Najwyższą Izbą Kontroli rządzi opozycja – i bardzo dobrze, bo uważniej patrzy władzy na ręce. Ale nie może być tak, że w NIK odrzuca się reguły obowiązujące instytucje państwa, a raporty zaczynają przypominać partyjną publicystykę.
Dokąd wychodzą co rano nasze dzieci?
Wypróbowaną metodą obrony przez atak zareagowało środowisko wyższych szkół niepaństwowych na niewygodne dlań wyniki kontroli NIK. Pojawiła się nawet teoria spiskowa, wedle której Najwyższa Izba Kontroli i Ministerstwo Edukacji sprzymierzyły się przeciwko tym szkołom w obronie interesów uczelni państwowych.
Artykuł Mariusza Janickiego „Hucznie w Izbie” (POLITYKA 14) nie jest dla NIK miły, ale też stanowi poważną próbę spojrzenia na rolę i miejsce kontroli państwowej w Polsce.
Do czasu afery z ZUS Najwyższa Izba Kontroli pozostawała na marginesie walki politycznej. Co prawda posłowie koalicji rządzącej zdążyli wcześniej zarzucić prezesowi Wojciechowskiemu korzystanie z nazbyt luksusowego mieszkania służbowego, zwrócili uwagę na tendencyjność w ocenie kilku prywatyzacji i powołali podkomisję do badania kadr NIK. Jednak roczne sprawozdania tej instytucji zyskiwały akceptację parlamentu miażdżącą większością głosów. Dopiero raport oceniający komputeryzację ZUS spowodował przełom, wpychając NIK w sam środek politycznego tygla. Nastąpiła ostra wymiana ciosów, po której próżno szukać zwycięzców.
Dopiero w III Rzeczypospolitej Najwyższa Izba Kontroli - która obchodzi 80-lecie istnienia - przestała być śmietnikiem, na który wyrzuca się ludzi zasłużonych, ale już niewygodnych i stała się instytucją niezależną od władzy wykonawczej. Jak w normalnym, cywilizowanym kraju. Przez cały okres PRL - ta niezbędna w demokracji instytucja - była traktowana jako jedno z wielu pól na polityczno-personalnej szachownicy władzy.
Gdyby Polskę znów dotknęła powódź na miarę tej z lipca 1997 r., skutki byłyby równie opłakane jak przed rokiem. Tak niewiele polepszył się system zabezpieczeń. Zalane zostałyby te same miasta, wsie i fabryki, przerwane wały ochronne, zniszczone szpitale, szkoły, domy i drogi. Prawdopodobnie tylko uciekalibyśmy zdecydowanie szybciej.