Rodzinne manufaktury w wielu krajach postrzegane są jako firmy, które napędzają gospodarkę. Z Włoch uczyniły one potentata w branży designu. Stanowią dwie trzecie przedsiębiorstw na świecie, ale zaledwie 30 proc. z nich „zostaje w rodzinie” dłużej niż przez dwa pokolenia. Często wyniszcza je nepotyzm, brak misji, rywalizacja wśród bliskich, a nie globalne kryzysy.
Co pomogło marce Busatti tak spektakularnie rozwinąć się w potężnych, XIII-wiecznych murach? Może to spokojny charakter Anghiari, a może jego rzemieślnicze tradycje – tutaj od starożytności osiedlały się całe rodziny wytwórców, a fach przechodził z ojca na syna. Stefano Sassolini Busatti, zarządzający firmą z bratem Livio, twierdzi, że ich przodkowie mieli intuicję i w kryzysowych momentach nie poddawali się trendom, nie wymieniali krosien, ale kontynuowali tradycyjną produkcję. Skupili się na wysokiej jakości tkaninach i znakomitych detalach. Cały czas sprzedają wzory sprzed 150 lat, odświeżając je np. kolorem. Realizują nietypowe zamówienia, których nigdzie indziej nie udałoby się wykonać z racji masowej produkcji. Ostatnio np. uszyli 7-metrowej długości zasłony do nowoczesnej rezydencji w Szwajcarii. Ich pościele, obrusy, ręczniki, a teraz też maty oraz stroje do jogi są znane w USA, Japonii, Niemczech, a w Anghiari są prawie w każdym domu.
Choć dzisiaj firma zatrudniająca 25 osób posiada drugą, skomputeryzowaną fabrykę, to wciąż najłatwiej jest tkać na maszynach sprzed 100 lat. Dlatego w piwnicach Palazzo Morgalanti pracują one nieprzerwanie dzień i noc. Rytmicznie i bardzo głośno. Tu też przędzie się wiązki wełny na włókna do krosien. Dla Stefano, wykładowcy technologii żakardu na uniwersytecie we Florencji, ten dawny proces produkcji jest niezmiennie fascynujący.