Jak wyglądał świąteczny stół w Twojej rodzinie?
Mieszkam teraz w Mediolanie, ale pochodzę z Marsciano, niewielkiej miejscowości w Umbrii, w środkowych Włoszech. Moja rodzina była bardzo tradycyjna, choć niezbyt duża, wbrew powszechnym wyobrażeniom. Wyjątkową osobą w domu była ciotka Franca, stylistka, osoba niezwykle elegancka i ekscentryczna, moja pierwsza przewodniczka po świecie mody i estetyki. Stół ciotki Franki w święta Bożego Narodzenia był wyrafinowany, przybrany wieloma przedmiotami i zupełnie odmienny od stołu moich rodziców, którzy woleli klasyczne włoskie nakrycia: biały obrus z dużą ilością złota. To złoto było wtedy czymś naturalnym. Urodziłem się w roku 1979, w wyjątkowo dobrym okresie dla włoskiej gospodarki. Na co dzień na naszym stole kładło się naczynia z Deruty, najsłynniejszego włoskiego miasta, jeśli chodzi o tradycyjną ceramikę artystyczną. Przedmioty są wykonywane ręcznie, bardzo wzorzyste, z przepięknymi ornamentami w postaci groteski, motywów roślinnych, zwierzęcych. Niektóre wzory malował Raffaello. Marsciano leży w pobliżu Deruty, więc miałem dużo szczęścia, mając od dziecka kontakt z taką ceramiką. Moja przeszłość wciąż silnie wpływa na moją pracę.
Wiele Twoich wzorów cechuje wystawność. To z rodzinnego domu wyniosłeś ten rodzaj estetyki?
Rzeczywiście, mam podejście maksymalisty. Wynika to z mojej przeszłości, ale też z faktu, że moim mistrzem był Gianfranco Ferré. Spotkałem go jako młody człowiek i przez pięć lat pracowałem jako jego asystent. Gianfranco zbudował fundament moich zawodowych doświadczeń. W latach 90. był najsławniejszym włoskim projektantem mody na świecie. Z wykształcenia architekt – ubrania tworzył na podobieństwo architektury. Ale łączył modę także ze sztuką, fotografią, kinem. Jego sposób obrazowania był bardzo bogaty. Mam podobne podejście. W każdym z projektów wykorzystuję wiele języków. Można to zobaczyć np. w kolekcji Heritage, jaką zaprojektowałem dla firmy Rosenthal. Występuje ona w trzech wzorach: Midas, Turandot i Dynasty. Pierwszy, zastosowany na serwisie Sanssouci, najstarszym serwisie Rosenthala, nawiązuje do króla Midasa, który zamieniał w złoto wszystko, czego dotknął. Na porcelanie widać więc grę bieli oraz złota, które powoli „zalewa” filiżanki i talerze. Z kolei Turandot zainspirowała wycieczka nad Jezioro Zachodnie w Hangzhou. To mój hołd dla „chinoiserie”, mody w sztuce europejskiej, nawiązującej do kultury chińskiej – stąd bambusy, które Chińczycy nazywają „dżentelmenami”, a także liście miłorzębu, peonie i ważki, symbole dobrych wiadomości.
W kolekcji Dynasty połączyłeś motywy bizantyjskie, renesansowe, secesyjne. Czemu taka obfitość w ciężkich czasach?
Symbolika tej kolekcji jest złożona. Przykładowo na talerzu mamy dwa portrety w typie kamei, wywodzące się z renesansowej tradycji jubilerskiej. Może to są bracia, a może kochankowie? Jest również drzewo wykorzystywane w heraldyce jako symbol związków z przeszłością. Są książki symbolizujące wiedzę, róg obfitości, który w całej Europie jest symbolem dostatku, oraz dwa ptaki stylizowane na art nouveaux. Ale najważniejsze jest pierwsze logo Rosenthala, ponieważ punktem wyjścia dla kolekcji była praca z dziedzictwem. Wiele włoskich marek nawiązuje do historii, a ja chciałem odkryć jakieś nieznane motywy z bogatej historii Rosenthala. To firma kojarzona głównie z Bauhausem. Młody Philip Rosenthal był przyjacielem Waltera Gropiusa, założyciela tej słynnej szkoły architektury i wzornictwa. Odwiedzając archiwum firmy, znalazłem projekty starsze o pokolenie.
Były wykonane przez Philippa Rosenthala (ojca), który inspirował się sztuką. Dużo jest u niego „chinoiserie”. Według mnie współczesny projektant powinien dawne języki odkrywać lub tworzyć nowe. Dlatego moja praca w mniejszym stopniu polega na tworzeniu form, a w większym – na układaniu opowieści. Wiele historii z przeszłości społeczeństw powinno być dziś opowiedziane na nowo, należy odsłonić ukryte fragmenty naszego DNA. Masz rację, że czasy są trudne. Ale projektowanie to także przestrzeń snu – miejsce poza rzeczywistością, dokąd można uciec. Człowiek potrzebuje odnaleźć swój świat wewnętrzny, dotrzeć do twórczej strony osobowości, wrócić do dzieciństwa, poznać rodzinne związki, sekrety. Ja robię to, stosując np. w przypadku zastawy stołowej nieoczywiste kombinacje kolorystyczne, łączę złoto, czekoladę, błękity i czernie. Można powiedzieć, że zanieczyszczam design modą, co nie jest dzisiaj bardzo popularne. Oczywiście, moje projekty są nowoczesne również od strony technologicznej; robię naczynia, które w większości można myć w zmywarce.
Gdy zapraszasz przyjaciół do domu, nakrywasz stół tradycyjnie czy eksperymentujesz?
Mój dom w Mediolanie różni się od tego w Marsciano, chociażby dlatego, że jest połączony ze studiem. To przestronna przestrzeń w śródmieściu, otwarta dla przyjaciół. Urządzam dużo spotkań dla projektantów, artystów, pisarzy, modelek, aktorów, krytyków sztuki, ludzi kultury. Dzielimy się jedzeniem, ale także opiniami, wizjami rzeczywistości. Stół wówczas gra ważną rolę. Eksperymentuję z nakryciem. Jako kolekcjoner tkanin, które przywożę z każdej podróży, m.in. z Uzbekistanu, Japonii czy Maroka, bardzo chętnie używam obrusów. Mieszam naczynia stare i nowe, łączę rozmaite wzory. Stół, jako miejsce rozmowy, jest ważny zwłaszcza teraz. Podczas pandemii wszyscy jesteśmy skupieni na pracy, codziennym życiu, jego prozaicznych aspektach. Mój dystans do reszty rodziny, znajomych rośnie. A stół pozwala ponownie odkryć i wzmocnić więzi z ludźmi.
Wyczuwam w tym nutę hedonizmu...
Lubię to słowo. Według mnie fajnie być hedonistą. Moje projekty biorą się przede wszystkim z chęci eksperymentowania. Jako projektant mody, a to moja główna działalność zawodowa, jestem rygorystyczny. Ale projektując przedmioty użytkowe, mam więcej odwagi, czuję się bardziej wolny, częściej odwołuję się do dzieciństwa. To ważne dla projektanta – umieć powiązać osobistą historię z losami społeczeństwa. Płytki ceramiczne, które zaprojektowałem dla firmy Moodulor, są hołdem dla typowej włoskiej podłogi. Lubimy mieszać różne wzory i kolory, jest w tym coś z dziecięcej zabawy. Jestem dumny z tych płytek, bo były kandydatem do Compasso d’Oro, najbardziej prestiżowej nagrody w świecie wzornictwa. A projektując płaskie talerze dla marki Sambonet, nawiązałem do wzorów tradycyjnych dla włoskich tkanin i przełożyłem na ceramikę rodem z Deruty. Na ośmibocznym talerzu są też motywy zaczerpnięte z renesansu, w środku umieściłem chińskie kwiaty. Lubię, gdy moje projekty wywołują u klientów natychmiastowe reakcje w rodzaju: „podoba mi się” lub „och, nie w moim stylu”. Ale ważne są dla mnie też pozostałe warstwy – odkrywanie głębszych nawiązań i odniesień kulturowych.
Co Twoim zdaniem jest nieodzowne, by móc stół nazwać pięknym?
Używam obrusów, nie lubię nagich stołów. I nie ma u mnie zbyt wielu przedmiotów. Lubię podejście geometryczne – racjonalny schemat, który nakryciu daje proporcje i harmonię. Ważne jest też znalezienie równowagi między tym, co bardzo dekoracyjne, a tym, co oszczędne. Z okazji Bożego Narodzenia używamy we Włoszech dużo światełek, świec. Typowym kolorem dla tych świąt jest czerwony. Ale w tym roku proponowałbym złote święta, bo złoto symbolizuje nadzieję. Osobiście lubię używać dawnych naczyń rodzinnych – moich dziadków, ciotki Franki. To dla mnie sposób, by zachować związki z przeszłością. Powracam myślą do tamtych czasów i czuję, że zataczam koło. A to figura, która nie ma początku ani końca, jest symbolem rzeczy nieskończonych, takich jak miłość.