Tygodnik Polityka

Moje życie z POLITYKĄ cz. I

Politycy, dziennikarze, naukowcy mówią o POLITYCE cz. I

Bronisław Komorowski Bronisław Komorowski AN
Poprosiliśmy kilkanaście osób – polityków, naukowców, ludzi kultury i mediów – by zechciały podzielić się z nami refleksją na temat POLITYKI, pisma, które – często – towarzyszy im od kilkudziesięciu lat.
Jan Krzysztof BieleckiMichał Wargin/EAST NEWS Jan Krzysztof Bielecki
Ryszard BugajKarol Serewis/EAST NEWS Ryszard Bugaj
Gunter HofmannLeber/Ullstein Bild/BEW Gunter Hofmann
Michał KleiberTomasz Urbanek/DDTVN/EAST NEWS Michał Kleiber

Za co je lubią lub nie lubią? Jakie ma dla nich znaczenie? Z czym się kojarzy? Co było w nim ważne kiedyś, a co charakteryzuje je dziś? Wszystkim, którzy podjęli to wyzwanie, bardzo dziękujemy!

***

Jan Krzysztof Bielecki
były premier RP, obecnie przewodniczący Rady Partnerów EY
W latach 80. moje artykuły ukazywały się stale w zeszytach naukowych Uniwersytetu Gdańskiego lub w drugim obiegu pod pseudonimem. Po raz pierwszy mój tekst popularyzatorski w medium ogólnopolskim wydrukowany został właśnie w POLITYCE w grudniu 1988 r. Geneza artykułu „Nowa przedsiębiorczość” jest interesująca – w tamtych czasach tego typu tekstów ekonomicznych, krytycznych, raczej nie wydawano drukiem oficjalnie. POLITYKA jednak zdecydowała się zamieścić artykuł oparty na referacie wygłoszonym przez mnie wspólnie ze świętej pamięci prof. Janem Majewskim w Gdańsku na Kongresie Liberałów. Trzeba pamiętać o ówczesnych uwarunkowaniach gospodarczych: szalejąca inflacja, niska siła nabywcza złotówki, słabiutka gospodarka. A przede wszystkim o ówczesnej cenzurze i uwarunkowaniach politycznych tamtych czasów. A my w swoim tekście, oprócz obserwacji czysto ekonomicznych, zamieściliśmy i uwagi ustrojowe. Obserwowaliśmy nieprawidłowości ówczesnego systemu gospodarczego i wręcz użyliśmy słowa „patologia”, opisując „sztucznie skonstruowany system” schyłkowego PRL. Zaskoczyło nas, że redakcja przepuściła to stwierdzenie. Tak więc prawie 30 lat temu na łamach POLITYKI, a nie tylko w gronie opozycjonistów, mogliśmy pozwolić sobie na krytykę systemu i państwowych molochów.

Ryszard Bugaj
profesor ekonomii, były przewodniczący Unii Pracy
POLITYKĘ zacząłem czytać bardzo dawno temu. To były wczesne lata 60., a ja byłem uczniem technikum. Właśnie przestałem fascynować się religią i znalazłem się trochę pod wpływem komunistycznej propagandy. Czytałem to, co wypuszczała RSW – POLITYKĘ przede wszystkim. Przesłanie POLITYKI – socjalizm tak, wypaczenia nie – było mi wtedy bliskie. Ale wkrótce znalazłem się na studiach i dołączyłem do „opozycji”, więc linia pisma jawiła mi się jako wielce oportunistyczna. Potem był Marzec i doszedłem do wniosku, że „ta czaszka nigdy już się nie uśmiechnie”. Większość zespołu POLITYKI zachowała się przyzwoicie. Część wsparła jednak linię Rakowskiego – linię uporczywej wiary w reformę komunizmu. Rakowski z przedpokojów różnych sekretarzy przeniósł się potem do gabinetu premiera. Nie był już redaktorem POLITYKI, ale redakcja – niestety – byłemu szefowi jakoś towarzyszyła. A on długo nie chciał Okrągłego Stołu i obiecywał „stół dobrze zastawiony”. Moim zdaniem nie zrozumiał, co się w Polsce wtedy działo. Po przełomie POLITYKA się jednak podniosła. Wprawdzie od 1990 r. zaangażowała się jednostronnie we wsparcie „jedynie słusznej neoliberalnej drogi”, ale od kilku lat – mam wrażenie – narracja jest bardziej pluralistyczna. Lektura POLITYKI zajmuje mi dużo czasu. Nie ze wszystkim się oczywiście zgadzam, ale nie mam poczucia, że tracę czas.

Gunter Hofmann
dziennikarz niemiecki związany z „Die Zeit”
Willy Brandt i Egon Bahr, Helmut Schmidt i Herbert Wehner, czołowi niemieccy politycy socjaldemokratyczni, wcześnie przyzwyczaili się do uważnego wsłuchiwania w to, co pisał „ten Polak” Mieczysław F. Rakowski. Starał się o kontakty w Niemczech i wiele drzwi stanęło przed nim otworem. Owiany legendą „liberalnego reformatora”, rozwiewał lęk przed zbliżeniem. Kanclerz Helmut Schmidt cenił jego trzeźwą szczerość i zapewniał go, że może do niego dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Marion Dönhoff, wydawczyni tygodnika „Die Zeit”, widziała w nim więcej niż kolegę. Dla niej dziennikarstwo nie polegało jedynie na obserwowaniu rzeczywistości, ale także na wypowiadaniu się w żywotnych sprawach narodu. Taką sprawą były relacje polsko-niemieckie. Oboje byli ulepieni z tej samej gliny. Na bońskich socjaldemokratach Rakowski robił wrażenie jak mało kto, ponieważ jako dziennikarz był człowiekiem zaskakująco otwartym. Na początku lat 60. grono teologów, profesorów, dziennikarzy wystąpiło w „Memoriale z Tybinki”, domagając się pełnego dialogu z polskimi sąsiadami i zakończenia zimnej wojny. Potrzebowali do tego partnera w Warszawie – i obok grona akademickich ekspertów takim partnerem stał się Rakowski, jego tygodnik, jego redaktorzy. Respekt budził fakt, że w POLITYCE co jakiś czas ukazywały się felietony Marion Dönhoff, niezmienione i bez skrótów. Genialną formułę w 1963 r. ukuł Egon Bahr: „Zmiana poprzez zbliżenie”. Ułatwiało je to, że niemieccy socjaldemokraci obytego w świecie Rakowskiego szybko zaczęli traktować jak pokrewną duszę – polskiego socjaldemokratę, którego tylko zawirowanie historii popchnęło po wojnie ku komunistom. On sam przyznawał, że jako młody oficer miał na biurku zdjęcie Stalina z fajką i przeżył szok ujawnienia w 1956 r. zbrodni stalinowskich, ale już przedtem zaczął swą pracę doktorską o niemieckiej socjaldemokracji i czuł do niej wyraźną sympatię. Był wolny od antyniemieckich afektów, mimo że Niemcy w 1939 r. rozstrzelali jego ojca. Specjalne relacje łączące Rakowskiego i niemieckich socjaldemokratów w latach Solidarności, stanu wojennego i mozolnych reform mają specyficzne podłoże. Ta formacja polityków była przekonana, że w strefie rządów komunistycznych możliwe są tylko reformy odgórne, stopniowe i ostrożne. Rakowski i jego POLITYKA uzasadniali to w sposób nowoczesny, otwarty i pragmatyczny. Pamiętam, że zachwycał się Schmidtem, bo był „realistą, a nie romantykiem”. Schmidt mógłby to samo powiedzieć o nim. Ich pokolenie przeżyło powstania we wschodnim Berlinie w 1953 r., na Węgrzech w 1956 r., w Pradze w 1968 r., Afganistanie w 1980 r. – aż nadto na jedno życie. Daleko zaszli w „zmianie przez zbliżenie” i dzięki nim na tym fundamencie można było budować. W Niemczech polski sąsiad uzyskał dzięki Rakowskiemu i POLITYCE własne oblicze, stał się częścią wspólnego świata, partnerem dialogu, powinowatym w kulturze.

Michał Kleiber
profesor nauk technicznych, były minister nauki i prezes PAN
Moja przygoda z POLITYKĄ rozpoczęła się dawno, parę lat po jej narodzinach. Dyskusje z kontestującymi ówczesną rzeczywistość rówieśnikami w liceum i opowieści starszego pokolenia o złożoności naszej powojennej historii rozbudziły we mnie chęć docierania do wiedzy pełniejszej od serwowanej przez ówczesne media. Zaspokajałem tę potrzebę na różne sposoby – słuchając Wolnej Europy, czytając paryską „Kulturę” i uważnie wybierając z krajowej prasy artykuły o największej, w mojej ocenie, wiarygodności. W ten sposób stałem się uważnym czytelnikiem POLITYKI, która obok paru innych tytułów (takich jak „Życie i Nowoczesność” czy „Więź”) odegrała znaczącą rolę w procesie mojej obywatelskiej edukacji. Widziałem oczywiście, że POLITYKA narodziła się jako dalekie od moich poglądów pismo partyjne, nie przeszkadzało mi to jednak odnajdywać w niej ważnych myśli o znaczeniu daleko wykraczającym poza ówczesne medialne standardy. Dzisiaj, w zupełnie odmienionych warunkach i innej formule wydawania tygodnika, jego konsekwentny obyczajowy i gospodarczy liberalizm traktuję jako istotny element debaty publicznej. Fakt, iż nie zawsze podzielam prezentowane w POLITYCE opinie, nie umniejsza mojego dla niej szacunku, uważam bowiem zróżnicowanie poglądów i ich rzeczową artykulację za ważny element prawidłowo funkcjonującego rynku medialnego.

Ciekawostką dodatkowo łączącą mnie z wczesną historią tygodnika jest pamięć o artykułach jednego z cenionych wówczas przez mnie autorów, przez lata wyjaśniającego czytelnikom zawiłości społeczno-gospodarczej polityki państwa. Czy mogłem się spodziewać, że po upływie blisko pół wieku będę z nim, prof. Jerzym Kleerem, blisko współpracował, czego efektem było m.in. napisanie razem książki analizującej naturę globalnych zagrożeń? Nie mogę także nie wspomnieć o 16 latach mojego uczestnictwa w kapitule corocznego konkursu nagród naukowych POLITYKI, niezwykle cennej inicjatywy promującej najzdolniejszych młodych polskich badaczy.

Redakcji życzę dotrwania w dobrej formie do setnych urodzin – potem będzie już dużo łatwiej!

Bronisław Komorowski
były prezydent RP
Polityka przez małe „p” towarzyszyła mi w życiu, można powiedzieć, od pieluszek, bo zawsze była obecna w moim domu rodzinnym; w dyskusjach najbliższych, słuchaniu Radia Wolna Europa przez ojca. Oczywiście nie pamiętam października 1956 r., miałem wtedy cztery lata, ale docierały do mnie echa tamtych wydarzeń. Pierwsze moje wspomnienia są związane z żywymi dyskusjami przy stole rodzinnym. Pojawiało się sformułowanie, którego nie mogłem zrozumieć: „»Polityka« pisała o polityce”. Opinia o tym, co i jak pisała, w moim domu nie zawsze była przyjazna. Pismo kojarzono raczej z odchodzeniem od październikowej odwilży. Znaczącym punktem odniesienia POLITYKA stała się dla mnie znacznie później, kiedy zacząłem konspirować jako uczeń pierwszej klasy warszawskiego liceum. W większości chodziły do niego dzieci wojskowych. Przekonałem się, że POLITYKA diametralnie różniła się od „Żołnierza Wolności”, który kształtował opinię znacznej części szkoły.

Polubiłem POLITYKĘ w latach przebudowy Polski po 1989 r. i doceniłem wtedy jej włączenie się w przekształcanie Polski. Polubienie zmieniło się w poczucie wspólnoty drogi i celu. I jakoś tak się stało, ale POLITYKA została moim ulubionym – na równi z „Tygodnikiem Powszechnym” – pismem. To żadna kokieteria: prenumeruję te dwa tygodniki, które wyróżniają się moim zdaniem pozytywnie na tle generalnego upadku polskiego dziennikarstwa.

POLITYCE udało się też przenieść coś dobrego z epoki PRL, choćby rzetelność reportażu, która pozwala na uczciwe pokazywanie fragmentów rzeczywistości i jej odideologizowanie.

Polityka 8.2017 (3099) z dnia 21.02.2017; 60 lat POLITYKI; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Moje życie z POLITYKĄ cz. I"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną