Edwin Bendyk: – Miał pan okazję poznać Alberta Einsteina.
Prof. Eryk Infeld: – Tak, w 1949 r., gdy byłem dziewięcioletnim chłopcem. Podczas pobytu w New Jersey mój ojciec Leopold Infeld (wybitny fizyk, współpracownik Einsteina – przyp. red.) postanowił odwiedzić Einsteina w jego domu w Princeton. Rozmawiali w cztery oczy w pracowni, my z siostrą dołączyliśmy później – zajęła się nami siostra Einsteina. Bawiła się z nami, dała czekoladę. Po godzinie z pracowni na piętrze wyszli dwaj mężczyźni – jeden postawny i wysoki, mój ojciec; obok niego Einstein – drobniejszy, z charakterystyczną fryzurą, śmiejący się pełnym głosem z usłyszanego przed chwilą dowcipu. Uścisnął mi rękę, wziął siostrę na kolana i długo jeszcze z nami rozmawiał. Pamiętam, że traktował mnie jak zwykłego rozmówcę, a nie jak dziecko, z którym trzeba prowadzić konwersację jakoś inaczej.
Interesował się pan już wtedy nauką?
Planów na przyszłość nie miałem jeszcze sprecyzowanych, ale interesowałem się zwłaszcza astronomią. Mieszkaliśmy wtedy w Kanadzie, pamiętam, że strasznie się nudziłem w tamtejszej szkole, bo program był zbyt łatwy. Przeniesiono mnie do wyższej klasy, nudy się nie skończyły. Sytuacja zmieniła się dopiero po naszym przyjeździe do Polski w 1950 r. – choć system polityczny był straszny, to jednak poziom szkoły nieporównanie wyższy niż w Kanadzie.
Co można powiedzieć o Einsteinie w podobnym wieku? Czy zapowiadał się już wtedy na wielkiego uczonego?
Raczej niewiele osób wróżyło mu karierę naukową. Wolno się rozwijał, późno zaczął czytać, nauczyciele wątpili w jego potencjał intelektualny.