75 proc. pracujących Polaków nie wierzy, że Pracownicze Plany Kapitałowe to dobry sposób na powiększenie głodowej emerytury. To dowodzi naszego braku zaufania do państwa.
W 2021 r. Polacy zyskają kolejny produkt emerytalny z ulgami podatkowymi. Skorzystają zwłaszcza młodzi mobilni pracownicy, którzy pracują w innym państwie Unii.
Firmy zatrudniające co najmniej 250 osób mogą już tworzyć pracownicze plany kapitałowe dla swoich pracowników. Do wyboru są oferty 18 instytucji finansowych.
Około 20 instytucji finansowych oferujących pracownicze plany kapitałowe będą mieli do wyboru pracodawcy. Ostatnie oferty trafiają na oficjalny portal PPK, a firmy zatrudniające co najmniej 250 osób od lipca czekają obowiązki związane z tymi programami.
Rozmowa o emeryturach może być albo prosta, albo prawdziwa. Polski system emerytalny jest skomplikowany, nie zawsze logiczny i modyfikowany co parę lat. Jasne jest tylko jedno: przyszłe emerytury będą bardzo niskie, jeżeli radykalnie nie zwiększymy prywatnych oszczędności.
Mateusz Morawiecki zapowiedział, że jedna czwarta środków z OFE trafi do Funduszu Rezerwy Demograficznej, a reszta – 75 proc. – na nasze „prywatne konta”. Czyli dokładnie gdzie?
Przesunięcie startu PPK tak, byśmy zyski z nich – a raczej straty – zaczęli liczyć dopiero po jesiennych wyborach parlamentarnych, jest dość zrozumiałe. Ale po co obrażać Borysa Szyca?
Andrzej Duda podpisał ustawę o PPK. Ci, którzy mieli nadzieję, że nowy sposób oszczędzania na starość uczyni bardziej godną ich przyszłą emeryturę, mają powody, by zwątpić.
Żeby zachęcić do oszczędzania w Pracowniczych Planach Kapitałowych, rząd dołoży nam w ciągu 10 lat od 35 do 40 mld zł. Ale mimo to do kolejnej formy odkładania na starość są ogromne zastrzeżenia. Największe to brak zaufania do państwa.
Nadal nie wiadomo, co z OFE, a rząd zachęca do oszczędzania w ramach PPK. Tylko czy można ufać państwu, które ciągle wywraca system emerytalny do góry nogami?