Magazyn SALON już do kupienia w naszym sklepie internetowym!
Przyjechałeś z Katowic, które również słyną z nowoczesnej architektury. Widzisz podobieństwa pomiędzy tymi miastami?
Przyjechałem z miasta opartego na modernie do miasta całkowicie modernistycznego. Gdynia i Katowice mają wiele punktów stycznych – to miasta młode, które w swoim DNA mają zapisaną nowoczesność. Ona wyrasta z przemysłu, głównego impulsu ich rozwoju. Niezwykle mocno stawiają na postęp technologiczny i nie patrzą wstecz. Dlatego i w Gdyni, i w Katowicach zawsze była odwaga w budowaniu nowej architektury.
Aż tyle łączy te miejsca leżące na przeciwnych biegunach Polski?
Spójrzmy na ich architekturę modernistyczną. Tu i tam domy wyglądają jak okręty zacumowane na lądzie. W Gdyni to się tłumaczy – wiele ulic biegnie w stronę morza. Ale w Katowicach? Architektom modernistycznym nie zależało na banalnym nawiązaniu do statków. Chcieli stworzyć nowy język architektury. Przez cały XIX w. architektura była jedną wielką powtórką z historii, aż nadszedł modernizm, który odrzucił zabawę w formy z przeszłości. Postawił na funkcję, redukcję środków wyrazów, a do tego miał ambicję, by architektura wyrażała możliwości techniczne swojej epoki. Domy miały być „maszynami do mieszkania”, jak nazywał je Le Corbusier – jeden z głównych twórców modernizmu. A w jakiej maszynie człowiek może mieszkać? W wielkich statkach pasażerskich. W tym samym czasie panowała moda na podróże transoceaniczne. Statki projektowali często najlepsi architekci. Nic dziwnego, że architektura okrętowa zaczęła także pojawiać się na lądzie.
Sam miałeś biuro w takim „okręcie na lądzie”.
Tak, jeszcze do niedawna moja pracownia mieściła się w modernistycznej kamienicy przy ulicy Rymera w południowej części śródmieścia Katowic, zbudowanej w całości w międzywojniu. Nauczyłem się wówczas doceniać klasę tej architektury.
Ona nawet po 90 latach niewiele odstaje od współczesnych standardów. A patrząc na obecną deweloperkę – raczej przerasta ją jakością wykonania.
Jak widzisz gdyński modernizm?
Spacerując ulicą 10 Lutego, czułem się, jakbym szedł w dół ulicy Skłodowskiej-Curie w Katowicach. Tu i tam są wyoblone narożniki kamienic, przeszklone ogrody zimowe, długie balkony niczym pokłady na statku czy maszty na dachach. Jednak jest pewna różnica – w Katowicach dominuje kolor szary, elewacje są brudne, nieremontowane od lat. Smog robi swoje. Gdynia jest naprawdę biała i to nie jest tylko hasło reklamowe. Dostrzegam większą dbałość o stan elewacji modernistycznych perełek. Ale też Gdynia ma świetne powietrze, czego jej chyba najbardziej zazdroszczę.
Czy Gdynia może zbudować swoją markę na modernizmie?
To jej największa wartość, obok walorów krajobrazowych. Nie ma drugiego w Polsce miasta całkowicie wybudowanego od podstaw w międzywojniu i do tego wypełnionego bardzo dobrą modernistyczną architekturą. To ewenement także na skalę europejską. Do tego rzecz niebywała – idziesz ulicą, a jej perspektywę zamyka migoczące morze, czujesz świeżą bryzę. Z Gdynią pod tym względem może konkurować tylko inne nadmorskie Białe Miasto – Tel Awiw, które również wybudowano w stylu Bauhausu.
A jak oceniasz obecną kondycję modernizmu w Gdyni?
Gdynię można stawiać za wzór dla innych miast. Bo mamy przecież świetne przykłady modernizmu, także w Warszawie czy Krakowie. Ale tylko tutaj zobaczyłem, że ta architektura traktowana jest z szacunkiem, inwestuje się w jej renowację. Na przykład miejska hala targowa – konstruktywistyczne dzieło wysokiej klasy. Wygląda, jakby powstała wczoraj. W Katowicach też była piękna modernistyczna hala targowa… I już jej nie ma! Tak się traktuje modernizm na Górnym Śląsku. Wyburzono dzieło konstruktora i architekta Stefana Bryły. W miejscu hali postawiono grzmot galerii handlowej. Takie negatywne przykłady mógłbym mnożyć. Najbardziej zabolało mnie wyburzenie brutalistycznego dworca w Katowicach.
Wędrówkę po Gdyni zaczęliśmy właśnie od dworca kolejowego. Jak ci się podoba?
Bardzo ciekawy przykład socrealizmu, a do tego świetnie odnowiony. Choć to nie moja bajka, to jednak doceniam kunszt rzemiosła, jaki prezentują budynki z lat 50. One były jeszcze budowane przez świetnych fachowców z międzywojnia. I gdyński dworzec taki jest – pełen szlachetnych materiałów, detali. Może trochę zbyt klasycyzujący jak na Białe Miasto. Ale może to też jest wartość? Wysiadasz z pociągu w pałacu, wychodzisz na zewnątrz i od razu widzisz inną epokę – modernizm, bo po drugiej stronie ulicy jest wygięta w łuk siedziba sądu rejonowego.
Czy do Gdyni zaprosiłbyś włodarzy innych miast, by zobaczyli, jak odnawiać modernizm?
Doceniam kompleksową renowację, ale i porządek urbanistyczny. Promowanie się przez modernizm i budowanie na jego bazie produktu turystycznego. Dla mnie Gdynia to świetny przykład, że nowoczesność może mieć ludzką skalę, bo zwykle przedstawia się ją jako odhumanizowaną, stechnicyzowaną. W Gdyni świetnie się czuję, a główna oś miasta – czyli ulica 10 Lutego, skwer Kościuszki i Molo Południowe – to chyba najlepszy miejski kawałek w Polsce. Łączy walory architektoniczne, urbanistyczne i krajobrazowe. Wszystko tu współgra. Wymieniliśmy nawet podczas sesji zdjęciowej z fotografem uwagę, że mamy wrażenie, jakbyśmy byli w Skandynawii (śmiech).
Ale parę razy podczas spaceru zwracałeś uwagę na jakieś niedociągnięcia.
Na dworcu, gdzie doskonale odnowiono mozaiki czy drewniane boazerie, irytowały mnie brzydkie reklamy oraz bałagan, jaki robią najemcy. Nie wystarczy tylko odnowienie z pietyzmem samej architektury, potem trzeba dobrego zarządcy obiektu, który będzie pilnował na każdym kroku jakości przestrzeni. Tak samo w hali targowej – nie podobają mi się budy niczym z siermiężnych lat 90. Nie trzeba wiele, by to naprawić.
Jak więc należy rewitalizować modernizm?
Z głową. W modernizmie piękno tkwi w prostocie, minimalnych środkach. I jeden zły detal może zepsuć efekt. Nie uważasz, że i tak zaszła w ostatnim czasie spora zmiana w recepcji modernizmu, także tego powojennego? Już się go nie wyburza tak licznie, a częściej odnawia. Wspomnę tylko pawilon Zodiak na tyłach Ściany Wschodniej w Warszawie, którego przebudowa znalazła się nawet w finale tegorocznej Nagrody Architektonicznej POLITYKI. Świetnie odbudowano kawałek dobrej architektury z lat 60., ale odczuwam pewien niedosyt. Zodiak został odbudowany zbyt zachowawczo. Modernizm to przecież architektura nowoczesna. Zamierzeniem jego twórców był postęp i awangarda. A my teraz trochę klękamy przed tymi dziełami i zapominamy o powinnościach nowoczesności, czyli rozwoju. Jestem architektem, a nie historykiem sztuki, dla mnie liczy się odkrywanie nowych możliwości, a nie konserwowanie.
Czyli dobra modernizacja musi mieć też współczesny rys?
Przede wszystkim musi mieć pomysł, bo jak go nie ma, to jest tylko renowacja. Jedną z lepszych modernizacji w Polsce zrobił Szwajcar, przebudowując Galerię Foksal w Warszawie (arch. Roger Diener – przypis red.). Nasze środowisko mocno skrytykowało tę przebudowę. Bo szklaną fasadę kurtynową z lat 60. architekt zastąpił betonowymi płytami. Dostrzegam w tym pomyśle głębszą ideę – te płyty odzwierciedlają wewnętrzną strukturę budynku, do tego wystają na różną głębokość, tak jak w PRL-u bloki z wielkiej płyty klawiszowały. Trzeba było świadomego Szwajcara, by dokonać takiej reinterpretacji polskiego modernizmu.
Zachwyciła cię jakaś modernizacja w Gdyni?
Muzeum Emigracji – podoba mi się na różnych poziomach odbioru. Pierwsza warstwa – to historyczna, monumentalna architektura dawnego Dworca Morskiego z lat 30. W środku oczarowała mnie przestrzenią i światłem. Do tego te historyczne detale, czarno-białe kafelki, balustrady schodów – wszystko odnowiono z pietyzmem, dzięki czemu możemy podziwiać niebywałą jakość architektury epoki art déco. Druga warstwa to nowa funkcja. Często odnawiając stary obiekt, brakuje pomysłu na jego drugie życie. Tu mamy strzał w dziesiątkę. Z tego terminalu odpływały przecież transatlantyki, tu wielu Polaków żegnało się na zawsze z ojczyzną, dlatego zbudowanie w tym obiekcie muzeum poświęconego emigracji ma głęboki sens. Podoba mi się też warstwa kolejna, czyli subtelne współczesne ingerencje w obiekt. Od strony wody wykonano nową, transparentną elewację. Na piętrze można wyjść na przeszklony wysięgnik – punkt widokowy, który jest echem trapu, po którym niegdyś pasażerowie wchodzili na statki. A przy tym sama wystawa jest ciekawa. Nie słyszałem o innym tego typu muzeum, więc to wielki wyróżnik Gdyni. Powinny do niego kursować darmowe autobusy spod dworca.
Co sądzisz o współczesnej gdyńskiej architekturze?
Nie powstaje tu nic, co by mogło konkurować jakością z międzywojniem. Albo jest to taki modernizm-bis, banalnie i dosłownie nawiązujący do modernizmu okrętowego, bo powtarzający jego niektóre motywy, np. okna-bulaje. Na szczęście najnowsza architektura nie popsuła Gdyni, a to już spory sukces, bo w innych miejscach w Polsce często tylko pogłębia chaos przestrzenny.
Swego czasu duże emocje w mieście wzbudziła budowa wieżowców Sea Towers.
Kiedyś myślałem, że te wieżowce są zbyt przegadane – bo tu mają jakiś daszek, a tu wykusz. Ale jak spacerowałem po Molu Południowym, to patrząc na Sea Towers na tle masztów, nagle zacząłem rozumieć, co autor budynku miał na myśli (Andrzej Kapuścik – przyp. red.). Architekt wyraźnie nawiązał do charakteru portu – jak spojrzysz na ORP „Błyskawica”, a potem na Sea Towers, to dostrzeżesz te same nadbudówki, maszty, nawet stalowy kolor jest podobny.
Czy te wieżowce nie są za wysokie dla nadmorskiego miasta?
Na pewno odmieniły skyline Gdyni, kreują punkt orientacyjny – trochę jak Pałac Kultury w Warszawie. Gdy spacerowałem po mieście i dostrzegałem te wieże, to wiedziałem, gdzie jestem. Ale nie budowałbym już tutaj więcej wieżowców – wystarczy jeden landmark.
Miasto planuje na terenach wyłączonych z portu stworzenie Śródmieścia Morskiego.
I to jest dobry kierunek rozwoju. Na całym świecie przebudowa portów w nowe dzielnice cieszy się zwykle wielkim zainteresowaniem, bo każdy marzy o mieszkaniu i pracy nad wodą.
Świetnym przykładem jest HafenCity w Hamburgu.
Tylko trzeba pamiętać o różnych funkcjach – nie tylko o biurach, ale właśnie o mieszkaniach, obiektach kultury, terenach rekreacyjnych. Tylko w ten sposób można zbudować kawałek pełnego życia miasta. HafenCity rozsławiła filharmonia projektu szwajcarskiego duetu Herzog&de Meuron. Tam powstała nowa ikona miasta. Ale co ciekawe, ten nowy budynek osadzono na istniejącej budowli portowej, czyli wynika z genius loci. Szkoda, że w Gdyni nic takiego nie powstaje. Brakuje też wysokiej klasy nowych inwestycji i konkursów architektonicznych, które by otworzyły to miasto na projektantów ze świata. Poprzemysłowe nabrzeża mają ogromny potencjał. Od portu zaczęła się budowa Gdyni. I dziś w porcie jest znów nadzieja na nowy etap w jej rozwoju.