Wszystko jest poezja, tam, gdzie jest poeta – mawiał i pisał Edward Stachura. Poetą może być gitarzysta, jak znakomity Wojciech Waglewski, albo wokalista, jak Krzysztof „Grabaż” Grabowski. Albo wspaniała Maja Kleszcz. Poezja muzyki zaskakiwała nas w Elblągu wielokrotnie, bo nagle przekonywaliśmy się, że nawet strażacka orkiestra dęta umie być liryczna, a tandetny przebój „Daj mi tę noc” w wykonaniu Mai Kleszcz i IncarNations staje się topowym dziełem sztuki. Nie dość na tym. Elbląski restaurator Lech Wyszyński potrafił dziełem sztuki uczynić także sławetnego mięsnego jeża. Dwumetrowa konstrukcja polskich kiełbas, włoskich mortadel i miejscowej musztardy wyglądała jak nowoczesna instalacja plastyczna do tego stopnia, że publiczność nie bardzo wiedziała, czy rzeczone wędliny konsumować, czy sycić się samym ich widokiem.
Swego czasu zaprzyjaźniony z Elblągiem toruński socjolog Tomasz Szlendak napisał o „wielozmysłowej kulturze iwentu”. Elbląskie Ogrody można wskazać jako wyrazistą ilustrację tego fenomenu. Jest tu wszystko: muzyka nostalgiczna i anarchiczna, wystawy fotografii, które dowodzą, że w jednej migawce przegląda się cały Wszechświat, spektakle teatralne, które śmieszą, ale potrafią też nieźle zaboleć, no i debaty, które pokazują, że nic nie jest tak oczywiste, jak się powszechnie wydaje. I jeszcze kuluarowe rozmowy przy piwie, spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Jest w tym wiele z atmosfery święta.
Ta atmosfera daje o sobie znać nawet przy okazji debat. Pierwszego dnia Ogrodów red. Jerzy Baczyński dyskutował z wiceminister kultury Moniką Smoleń, czy sensownie wydajemy unijne miliardy przeznaczone na inwestycje w kulturę.
Właściwie każda z tegorocznych debat Ogrodowych obracała się wokół pytania: jak godzić kulturę „wyższą i niższą”, czy możliwa jest ambitna popkultura?