Poskręcane konary i zielone parasole rozłożystych koron albicji saman, zwanej też drzewem deszczowym z powodu słodkiego soku, który skapuje z jej kory – zacieniają drogę ekspresową East Coast Parkway w Singapurze, tworząc długi, zielony tunel. ECP biegnie wzdłuż Cieśniny Singapurskiej w stronę lotniska Changi, położonego na północno-wschodnim skrawku państwa-miasta, i została zaprojektowana jako wizytówka kraju – przekonująca zwłaszcza, gdy na różowo zakwitają posadzone w niższych partiach bugenwille. To część strategii rozwoju, zapoczątkowanej w latach 60. „Fontanny, zieleń, drzewa – w ciągu zaledwie trzech lat możemy stworzyć miasto ogrodów. Powiem wam, jakie będą z tego korzyści ekonomiczne. Życie w Singapurze stanie się przyjemniejsze, kraj zdobędzie bardzo dobrą reputację, kto tu przyjedzie, ten zostanie. Rozwinie się branża hotelowa, a to pomoże rozwiązać problem bezrobocia” – przemawiał w 1967 r. Lee Kuan Yew, ojciec założyciel Singapuru i jego pierwszy premier, po uzyskaniu przez kraj autonomii. Osobiście sadził i podlewał drzewa, pozując do zdjęć z łopatą. Inwestorów publicznych i prywatnych zobowiązał do wyznaczania miejsca na roślinność na osiedlach, przy drogach, nawet na parkingach. Choć reputacja kraju zaliczanego do azjatyckich tygrysów, ale krytykowanego za autorytarny system i rygorystyczny kodeks karny, może podlegać dyskusji, to sukces koncepcji miasta-ogrodu jest niewątpliwy. Przez pierwsze trzy lata od uruchomienia programu Singapurowi przybyło 55 tysięcy drzew. Między latami 1975 a 2014 – według danych Singapurskiej Biblioteki Narodowej – powierzchnia terenów zielonych wzrosła jedenastokrotnie: z 879 do 9 707 ha, liczba parków w tym samym okresie z 13 do 330. Wszystko to na obszarze mniejszym od Berlina, większym od Madrytu.