Biedna jest współczesna młodzież. W sensie dosłownym i przenośnym. Większość nie ma pieniędzy na wakacje marzeń, a kiedy już uda się uzbierać trochę grosza, wyrwać spod rodzicielskiej kurateli, spakować namiot i znaleźć wśród kilku tysięcy takich samych, to wychodzi na jaw, jak bardzo współczesnemu młodemu pokoleniu brakuje spoiwa.
Muzyczno-rozrywkowe lato powoli dobiega końca. Jak co roku w czerwcu, lipcu i sierpniu mieliśmy natłok różnej rangi koncertów, festynów, festiwali. Publiczność dopisywała zwykle wtedy, kiedy nie trzeba było płacić za bilet. Kilka potencjalnie ważnych imprez, w tym rockowy festiwal w Jarocinie, odwołano. Wiele potoczyło się siłą inercji albo – jak kto woli – tradycji. Były jednak wyjątki.
Miasteczko Żary w województwie lubuskim znikło z rockowej mapy Polski tak samo znienacka, jak na niej zaistniało. Wystarczyło, że Jerzy Owsiak zdecydował nie organizować tu w sierpniu szóstego festiwalu Przystanek Woodstock, największej imprezy masowej w kraju. Powód: na ten sam czas i miejsce spotkanie o nazwie Przystanek Jezus zapowiedziała katolicka grupa z diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Woodstock nie porozumiał się z Jezusem.
Jeszcze cztery dni przed rozpoczęciem wydawało się, że III Przystanku Woodstock w Żarach nie będzie w ogóle. Pozostałby tylko zorganizowany w tym samym czasie i miejscu przez kurię zielonogórsko-gorzowską Przystanek Jezus. Nie wiadomo, jak zareagowałoby ćwierć miliona młodych ludzi, którzy przyjechali do Żar. Na polu namiotowym mówiono, że na szczęście jeszcze w tym roku Woodstock nie musiał wysiąść na Przystanku Jezus.
W połowie sierpnia mija 30 lat od tamtego wydarzenia. Na farmę w Bethel niedaleko Woodstock zjechało wtedy pół miliona ludzi, by przez trzy dni i trzy noce słuchać muzyki. Legenda Woodstock przetrwała do dziś i choć potem urządzano większe i lepiej zorganizowane festiwale rockowe, w pamięci zbiorowej pozostał właśnie tamten - osobliwe święto miłości i pokoju w deszczu i błocie.