1370. dzień wojny. Jeśli rosyjskie czołgi staną na naszej granicy, znaczy, że już przegraliśmy
Sytuacja w Ukrainie niestety nie maluje się w różowych barwach. Niepokoi wysoki poziom dezercji, świadczący być może o przemęczeniu wojną. Ukraińcy próbują doprowadzić gospodarkę Rosji do upadku, ale choć ledwie zipie, to daleko jej do tego. ZSRR z gospodarką w stanie rozkładu przetrwał wiele lat.
W ramach takich ataków drony uderzyły nocą w rafinerię ropy Łukoil-Niżnegorodnieftjeorgsintiez (nie próbujcie wymawiać tej nazwy w domu) w miasteczku Kstowo pod Niżnym Nowogrodem. Ukraińcy koncentrują się na elementach infrastruktury paliwowej, sieci energetycznej i ciepłowniczej.
Na razie Ukraina się trzyma, na frontach sytuacja stabilna. Intensywność walk nie słabnie, obie strony ponoszą straty, nie ma przełomu.
Aleksandr Dugin, człowiek uważany za ideologa Władimira Putina, ostatnio odsunięty, ale wciąż dobrze poinformowany, napisał na Telegramie: „Ukraina będzie w całości nasza maksymalnie za dwa lata. Nie będzie tam już żadnej suwerenności, bo Ukraińcy zdecydowanie nie potrafią z niej korzystać. (…) Z tego, co mi wiadomo, trwają intensywne prace nad szczegółowym planem integracji ukraińskiego społeczeństwa w jednolitą przestrzeń świata rosyjskiego. (…) Jest już gotowy projekt reorganizacji administracyjnej”.
A zatem co do planu pokojowego – można się rozejść. Rosjanie rzucili ten „projekt” Witkoffowi, bo wiedzą, że nie zostanie przyjęty w Kijowie i nie muszą się tym przejmować. Mogą walczyć dalej, wmawiając prezydentowi USA, że to Ukraina nie chce pokoju.