Cichy powrót pańszczyzny
Nowy feudalizm. Dziedzicz albo wynajmuj. Za pięć lat korporacje będą miały połowę mieszkań i domów
Prezydenci USA bywali wcieleniami swoich czasów. Gdy trzeba było walczyć, zostawali nimi generałowie, jak George Washington. W czasach budowania nowego państwa przyszła kolej na prawników – Thomasa Jeffersona, Abrahama Lincolna. Gdy nastała epoka kolorowych mediów, do Białego Domu wprowadził się aktor Ronald Reagan. Nie ma więc przypadku w tym, że dziś prezydentem jest deweloper.
Donald Trump, korzystając ze swojej pozycji politycznej, w bezpardonowy sposób rozbudowuje własne imperium nieruchomości. W zaprzyjaźnionych państwach (m.in. w Serbii, Kazachstanie, Indonezji) stawia biurowce i hotele na preferencyjnych warunkach. Wkrótce wraz z kolegami z nowojorskiej deweloperki ma się zająć „odbudową” Strefy Gazy, ale przecież nie mieszkań dla palestyńskich uchodźców, lecz zapewne rokokowego kurortu zapowiedzianego już przecież w planie gazańskiej riwiery.
Trump podskórnie musi czuć ten fundamentalny dla współczesności związek rosnących w nieskończoność cen nieruchomości i nagiej władzy. Związek, w wyniku którego pozycja człowieka znów w coraz mniejszym stopniu wynika z przyrodzonej mu godności, a w coraz większym z tego, co ma. Z tej perspektywy bez majątku, najlepiej zawartego w czymś tak stałym jak dom, jesteś nikim, nie masz praw.
To współczesna kalka średniowiecznego feudalizmu. W jego pierwotnej formie właścicielem całej ziemi był władca. I tylko od jego widzimisię zależało, kto ją otrzyma, a kto straci. W ten sposób kontrola nad ziemią dawała kontrolę polityczną, a brak ziemi skazywał na niewolnictwo. Dziś wielu myślicieli i ekonomistów, szczególnie na amerykańskiej prawicy, przekonuje, że jesteśmy już w początkowej fazie neofeudalizmu, w którym władza nad nieruchomościami – jak kiedyś nad ziemią – determinuje ekonomiczną, społeczną i polityczną pozycję właściciela.