Piotr Sarzyński
18 października 2016
Gdzie zamieszka człowiek
Lokum dla utopii
Idei miejsc idealnych od początku towarzyszą jej architektoniczne i urbanistyczne wizje. Te współczesne prezentują uczestnicy tegorocznego London Design Biennale.
Twórcy kolejnych fantazji na temat oazy szczęśliwości, choć niekiedy wykazywali się dużą pomysłowością w wymyślaniu jej społeczno-politycznej czy prawno-moralnej organizacji, w kwestiach przestrzennych zadziwiali brakiem wyobraźni. Z reguły zadowalali się przeniesieniem w nowy świat współczesnej im architektury, pewną inwencję ujawniając jedynie w kwestiach urbanistycznych. Ale i tam pole innowacji było ograniczone do kilku schematów, z których najpopularniejsze polegały na budowie miasta na planie koła, kwadratu lub heksagonu i w miarę symetrycznym rozmieszczaniu budynków wokół centralnego placu.
Twórcy kolejnych fantazji na temat oazy szczęśliwości, choć niekiedy wykazywali się dużą pomysłowością w wymyślaniu jej społeczno-politycznej czy prawno-moralnej organizacji, w kwestiach przestrzennych zadziwiali brakiem wyobraźni. Z reguły zadowalali się przeniesieniem w nowy świat współczesnej im architektury, pewną inwencję ujawniając jedynie w kwestiach urbanistycznych. Ale i tam pole innowacji było ograniczone do kilku schematów, z których najpopularniejsze polegały na budowie miasta na planie koła, kwadratu lub heksagonu i w miarę symetrycznym rozmieszczaniu budynków wokół centralnego placu. Nawet wspólnotowy falanster Charles’a Fouriera przybierał kształt rozbudowanego założenia pałacowego. I tylko Étienne-Louis Boullée stworzył w XVIII w. pełne rozmachu projekty budowli prawdziwie zasługujących na miano utopijnych. Dwa najbardziej znane (jak łatwo się domyślić, nigdy niezrealizowane) to mające kształt kuli o średnicy 150 m Mauzoleum Izaaka Newtona oraz nie mniej monumentalna Biblioteka Królewska. Wysyp utopijnych wizji architektoniczno-urbanistycznych nastąpił dopiero w XX w., czyli w czasach, w których ludzie skłaniali się raczej ku racjonalizmowi, a nie fantasmagorii. Ale modernizm narzucał silny imperatyw postępu, rozwoju, kształtowania przyszłości, do czego utopijne wizje dobrze pasowały. Architekci i planiści uwierzyli zresztą, że ich projekty mogą kreować rzeczywistość społeczną, że odpowiednie planowanie przestrzeni determinować będzie relacje międzyludzkie, wydajność pracy, potrzeby, formy spędzania czasu itd. Słowem, że ich kreatywność jest warunkiem koniecznym wszelkich innych przeobrażeń. Odloty W pewnym uproszczeniu wszystkie te wizje podzielić można na progresywne i regresywne. W pierwszych koncentrowano się na ustanawianiu nowych przestrzennych reguł, zasad i form. Najlepszymi przykładami są tu „Ville Radieuse” Le Corbusiera – przedstawiony w 1930 r. projekt totalnej przebudowy centrum Paryża w idealne (wedle modernistycznych koncepcji autora) miasto przyszłości o strukturze będącej wariacją na temat budowy ludzkiego ciała czy – jeszcze bardziej radykalny – projekt kartezjańskich wieżowców, które miałyby zastąpić stłoczone na Manhattanie drapacze chmur. W drugiej tendencji, szukającej nowych inspiracji w przeszłości, mieściła się koncepcja miast ogrodów sformułowana na przełomie XIX i XX w. przez Ebenezera Howarda czy będąca jej rozwinięciem, późniejsza o osiem dekad, idea tzw. nowego urbanizmu. Co ciekawe, w duchu obu tych retrowersji stworzono – ku niesłabnącej satysfakcji mieszkańców – całkiem sporo realizacji. Tymczasem futurystyczne, podszyte dobrymi chęciami, wizje Le Corbusiera bądź pozostały na papierze, bądź zrealizowane w skromniejszej formie stały się szybko celem powszechnej krytyki. Szczególnie wiele utopijnych projektów architektonicznych i urbanistycznych powstało w latach 60. Podbój kosmosu i wszechobecna wiara w lepszą przyszłość zachęcały także do śmiałych wizji przyszłego życia na Ziemi. Kenz Tange z myślą o zagospodarowaniu Zatoki Tokijskiej stworzył więc projekt miasta dryfującego na wielkich platformach, zaś Arata Isozaki – napowietrznego. Frei Otto szokował wizjami miast arktycznych, grupa NER z Moskwy proponowała tzw. linearne. Yon Friedman mówił o „Spatial City”, czyli miastach budowanych na 15–20-metrowych filarach nad dotychczasowymi aglomeracjami. Peter Cook badał możliwości stworzenia przestrzeni do życia opartej na wzorze siatki krystalicznej diamentu (Plug-in City), zaś Kisho Kurokawa – na wzorze spirali DNA. Najbardziej „odlotowa” utopia wyszła z włoskiej pracowni Superstudio. Był to tzw. Model Totalnej Urbanizacji („Continuous Monument”), czyli megastruktury budowlanej opasującej niemal cały świat, wijącej się przez pustynie, wzdłuż morskich nabrzeży i wokół dotychczasowych ludzkich siedzib. Ale w fantazji niewiele ustępowali Włochom Słowacy z grupy VAR, którzy wymyślili „Heliopolis” – pierścieniowate, obliczone na ok. 60 tys. mieszkańców miasta, osadzane na szczytach gór. A przecież pamiętać jeszcze wypada o słynnym konstruktorze Buckminsterze Fullerze, który swoimi „kopułami geodezyjnymi” gotów był nakrywać całe metropolie. I my mieliśmy swój udział w rywalizacji na utopijne wizje ludzkich siedzib. Autorem najbardziej znanej był Oskar Hansen. W 1966 r. ogłosił koncepcję Linearnego Systemu Ciągłego, która zakładała stworzenie czterech równoległych wąskich pasów zabudowy ciągnących się z północy na południe kraju, składających się naprzemiennie ze stref mieszkalnych, usługowych oraz z naturalnego krajobrazu. Drugą propozycję – projekt Terra X – zaprezentował w 1973 r. Stefan Müller. Przewidywała ona stworzenie samonośnej megakonstrukcji usytuowanej ok. 2,5 km nad powierzchnią globu. Byłoby to miejsce życia i pracy ludzkości, Ziemia zaś służyłaby uprawie roli, hodowli zwierząt i wypoczynkowi. Müller powołał też do życia Międzynarodowe Wystawy Architektury Intencjonalnej, gromadzące – z grubsza biorąc – podobne, fantastyczne pomysły. Odbyły się dwie ich edycje: Terra-1 w 1975 r. i Terra-2 w 1981 r., a udział w nich wzięło wielu wybitnych architektów, jak Arata Isozaki, Renzo Piano, Tadao And, Aldo Rossi czy Rem Koolhaas. Z czasem inwencja projektantów, by osiedlać ludzi w dziwnych i mało przystępnych miejscach, osłabła, zastąpiona przez modele mniej lub bardziej możliwe do wprowadzenia. Dotyczy to np. potężniejącego z dekady na dekadę nurtu tzw. zielonej architektury. Popularność zyskały sobie futurystyczne pomysły „Biotecture” Jeffreya Milesa (1993/5), czyli miasta będące niejako przedłużeniem naturalnych ekosystemów, oraz „Floating City” Donny Goodman, która ludzkie osiedla posadowiła na wysokich na 12 m pontonach zakotwiczonych na otwartym morzu. Dziś największą gwiazdą utopijnych pomysłów na przesiedlanie ludzkości wydaje się 39-letni zaledwie Belg Vincent Callebaut. Od lat tworzy on wizje nowych mieszkalno-biurowo-usługowych proekologicznych megastruktur, efektownie dopracowanych graficznie i noszących wdzięczne nazwy „Płatek lilii”, „Pachnąca dżungla”, „Azjatyckie kopce” czy „Latający smok”. Mimo tego zwrotu ku praktyczności Brytyjczycy postanowili na London Design Biennale fetować tegoroczną pięćsetną rocznicę wydania „Utopii” Tomasza Morusa. Na zaproszenie pod hasłem „Utopia by design” odpowiedziały instytucje i agendy rządowe z 37 krajów, w tym tak znaczące w branży, jak amerykańskie Smithsonian Design Museum, brytyjskie Victoria&Albert Museum, Niemiecka Rada Wzornictwa, Japan Foundation czy hiszpańskie ministerstwo edukacji, kultury i sportu. Polską prezentację wyłonił w konkursie Instytut Adama Mickiewicza. Wszyscy stanęli przed pytaniem: czym dziś jest utopia? Gdzie przebiegają granice między fantazją a realnością, wizją a możliwym do spełnienia scenariuszem? Przed jakimi najpoważniejszymi zadaniami stoją dzisiejsi futuryści? I czy utopie są nam jeszcze w ogóle potrzebne? Bliskość Wędrówka po wystawie ulokowanej w zabytkowym Somerset House potwierdza, że wizje przyszłości są zdecydowanie mniej utopijne niż kiedyś. Widać to najlepiej w projektach, które najbardziej dosłownie potraktowały temat, proponując własne koncepcje nowych siedzib ludzkich. Chińczycy z Shenzen, miasta graniczącego z Hongkongiem, postanowili stawić czoła największemu problemowi tej aglomeracji, czyli gwałtownemu przyrostowi ludności: jej populacja przez ostatnie 35 lat wzrosła z 300 tys. do prawie 15 mln. Projektanci stawiają na serię wież-habitatów, z których każda zapewniałaby mieszkanie, pracę, usługi, infrastrukturę rozrywki i wypoczynku. Słowem, całe życie bez wytykania nosa z jednego betonowego kolosa. Wizja dość osobliwa, ale oglądając jej dopracowane szczegóły, można sobie wyobrazić, że możliwa do realizacji w każdej chwili. Dość utopijna idea spotyka się tu z twardymi realiami. Podobnie jest w przypadku projektu meksykańskiego. Teoretycznie wydaje się nierealny, zakłada bowiem stworzenie na granicy meksykańsko-amerykańskiej nowej wielkiej metropolii składającej się z wielu mniejszych, mających heksagonalny układ urbanistyczny przylegających do siebie części. Ale towarzysząca tej wizji, niezwykle wnikliwa analiza czynników gospodarczych, demograficznych, handlowych czy kulturowych sprawia, że zapomina się o politycznych barierach, a zaczyna dostrzegać atrakcyjność przedsięwzięcia. Realność wyczuwa się także w projekcie hiszpańskim zachęcającym widzów, by za pomocą hełmu 3D przenieśli się o sto lat w przyszłość do środka niedużego miasta. Tu też brakuje szaleństwa: przedstawiony świat jest precyzyjnie wydedukowany z teraźniejszości. To próba ekstrapolacji współczesnych trendów w technologii, energetyce, komunikacji, łączności i architekturze. Czy to jest właśnie utopia naszych czasów? Być może tak. Wiele krajów oparło swoje ekspozycje na założeniu, że utopia to właściwie świadomość niezaspokojonych potrzeb, deficytu, który człowiek chce usunąć. Kubańczycy skoncentrowali się więc na projekcie systemu miejskich „wysp Wi-Fi”, czyli specjalnych miejsc wypoczynku dających możliwość serfowania po internecie. Norma cywilizacji Zachodu staje się utopijnym projektem na jej obrzeżach. W podobnym duchu utrzymane są projekty Zjednoczonych Emiratów Arabskich (zaopatrzenia w wodę pustynnych oaz) czy Nigerii (usuwania skutków katastrofalnego zanieczyszczenia ropą naftową delty N
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.