Niezbędnik

W skali XXL

Długowieczność naznaczona chorobami przewlekłymi jest jednym z największych wyzwań dla współczesnego świata. Długowieczność naznaczona chorobami przewlekłymi jest jednym z największych wyzwań dla współczesnego świata. Matthias Tunger / Corbis
Starzejemy się, tyjemy, zawodzi nas pamięć. Świat ugina się pod ciężarem chorób cywilizacyjnych, z którymi nikt nie wie, jak sobie poradzić.

Nauka nie wynalazła dotąd recepty na długie i zdrowe życie. Nie potrafi też zadowalająco zaradzić problemom, jakie przynosi zaawansowany wiek. Jeśli ktoś dożywa stu lat w dobrej kondycji i nadal jest samodzielny, zawdzięcza to bardziej własnym genom niż medycynie. Są to i tak pojedyncze przypadki.

Ludzi w podeszłym wieku przybywa. Liczba mieszkańców Ziemi zbliża się do 8 mld i będzie biła kolejne rekordy nie tyle z uwagi na przyrost naturalny, co wydłużającą się linię życia. Coraz więcej z nas przekroczy nieosiągalną jeszcze pół wieku temu granicę 100 lat i choć to powód do satysfakcji, jest wielkim bólem głowy dla świata. Jak zapewnić tej armii starców zdrowe życie? Jak powstrzymać lawinowo rosnące koszty ich leczenia? Starość to nie tylko niedołęstwo, zaniki pamięci i otępienie wymagające stałego nadzoru; to również inne choroby przewlekłe: cukrzyca, nowotwory, niewydolność serca, nadciśnienie, osteoporoza.

Oswoić starość

Czy systemy opieki zdrowotnej są przygotowane, by radzić sobie z tymi problemami? Nie, bo zostały stworzone głównie do walki z chorobami zakaźnymi i od tamtej pory ewoluują powoli, jakby trudno im było sprostać wymogom zmieniających się czasów. A cena, jaką płacimy za postęp cywilizacyjny, jest coraz wyższa.

Na przełomie XIX i XX w., a więc 50 lat przed początkiem ery antybiotyków, nasi przodkowie umierali najczęściej na skutek infekcji: zapaleń płuc, gruźlicy, biegunek. Nowotwory w tym globalnym rankingu śmierci były dopiero na ósmym miejscu. Odkąd medycyna radzi sobie z zarazkami, choroby nowotworowe poszybowały na drugą pozycję, rywalizując z wciąż najbardziej rozpowszechnionymi chorobami serca. Wkrótce zostaną liderem wśród głównych zabójców, ponieważ leczenie miażdżycy i zawałów przynosi w ostatnich latach znacznie lepsze rezultaty i łatwiej nad nimi zapanować, modyfikując jedynie styl życia. W przypadku raka tzw. środowiskowe czynniki ryzyka, a więc palenie papierosów, niezdrowa dieta czy skażenie środowiska, tylko przyspieszają dodatkowe mutacje w komórkach, przekształcając je w nowotworowe granatniki – dużo więcej zależy tu od zachowania samych genów, na co wpływu jeszcze nie mamy.

Światowa Organizacja Zdrowia całkiem dobrze – w skali globalnej – radzi sobie w przypadkach zagrożenia wybuchem epidemii, ale gdy przychodzi uporać się z takimi schorzeniami, jak rak, otyłość, cukrzyca lub choroby układu krążenia, jej metody okazują się nieadekwatne i nierealistyczne. W efekcie koszty leczenia idą w górę. W latach 60. eksperci uznaliby za niepojęte, iż za 50 lat kraje zachodniej Europy wydawać będą na ochronę zdrowia ok. 9 proc. swojego dochodu narodowego. Oczywiście, tyle wydają! Przewidywania są zaś takie, że w 2050 r. wskaźnik ten będzie musiał wzrosnąć do 20, a w USA nawet do 30 proc.

Ten czarny scenariusz nie musi się sprawdzić pod jednym warunkiem – jeśli nauce uda się znaleźć remedium na choroby, które dewastują nas w starszym wieku. Historia medycyny pełna jest takich odkryć, nieraz niespodziewanych. Jeszcze w latach 70. niebezpieczne i wymagające kosztownych zabiegów chirurgicznych wrzody żołądka były sporym obciążeniem dla budżetów ochrony zdrowia, ale odkąd w 1982 r. odkryto ich związek z zakażeniem bakterią Helicobacter pylori, leczenie farmakologiczne stało się dużo tańsze i skuteczne. Gdyby podobne sukcesy nadeszły w niedalekiej przyszłości w innych dziedzinach – onkologii, neurobiologii czy diabetologii – katastroficzna wizja świata, który nie ma za co leczyć ludzi z rakiem, chorobą Alzheimera i cukrzycą, oddaliłaby się od nas na jakiś czas.

Ale mimo pojedynczych zwycięstw w zwalczaniu rozmaitych chorób przewlekłych, większość bitew jednak przegrywamy. Nie można więc liczyć na to, że kiedykolwiek pojawi się uniwersalna pigułka na raka. Sukcesy w leczeniu zawałów i wad serca, które przyczyniły się do drastycznego spadku śmiertelności w młodym i średnim wieku, zaowocowały na razie tym, że dużo więcej starszych ludzi musi radzić sobie z niewydolnością tego narządu. Upośledza ich jakość życia, a leki uśmierzające te dolegliwości są drogie i często nie dość jeszcze skuteczne.

Tykająca bomba otyłości

Długowieczność naznaczona chorobami przewlekłymi jest jednym z największych wyzwań dla współczesnego świata, ale trudno znaleźć sceptyka niezadowolonego z takiego postępu, który nawet za cenę gorszego schyłku życia wolałby umrzeć wcześniej. Starzejące się społeczeństwo to w sumie nasze wielkie osiągnięcie cywilizacyjne, więc walczyć z tym zjawiskiem byłoby doprawdy rzeczą dziwną.

Co innego, gdy równie brzemienną w skutki i nie mniej kosztowną plagą staje się otyłość. Tylko niewielki odsetek dotkniętych nią ludzi z powodów medycznych nie może w żaden sposób temu przeciwdziałać (z uwagi na ciężkie choroby metaboliczne lub wyjątkową konstelację genów sprzyjających szybkiemu przybieraniu na wadze), natomiast przytłaczająca większość tyje na własne życzenie. A jeśli zatraca w tym umiar, sprowadza na siebie komplikacje zdrowotne, których z biegiem lat przybywa i z którymi coraz trudniej sobie poradzić. 65 proc. światowej populacji grozi obecnie większe ryzyko śmierci z powodu nadwagi niż niedożywienia, choć przez dziesięciolecia to głód wydawał się największym niebezpieczeństwem dla przeludnionej cywilizacji. Prof. Barry Popkin z Uniwersytetu Północnej Karoliny ze zdumieniem odkrył w swoich badaniach epidemiologicznych, że w 36 rozwijających się krajach Afryki, Ameryki Południowej i Azji jest już więcej kobiet z nadwagą niż takich, które trzeba dożywiać. Szacunki dla całego świata są dość przerażające: do 2030 r. liczba otyłych ludzi może podwoić się do 3,3 mld.

Do jak licznej grupy trafiają argumenty lekarzy, że otyłość nie jest tylko mankamentem urody, lecz wywołuje liczne choroby przewlekłe? Ich lista prezentuje się imponująco: cukrzyca, nadciśnienie, miażdżyca, niewydolność oddechowa, zmiany zwyrodnieniowe w kręgosłupie, kamica żółciowa, nowotwory piersi, jajnika, trzonu macicy, jelita grubego, prostaty. A ilu spośród tych, którzy uwierzyli, że kopią sobie grób łyżką i widelcem, jest w stanie zmienić swoje nawyki?

Plaga otyłości nie wzięła się przecież znikąd. W odróżnieniu od tradycyjnych epidemii, które roznoszą wirusy czy bakterie, w dużej mierze sami zapracowujemy na zbędne kilogramy. Eksperci uparcie twierdzą, że otyłość spowodowana jest spożywaniem zbyt wielu kalorii, które następnie nie są spalane podczas aktywności fizycznej. Oto skąd bierze się ta udręka: w świecie konsumpcji postawiliśmy na wygodę i przyjemności, a o naszą codzienną dietę zadbał przemysł spożywczy, który rafinuje cukier, wybiela mąkę, szlifuje ryż, smaży na głębokim tłuszczu – jednym słowem zwiększa kaloryczność tego, czym się na co dzień odżywiamy. W dodatku jeśli ktoś nawet dał się porwać hasłu „pięć razy dziennie warzywa i owoce”, to i tak bez zmiany stylu życia kilogramów nie straci.

Pouczającego przykładu dostarczają Indianie Pima, których przodkowie w średniowieczu rozdzielili się na dwie grupy: jedna osiadła w Meksyku i do dzisiaj trudni się myślistwem oraz pracą na roli, a druga zamieszkała w południowej Arizonie i jej kolejne pokolenia stopniowo porzucały rolnictwo, przechodząc na styl życia białych Amerykanów. Odkąd zaczęli jeść hamburgery, frytki, pizzę oraz inne smakołyki współczesnej kuchni masowej, mają jeden z najwyższych w świecie odsetek otyłych, a połowa zapada na cukrzycę przed ukończeniem 35 lat.

Ktokolwiek współczuje teraz Indianom, powinien uważnie prześledzić doniesienia z Europy: częstość występowania otyłości w większości krajów w ostatniej dekadzie zwiększyła się o 10–40 proc. (polskie dzieci tyją na kontynencie najszybciej). Zauważalny wzrost zachorowań na cukrzycę, wymienione wcześniej nowotwory, nadciśnienie są prostą konsekwencją masowego przybierania na wadze.

Dlaczego tak trudno temu zaradzić? Wiedza o zdrowym odżywianiu bywa powierzchowna, ale najgorszą rzeczą, jaka pokutuje w świadomości ludzi z nadwagą, jest traktowanie diety jako doraźnego sposobu na poprawę wyglądu, bez wnikania w konsekwencje dla zdrowia. Zapał odchudzania mija po miesiącu i jak miło jest wrócić do starych nawyków! Co także ma głębokie uzasadnienie w fizjologii, bo wysokokaloryczne posiłki podnoszą poziom serotoniny w mózgu, dając uczucie miłego błogostanu, więc największy łakomczuch przeżyje tydzień na samych warzywach, ale dużo trudniej będzie go namówić na gimnastykę lub ruch na świeżym powietrzu. To, że w tym czasie zapada na cukrzycę lub nadciśnienie, traktuje niczym dopust boży, ale ze swoją tuszą w żaden sposób nie łączy.

W walce z epidemią otyłości poległa również nauka. Leptyna, grelina (znaleziona we krwi substancja odpowiedzialna za uczucie głodu) oraz sibutramina i orlistat (leki o działaniu odchudzającym) miały w ostatnim dziesięcioleciu uwolnić świat od problemu nadwagi, lecz ich sukces okazał się pozorny. W przypadku leptyny i greliny po raz kolejny okazało się, że sukcesy w zwalczaniu otyłości u zwierząt laboratoryjnych niekoniecznie przekładają się na podobne efekty u ludzi. W przypadku odchudzania za pomocą tabletek – działania niepożądane zniechęciły wiele osób do tej kuracji. Na temat nowych pomysłów naukowców doszukujących się w hormonach i genach rozwiązania tajemnicy tycia niczego ostatnio nie słychać. Tu i ówdzie pojawiają się jakieś nowe odkrycia, ale naprawianie genetycznych defektów oraz wpływanie na sygnały między komórkami nerwowymi udaje się na razie tylko w laboratoriach, z udziałem otyłych szczurów, myszy i świnek morskich.

Trudne sojusze

Główny Urząd Statystyczny prognozuje, że w najbliższych 20 latach liczba obywateli powyżej 65 lat wzrośnie w Polsce o ponad 3 mln, co wydatnie zmieni relację liczby pracujących do niepracujących (na 1 tys. osób w wieku produkcyjnym ma przypadać 736 w wieku nieprodukcyjnym). Wyzwania demograficzne, o których słychać najczęściej w kontekście skutków ekonomicznych i społecznych dla systemu emerytalnego, mają wcale nie mniejsze implikacje dla ochrony zdrowia.

W Polsce już teraz żyje 800 tys. osób starszych wymagających stałej opieki, a według OECD do 2050 r. jej koszty wzrosną trzykrotnie. Starzejące się społeczeństwo to narastający deficyt środków przeznaczonych na leczenie chorób przewlekłych, konieczność tworzenia placówek oferujących opiekę długoterminową i rehabilitacyjną, potrzeba kształcenia personelu pielęgniarskiego.

Na razie żadne z tych zadań nie jest u nas rozwiązywane, choć przydałby się tu jakiś plan, nawet ze zwykłej przezorności. Wydatki z samego budżetu państwa na leczenie cukrzycy przekraczają już 2 mld zł rocznie, więc o ile trzeba będzie je podnieść, jeśli obecnie choruje 3 mln osób, a do 2025 r. ich liczba może wzrosnąć o kolejne 300 tys.? Dodatkowe 3 mld zł kosztuje budżet państwa wieloletnie leczenie powikłań cukrzycy: chorób serca, udarów, stopy cukrzycowej, chorób nerek i oczu. Zmienia się również oblicze onkologii. W 2010 r., z którego pochodzą ostatnie skumulowane dane, zachorowało na raka o 2,5 tys. osób więcej niż w poprzednich latach, ale po raz pierwszy zmarło z jego powodu mniej chorych. Liczba osób z chorobą nowotworową, wymagających nieraz przewlekłego leczenia, wynosi w Polsce już pół miliona, a dzięki lepszemu rokowaniu grupa ta będzie coraz liczniejsza. Czy wystarczy pieniędzy, by ozdrowieńcom zapewnić niezbędne kuracje, trzymające ich z dala od szpitali onkologicznych?

Nie tylko Polska, ze swoją rachityczną ochroną zdrowia, ma z tym spory kłopot. Kraje dużo bogatsze też nie są w stanie podołać lawinowo rosnącym wydatkom na leczenie schorzeń przewlekłych i coraz częściej słychać głosy, że bez wsparcia i pomocy ze strony przemysłu nie udźwigniemy ciężaru narastających kosztów. Firmy farmaceutyczne oczywiście zacierają ręce, spoglądając na te wskaźniki, i choć w ramach tzw. społecznej odpowiedzialności biznesu prowadzą przy wsparciu mediów rozmaite akcje profilaktyczne, zmierzające do ograniczenia zapadalności na niektóre choroby, każdą wiadomość o poszerzającym się rynku dla swoich produktów przyjmą z zadowoleniem.

Na co w takim razie można liczyć ze strony producentów żywności? Odkąd Światowa Organizacja Zdrowia uznaje otyłość za sprawczynię co najmniej 44 proc. przypadków cukrzycy, 40 proc. nowotworów i 23 proc. chorób serca, poradzenie sobie z epidemiami tych schorzeń wymagałoby wsparcia ze strony koncernów oferujących ludziom furę niezdrowego jedzenia. Polityczne akcje, zapoczątkowane np. w Nowym Jorku przez burmistrza tego miasta Michaela Bloomberga, który chciał zakazać sprzedaży w barach fastfoodowych dużych kubków ze słodzonymi napojami, na razie spełzły na niczym – sąd apelacyjny uznał tę restrykcję za niekonstytucyjną. Próby wprowadzenia specjalnych podatków od napojów gazowanych i słodkich przekąsek także napotykają olbrzymi opór.

Producenci żywności, podobnie jak firmy farmaceutyczne, prowadzą podwójną grę. Z jednej strony próbują odgrywać rolę sojuszników: firma Kraft szczyci się, że od 2005 r. wypuściła na rynek 5 tys. zdrowych produktów (przeważnie ulepszając recepturę swoich serków i słodyczy), Coca-Cola od 2000 r. zmniejszyła liczbę kalorii w napojach o 9 proc., Nestle zdecydowało się na przebudowę całego portfolio pod kątem zdrowszych składników odżywczych. Wszystkie te posunięcia odbywają się pod sztandarem walki z otyłością i w najbliższych latach mają przyczynić się do poprawy zdrowia konsumentów, ale nie zapominajmy, że firmy te mają również swoje obowiązki wobec akcjonariuszy i przede wszystkim zabiegają o zyski w krótszej perspektywie.

Pytanie, które wszyscy dziś sobie zadają, brzmi: czy można się bogacić, jednocześnie ścinając kalorie? Spoglądając na imponujący rozwój sektora tzw. żywności funkcjonalnej (mającej nie tylko efekt odżywczy, ale również – zdaniem jej propagatorów – poprawiającej stan zdrowia i redukującej ryzyko różnych chorób) oraz ekologicznej (choć z różnych powodów nie zawsze zdrowej), odpowiedź nasuwa się sama. Widać, jak decydujące znaczenie ma ostatecznie nasza świadomość – jeśli spadłby popyt na łakocie, za sprawą których obrastamy w tłuszcz, ich producenci szybko doszliby do wniosku, że najwyższy czas zmienić ofertę. Perspektywa kusząca, tyle że najprostsze recepty najtrudniej wdraża się w życie. Na razie nikt nie ma pomysłu, jak lepiej kształtować konsumencką świadomość. A wysiłki na rzecz podniesienia skuteczności medycyny niewiele pomogą, jeśli nie uda się wpoić ludziom zdrowszych nawyków codziennego życia.

Niezbędnik Inteligenta „Czas apokalipsy” (100075) z dnia 04.11.2013; Katalog plag; s. 59
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną