Trzy połówki. Ponad 120 lat Polacy w każdym z zaborów przeżywali inną historię. Dlatego jednym z największych wyzwań, przed jakimi stanęła II RP, było połączenie w jedną całość „trzech połówek”, jak to nazwał Stefan Żeromski. Unifikacja – było to doprawdy jedno z najwspanialszych osiągnięć Polski Odrodzonej, choć dwadzieścia lat było za mało, by wszystko pozszywać. Tym bardziej, że polskie państwo powstawało niejako na nowo, w warunkach i kontekstach, wymaganiach i zadaniach, obowiązkach i koniecznościach nieporównanie innych niż te, które istniały, gdy rozbiory kończyły historię I RP.
Różnice porozbiorowe głęboko dzieliły społeczeństwo w 1918 r., nie zniknęły i były odczuwalne do 1939 r., a potem okazało się, że właściwie stały się stałym składnikiem polskiej różnorodności. Mimo tragedii drugiej wojny światowej, zmian granic po 1945 r., przemieszczeniu milionów ludzi w różnych kierunkach, w tym także ze wsi do miast, i współcześnie te odmienności dzielnicowe są nadal widoczne. Nie tylko w architekturze, w wyglądzie gospodarstw i ulic, również w głowach ludzi, w kulturze dnia codziennego i tej wyższej, w obyczajach i zwyczajach, w dowcipach, ale też w myśleniu politycznym. Pokazują to choćby kolejne współczesne wybory prezydenckie czy parlamentarne, gdzie podziały biegną wzdłuż starych granic dzielnicowych. Wiadomo, w Galicji zawsze było bardziej rodzinnie i kościelnie, konserwatywnie, w Wielkopolsce antylewicowo, a w Królestwie najwięcej awanturnictwa i ryzykanctwa. Swoje historyczne cechy ludzie wożą ze sobą także w nowe miejsca, jak choćby Polacy zza Buga na ziemie zachodnie.
Cień zaborów. W 1929 r. Aleksander Świętochowski pisał: „Z Królestwa Polskiego wszedł do Polski wyzwolonej fanatyczny marzyciel, z Wielkopolski – doskonały gospodarz i miłośnik praworządności, z Galicji scholastyczny biurokrata”.