Żale Wołodyjowskiego. „Siła książek w cudzoziemskim wojsku człek musi zjeść, siła rzymskich autorów przewertować, nim oficerem znaczniejszym zostanie, u nas zaś nic to. Po staremu jazda w dym kupą chodzi i szablami goli, a jak zrazu nie wygoli, to ją wygolą...”.
Tymi słowami, wypowiedzianymi w „Potopie” przez Michała Wołodyjowskiego, Henryk Sienkiewicz skwitował XIX-wieczny pogląd na polską sztukę wojenną. Opinia ta, choć powszechna i często powtarzana za zagranicznymi historykami, jest nie tylko niesprawiedliwa, ale również całkowicie błędna, gdyż polska sztuka wojenna ukształtowała się w warunkach diametralnie innych niż jej zachodnioeuropejska odpowiedniczka i inne stawiała sobie cele. Aby tę odrębność dostrzec w odpowiedniej perspektywie, warto się najpierw przyjrzeć europejskiej metodzie prowadzenia wojny.
Zachód – wojna według reguł. Sztukę wojenną, podobnie jak politykę, można określić jako sposób osiągania możliwych celów militarnych dostępnymi militarnymi środkami. Poza oczywistym wpływem techniki wojennej determinują ją przed wszystkim trzy czynniki – przeciwnik, teren oraz struktura społeczna państw prowadzących wojnę.
Zmierzch rycerstwa zachodnioeuropejskiego wiąże się z końcem epoki feudalnej oraz upowszechnieniem się broni palnej. Przebiegało to powoli, wykształciło jednak sposób wojowania zupełnie inny od średniowiecznego. Zapalnikiem tych zmian było pojawienie się uzbrojonej w piki piechoty szwajcarskiej, zdolnej mimo swojej chłopskiej proweniencji do skutecznej walki z konnym rycerstwem. Niezbędna tu zdolność mobilizacyjna wiązała się ze wzrostem zaludnienia, zwiększaniem siły miast i mieszczaństwa, postępującą urbanizacją. Działania stosunkowo dużych (liczących kilka–kilkanaście tysięcy żołnierzy) armii hamowały problemy logistyczne, naturalne granice państw oraz coraz większe nasycenie fortyfikacjami.