Aktualności

Zmyślona bestia

Określenie „nie ma takiego zwierzęcia” pada zwykle z ust sceptyków i niedowiarków. Ale w przypadku workoliday „nieistnienie” to prawda. Sprawdziłem.

Bestiariusze fantastyczne ludzie piszą od zawsze. Lewiatan, gryf i Charybda. Kot w butach i uczone łososie w pomidorowym sosie. Stworzenia, których nie ma, ukryte na wyspach, których też nie ma, wciąż są przywoływane. Lub tworzone siłą buzującej kreatywności człowieka. Jedną z ostatnich naszych kreacji, zwierzęciem, którego naprawdę nie ma, jest workoliday. W tłumaczeniu na język wieszczów: pracowakacje.

Jaka jest natura owego zwierzęcia? Otóż mieszka ono w spektakularnym, paranaturalnym środowisku i żywi się pocztówkowymi krajobrazami. Znajdziemy je wszędzie tam, gdzie jest splendid vista: na karaibskiej plaży, na tarasie luksusowego kursaal w Alpach albo, w wersji niskobudżetowej, w chatce na wybrzeżu wyspy Sarema. Ważnym elementem jego diety jest powierzchowny nonkonformizm będący wynikiem jakiegoś przełomu: zniesmaczenia czy rozczarowania swoją rolą w jakimś „systemie”, kryzysem wieku średniego, rozstaniem z partnerem, ewentualnie mieszanką wymienionych powyżej. Zwierzę to jest inteligentne, potrafi jak wrona czy jaki szympans operować narzędziami. Nie są nimi jednak patyczki i kamienie, a laptop, komórka, względnie modem i kamera. Bestia jest więc wcieleniem mobilnej i elastycznej nowoczesności, ale z dodatkiem naturalistycznej, a czasem proekologicznej kokieterii (nie przeszkadza jej, że „nażarcie” się widokami wiąże się ze spaleniem hektolitrów ropy przez wymuskany kamper, samolot lub transatlantyk). Stworzenie jest też na swój sposób narcyzem: potrzebuje przekonywać o swoim pięknym istnieniu siebie i innych – kamery w telefonach przelewają fantomowe autoportrety zwierzęcia wprost do jeszcze bardziej iluzorycznej przestrzeni szczęścia i spełnienia, mediów społecznościowych. Najlepiej codziennie i z błyskotliwym komentarzem.

Salon 7/2021 (100184) z dnia 28.06.2021; Felietony; s. 42
Reklama