„Normalny człowiek nie planuje, że zostanie bohaterem”
Jedyna kobieta. O stalinowskim więzieniu właściwie nie opowiadała, najwyżej jednym zdaniem. Tak samo o śmierci bliskich, ubeckich rewizjach, o raku, złamanej karierze naukowej; o mężu i dzieciach, których nie miała. Mówić o tym byłoby jak żalić się – nie w jej stylu. Natomiast o skoku z samolotu we wrześniu 1943 r. zawsze z uśmiechem w oczach: „To jest cudowny lot, ale wcale nie ja się zbliżam do ziemi, tylko ziemia zbliża się do mnie. Jest coraz bliżej. I skaczę. I nadłamałam sobie piętę bardzo boleśnie”.
Była jedyną kobietą pośród 316 cichociemnych.
W ubiegłym wieku: dla Niemców Polka, dla Polaków Niemka. Nazywała się w życiu przeróżnie: „Zo”, „Zelma”, „Sulica”, „Watson”, „Kubica”, „Zajkowska”, „von Braunek”. Każda z tych postaci miała zmyśloną legendę, której musiała się nauczyć i przyjąć jako własną. Postacie wykonywały tajne misje, krążyły po wojennej Europie, ponad sto razy przekraczały granice państw, wożąc mikrofilmy, meldunki, rozkazy i walizki pełne pieniędzy. Pod koniec życia, już zebrana w jedną rzeczywistą starszą panią, wspominała tamte czasy: „Zupełnie przestałam być Elżbietą Zawacką”.
Urodziła się w Toruniu w 1909 r. jako Elisabeth Zawacki. Miasto nazywało się Thorn, należało do Prus, więc nazwisko ojca, kancelisty sądowego, pisano również jako Sawatzky. Wiek XX rozpoczął się od wojen i nacjonalizmów, co czyniło z życia wielu zwykłych ludzi przymusową epopeję – u Zawackich język polski znali tylko rodzice i najstarsza siostra Marianna. Dbali jednak, żeby młodsze dzieci nie słyszały polskiej mowy, bo mogły się o tym wygadać – nawet za owinięcie dziecku kanapek do szkoły w polską gazetę groziła kara.