Strach przed imadłem. Gdy w 1990 r. Niemcy wołali: Dzięki ci Gorbi, gdy w 2005 r. Schröder z Putinem przyklepywali bałtycką rurę, gdy dziś niemieccy publicyści wspominają o portrecie Katarzyny II w gabinecie Angeli Merkel, to w Polsce odzywają się dzwonki alarmowe. Czyżbyśmy znowu byli w niemiecko-rosyjskim imadle? Tymczasem tysiąc lat stosunków niemiecko-rosyjskich dość daleko odbiega od naszych wyobrażeń.
Legenda Olgi. Zwykle zaczyna się od legendy. Niemcy, gdy chcą przywołać tysiącletnie tradycje niemiecko-rosyjskiej „współpracy i przyjaźni”, opowiadają o Oldze, córce normańskiego księcia, która władała Rusią Kijowską w X w. Ta kobieta wraz z geografią zmieniała duszę i imię. Gdy mieszkała nad Bałtykiem, nazywała się Helga; jako ruska księżniczka stała się Olgą; gdy w 937 r. ochrzciła się w Bizancjum – przyjęła greckie imię Helena. I jako Helena widnieje na starych ikonach.
Olga była kobietą światową. Dla przeciwwagi wobec cesarza bizantyjskiego wysłała poselstwo do króla saskiego Ottona z prośbą o misjonarzy. I przybyli, ale nie wytrzymali naddnieprzańskiego klimatu i wymarli lub wrócili do Niemiec. Olga nie zaszczepiła chrześcijaństwa na Rusi, ale nawiązała więzi, które wykorzystali jej następcy. I gdy w 988 r. książę Włodzimierz ochrzcił Ruś, w Europie Środkowej powstał trójkąt rusko-polsko-niemiecki, który przez tysiąc lat kształtował losy mieszkających tu narodów. I wszyscyśmy przez te wieki zdążyli już być i na wozie, i pod wozem.
Raz Włodzimierz szukał szansy przeciwko Polakom, gdy ci wojowali z Niemcami, kiedy indziej Polacy otrzymali zbrojnych rycerzy niemieckich do wyprawy na Kijów, a jeszcze kiedy indziej znów Rusini – po śmierci Chrobrego – dokonali razem z cesarskimi faktycznego rozbioru Polski.