Pierwsza lekcja ideologii imperialnej. U schyłku wieków średnich władcy moskiewscy, aspirujący do połączenia pod swym berłem wszystkich ruskich dzielnic, utrzymywali z panującą w Carogrodzie (jak – przypomijmy – nazywano Bizancjum/Konstantynopol na średniowiecznej Słowiańszczyźnie) dynastią Paleologów stosunkowo bliskie kontakty. Nie podejmowali też przez dłuższy czas – inaczej niż carowie Bułgarii i Serbii – rywalizacji o prymat w okrojonym i wciąż kurczącym się prawosławnym uniwersum. Wyjątek stanowiła decyzja potężnego Wasyla I, który nakazał pomijać imię basileusa (tak brzmiał w tradycji bizantyńskiej tytuł cesarski) w liturgii kościelnej, butnie wywodząc: „Mamy Kościół, nie mamy cesarza”…
Wielki kniaź został wówczas energicznie przywołany do porządku przez patriarchę Antoniosa I – sternika Kościoła greckiego, ucieleśniającego ideę bizantyjskiej ekumeny pod rządami cesarza Romajów (czyli Rzymian, tak bowiem Bizantyjczycy zwykli nazywać siebie samych), który zaordynował krnąbrnemu Rurykowiczowi cenną lekcję ideologii imperialnej: „Cesarstwo i Kościół tworzą jedność i wspólnotę i nie mogą być od siebie oderwane. (…) Na świecie jest tylko jeden cesarz, który z wyłączeniem wszystkich innych czczony jest przez ogół chrześcijan” (czyli prawosławnych). Konkluzja owego duszpasterskiego posłania wskazywała, iż kwestionowanie zwierzchności cesarskiej jest równoznaczne z podważaniem autorytetu Kościoła, który „udziela mu konsekracji, otacza go szacunkiem, namaszcza świętym balsamem i wyświęca na cesarza i autokratora Rzymian, czyli wszystkich chrześcijan”.