapitalizmu” (100003) z dnia 19.01.2012; Jak zaczął się kryzys; s. 4
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną