Za decyzją o kupnie akurat tego domu przemawiało kilka kwestii, przede wszystkim lokalizacja. Dom jest położony w starej części uroczego toskańskiego Sansepolcro, nieopodal Arezzo i Asyżu, w którym – w odróżnieniu od wielu innych włoskich miasteczek – życie nie zamiera zimą ani nie dusi się latem od nadmiaru turystów. W Sansepolcro po prostu miło się żyje, przez cały rok są tu otwarte restauracyjki i sklepy, funkcjonują też zawsze najrozmaitsze targi. Drugim argumentem była struktura domu: narożnego, oświetlonego z trzech stron, co wcale nie jest tak oczywiste w toskańskich miasteczkach z ich wąziutkimi uliczkami i kamienną zabudową z niewieloma oknami sprzed setek lat. I w końcu trzeci atut: wspaniały kominek z herbem i maszkaronami, niemal zbyt wspaniały do stosunkowo skromnej, rustykalnej budowli.
Cierpliwość wynagrodzona
Dom miał jednak minusy. Głównym była cena. Jeszcze pięć lat temu włoski rynek nieruchomości wyglądał inaczej. Żeby kupić interesujący dom, trzeba było się śpieszyć, okazje znikały bardzo szybko. Pole do negocjacji ceny też było niewielkie. Dom w Sansepolcro, który przeżył gruntowną modernizację w latach 60., wewnątrz wyglądał niemal jak zwyczajny współczesny włoski dom, z posadzkami z granilii, czyli naszego lastryko, podzielony na maleńkie pomieszczenia z sufitami z paneli. Nowoczesność nie oszczędziła nawet cudownego, majestatycznego kominka, który wyłożono wewnątrz paskudnymi kafelkami.
Poza ceną dom miał inny defekt, i to konstrukcyjny: schody, które były nie tyle nawet niewygodne, co wręcz niebezpieczne. Ale to właśnie one sprawiły, że Krzysztof po latach wrócił do negocjacji z właścicielami. Przy okazji jednego z projektów dla swoich klientów zetknął się z podobnym problemem.