Bezkarność+
Bezkarność+. Ludzie PiS są po prostu ciężko obrażeni. Ze świecznika przed oblicze Temidy?
Władza daje poczucie mocy, a nieodstępujący rządzących – w każdym systemie i każdej epoce – klakierzy umacniają sprawującego rządy w poczuciu wyjątkowości. Nieuchronnie pojawia się wtedy brak dystansu, który Max Weber w słynnym eseju „Polityka jako zawód i powołanie” z 1919 r. nazywał jednym ze śmiertelnych grzechów każdego polityka. Stąd brać się musi ta emocja, którą opinii publicznej prezentują pociągani za swe rządy do odpowiedzialności: oni są po prostu ciężko obrażeni. Jakże to tak? Ze świecznika przed oblicze Temidy? To się, w ich mniemaniu, zupełnie nie godzi. Towarzyszy temu niezrozumienie całej sytuacji i pogubienie, co można było dostrzec w ostatnich medialnych występach Zbigniewa Ziobry. Były minister sprawiedliwości argumentował na swoją rzecz bez ładu i składu, a jedyne, co mu dobrze wyszło, to mnożenie określeń na swoich „prześladowców”, nazywanych raz juntą, potem szajką, grupą przestępczą, a nawet – to urocze – „reżimem liberalno-lewicowym”.
W tym kontekście niezwykle interesujące było wprowadzenie Bronisława Wildsteina do panelu poświęconego wyzwaniom prezydentury Karola Nawrockiego na katowickiej konwencji PiS. Bowiem redaktor, po wygłoszeniu frapującej tezy, że „te wybory uratowały demokrację”, gładko ruszył w stronę, by tak rzec, afirmacji bezkarności. Usłyszeliśmy, że decyzje polityczne nie podlegają penalizacji. Że gdyby tak było, to unicestwiłoby to demokrację, której istotą jest konkurencja różnych propozycji rozwiązywania tych samych problemów. Tymczasem – grzmiał Wildstein – obecna władza próbuje przedstawiać decyzje poprzedników jako nielegalne, a ci je podejmujący mają być usunięci z życia politycznego. Przypuszczać należy, że to pomieszanie z poplątaniem nie jest wynikiem roztargnienia mówcy, ale zabiegiem celowym.