Ludzie i style

Sport specjalnej troski

Reforma sportu według minister Muchy

Wewnętrzna debata, jakie sporty uznać za kluczowe trwała odkąd minister Joanna Mucha, wykazując się nieoczekiwanym refleksem, dwa dni po igrzyskach wystąpiła z zarysem naprawy polskiego sportu. Wewnętrzna debata, jakie sporty uznać za kluczowe trwała odkąd minister Joanna Mucha, wykazując się nieoczekiwanym refleksem, dwa dni po igrzyskach wystąpiła z zarysem naprawy polskiego sportu. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Firmowana przez minister Joannę Muchę reforma wspiera duże związki kosztem mniejszych. Przyszłe zyski medalowe na igrzyskach są wciąż jednak niepewne. Widać za to straty: podziały w środowisku.

Okrągły stół w gabinecie wiceministra sportu Tomasza Półgrabskiego zawalony jest papierami i książkami. W dokumentach roi się od danych, wykresów, diagramów i tabel. Lektury poświęcone przede wszystkim efektywnemu zarządzaniu, kierowaniu zespołem oraz zmianom w trendach i koncepcjach przepowiadanych do 2030 r. Sformułowanie „zarządzanie projektowe” wiceminister odmienia przez wszystkie przypadki. – Najwyższa pora, byśmy jako ministerstwo, czyli sponsor polskiego sportu zawodowego, zaczęli domagać się od prezesów związków spójnych strategii i rozliczać ich za wyniki. Bo chyba wszyscy się zgadzamy, że dobrze nie jest – uważa wiceminister, nawiązując do małej stabilizacji, czyli progu dziesięciu medali, którego polska ekipa olimpijska nie była w stanie pokonać kolejno na igrzyskach w Atenach, Pekinie i Londynie.

Tomasz Półgrabski uważany jest za jednego z dwóch głównych architektów reformy sportu wyczynowego, obok Pawła Słomińskiego - byłego trenera Otylii Jędrzejczak, a ostatnio szefa Klubu Polska, czyli śmietanki polskich sportowców mających zapewnione indywidualne programy treningowe. Najważniejszym założeniem reformy jest podział dyscyplin olimpijskich na cztery grupy, odzwierciedlający przede wszystkim stopień finansowania przez ministerstwo. Do grupy dyscyplin kluczowych trafiły: pływanie, wioślarstwo, kajakarstwo, żeglarstwo, lekkoatletyka, kolarstwo, podnoszenie ciężarów, zapasy oraz narciarstwo klasyczne. Na drugim biegunie znalazły się sporty mało popularne i zupełnie niewydajne medalowo, takie jak curling, golf, czy taekwondo.

Wewnętrzna debata, jakie sporty uznać za kluczowe trwała odkąd minister Joanna Mucha, wykazując się nieoczekiwanym refleksem, dwa dni po igrzyskach wystąpiła z zarysem naprawy polskiego sportu. Wytypowanie dyscyplin priorytetowych było jednym z niewielu konkretów, jakie ogłosiła i już nie było od tego odwrotu. Powołała zespół wsparcia, złożony przede wszystkim z byłych sportowców, na czele z Pawłem Słomińskim.

To była druga połowa sierpnia. Tomasz Półgrabski nie pracował już wtedy w ministerstwie, bo jedną z pierwszych decyzji personalnych Muchy po objęciu posady było jego zwolnienie. – Ale wkrótce się zorientowała, że podział związków na równe i równiejsze może spowodować opór środowiska. I potrzebowała kogoś, kto da prezesom do zrozumienia, że nie są od dyskusji, ale od wykonywania poleceń. Tomek się nadawał, bo wcześniej mimo wielu krytycznych głosów uparcie forsował koncepcję Klubu Polska – mówi jeden z pracowników ministerstwa. Półgrabski zresztą też przypominał o swoim istnieniu, bo od czasu do czasu wpadał do ministerstwa na kawę, a także udzielał się w portalach społecznościowych, gdzie głosił hasła zbieżne z koncepcjami minister Muchy.

Szczegóły dotyczące wyznaczenia dyscyplin uprzywilejowanych były trzymane w ścisłej tajemnicy, co podgrzewało niepokój wśród działaczy. Podejrzewali, że im niżej ich związki zostaną zaszeregowane, tym mniej dostaną pieniędzy. Atmosfery wokół zmian nie poprawiał fakt, że autorzy pomysłu nie konsultowali się ze środowiskiem, zespół wsparcia okazał się martwym tworem, a od udziału w podejmowaniu decyzji odsunięty został nawet ministerialny departament sportu wyczynowego. Ostatecznie w pierwszym koszyku znalazły się dyscypliny, które na najważniejszych imprezach przynosiły Polsce medale oraz te, które wprawdzie ostatnio mają gorszą passę, ale ich uprawianie to samo zdrowie, jak np. pływanie czy kolarstwo.

 

Minister Półgrabski jest do pomysłu zapalony i nie ukrywa, że sporty z pierwszego koszyka będą faworyzowane. - Poprzez utrzymanie finansowania na ubiegłorocznym poziomie, pierwszeństwo w inwestycjach, dostępie do zaplecza naukowego w Instytucie Sportu, a w przyszłości być może stałego powiązania sponsorskiego z jedną ze spółek Skarbu Państwa – wylicza. Co nie znaczy, że przedstawiciele tych dyscyplin traktowani będą jak święte krowy. - Żeby skończyć z marnowaniem pieniędzy musimy mieć pewność, że zawodnik robi postępy, albo przynajmniej dobrze rokuje. Nie stać nas na finansowanie przeciętniactwa. To samo z trenerami – jak będzie się migał od szkoleń i konferencji, nie będzie w siebie inwestował, wyciągniemy konsekwencje. Jeśli projekt przedstawiony przez związek wyda nam się nierealny, nie otrzyma wsparcia. Zacznijmy się wreszcie traktować poważnie i uczciwie – apeluje Półgrabski.

Za wymogiem sensownego wydawania pieniędzy przez związki idzie niedyskretny nacisk na prezesów, by uświadomili swoim zawodnikom, że uprawianie niektórych konkurencji mija się z celem. – Nie widzę większego sensu we wspieraniu sprinterów, ani biegaczy długodystansowych, którzy nie mają z konkurentami żadnych szans. Podobnie z kolarstwem – skoro mamy nowoczesny tor w Pruszkowie, skupmy się na wychowaniu torowców, tym bardziej, że na igrzyskach jest w tej specjalności wiele medali do zdobycia. I nie ładujmy pieniędzy w kolarstwo szosowe - twierdzi Półgrabski.

Niektóre związki zostaną w wyniku zmian skazane na wegetację albo wręcz przestaną istnieć. A jeśli jakiś rodzic ma kaprys zrobić ze swej pociechy gwiazdę łyżwiarstwa figurowego lub golfa, to niech wykłada z własnej kieszeni albo znajdzie prywatnego sponsora.

Ale jest grupa związków - za którymi stoją tradycje, olimpijskie medale, mocne zaplecze, rzesza zawodników i trenerów – teraz odsuniętych na boczny tor. Taki los spotkał m.in. judo, strzelectwo czy szermierkę. – Szermierka dostała po łapach, bo potrafi przejeść każde pieniądze. Może niech pójdą za przykładem związku żeglarskiego, który lojalnie uprzedza zawodników, że jeśli wyjazd na zawody potraktują jak wycieczkę i zlekceważą start, to poniosą koszty – mówi pracownik ministerstwa.

Niektóre związki mają prawo czuć się pokrzywdzone, bo w tym roku ministerstwo przeznaczy na sport zawodowy więcej, niż w ubiegłym (wzrost ze 175 do 198 mln zł) choć teraz zdecydowanie więcej środków pochodzi z funduszu rozwoju kultury fizycznej (wzrost z 12 do 90 mln). – Pracujemy nad rozporządzeniem, by środki z funduszu mogły być przeznaczone również dla seniorów, a nie tylko na sport młodzieżowy. Ale przyznaję, że większy udział w naszym budżecie pieniędzy z funduszu oznacza mniejsze inwestycje – mówi Półgrabski.

Poza tym wielu kłuje w oczy program siatkarskich ośrodków szkolnych, na który rząd już przeznaczył 43 mln zł, a żeby podtrzymać go przy życiu musi dokładać około 10 mln rocznie. Skoro dla ministerstwa priorytetem jest godny występ polskich sportowców na igrzyskach, to taką górę pieniędzy z pewnością można by wydać lepiej. Tym bardziej, że siatkówka już wypracowała sobie markę i armię wiernych fanów głównie przy pomocy prywatnych sponsorów oraz telewizji Polsat, kluby z pewnością stać na szkolenie młodzieży, poza tym z budżetu finansowanych jest kilka siatkarskich szkół mistrzostwa sportowego.

 

Wielu ludzi ze środowiska podkreśla też, że choć wiele forsowanych rozwiązań, jak ściślejsza kontrola merytoryczna, nacisk na podejście zadaniowe, czy zrobienie z Instytutu Sportu ośrodka naukowo-badawczego z prawdziwego zdarzenia, jest godne pochwały, to autorzy reformy ograniczając liczbę sensownie wspieranych dyscyplin, ograniczają tym samym medalowe szanse na igrzyskach. Zwłaszcza, że faworyzowane są sporty, w których konkurencja jest szalona. – Ekstra opieka dla sportów, które i tak miały dobrze i przynosiły nam medale, to pójście po linii najmniejszego oporu. Tak samo było z Klubem Polska, którego idea sprowadzała się do stworzenia cieplarnianych warunków dla mistrzów, sportowców kompletnych. A to, jak ich wychować, to już zmartwienie związków – mówi jeden z prezesów (anonimowo, bo nie chce się narazić i po cichu liczy na większy przydział środków).

Koncepcji Klubu Polska minister Półgrabski broni jednak jak lew, mimo że w Londynie indywidualne programy wyznaczone dla 28 olimpijczyków dały 7,5 medalu (nie byli nimi objęci srebrna medalistka w strzelectwie Sylwia Bogacka oraz brązowi: sztangista Bartłomiej Bonk i Karolina Naja, partnerka Beaty Mikołajczyk z osady kajakowej. – Klub Polska będzie miał ciąg dalszy. Być może jednak podmiotem umowy stanie się związek, a nie zawodnik - uważa minister Półgrabski, bo i on przecież wie, że byli klubowicze, którym od nadmiaru pieniędzy przewróciło się w głowie.

Zdaniem Adama Krzesińskiego, sekretarza generalnego Polskiego Komitetu Olimpijskiego, o reformie można by mówić, gdyby ministerstwo zaproponowało rozwiązania sprzyjające łowieniu do sportu zawodowego właściwych ludzi. Czyli wsparło pracę u podstaw. – To cud, że przy takiej zapaści sportu powszechnego nadal zdobywamy medale. A może, skoro zawodowstwo robi się coraz droższe, warto trochę w tym wyścigu odpuścić? I uczciwie powiedzieć: może będziemy mieć mniej satysfakcji na igrzyskach, ale wychowamy zdrowsze społeczeństwo – uważa.

Wyrazem troski z jaką ministerstwo pochyla się nad sportem powszechnym były przemówienia minister Joanny Muchy podczas serii spotkań w terenie z władzami samorządowymi oraz zaproszoną częścią środowiska sportowego. Przytaczała dane, z których wynikało, że dzisiejsze dzieci są od swoich rówieśników sprzed 30-lat mniej sprawne oraz grubsze, że uciekają z zajęć wychowania fizycznego i coraz więcej jest grup wykluczonych ze sportu powszechnego, „a w szczególności dziewczynki”.

Tomaszowi Półgrabskiemu rozwój sportu masowego również leży na sercu. Zwłaszcza, że doskonale zna amerykańskie badania, z których wynika, że jeden dolar wydany na sport powszechny to kilka dolarów zaoszczędzonych na służbie zdrowia. Na razie ministerstwo sportu nie jest w stanie wpłynąć na resort edukacji, by lekcje wychowania fizycznego w klasach 1-3 prowadzone były przez przygotowanych do tego nauczycieli, a nie panie od nauczania początkowego, które traktują ten obowiązek jak zło konieczne. Nie ma też żadnego pomysłu, jak pomóc klubom, w większości przelewającym z pustego w próżne; model węgierski, by objąć ulgami podatkowymi firmy, które sponsorują sport u nas nie przejdzie z uwagi na oszczędnościowy kurs wytyczony przez ministra Rostowskiego. – Nie można wszystkiego zwalać na ministerstwo i budżet centralny. Niech za rozwój sportu wezmą się też samorządy. Tylko że one też tną koszty, a sport jest często pierwszy do odstrzału - ubolewa Tomasz Półgrabski.

Ostatnie posunięcie resortu sportu znów wywołały w środowisku refleksję, że można by dla tej dziedziny życia zrobić więcej, zwłaszcza że opiekuje się nią konstytucyjny minister. Poczucie, że Joanna Mucha ma niewielką siłę przebicia utwierdził nie tylko paraliż rozmów z ministerstwem edukacji o wuefie w klasach początkowych, czy brak postępu koncepcji tzw. karier równoległych, polegających na powiązaniu zawodowych treningów z pracą w wojsku, policji lub innych służbach mundurowych. Dużą konsternacje wywołał fakt, że udało się uratować dla tegorocznego budżetu ministerstwa 30 mln zł dopiero po interwencji członków sejmowej komisji kultury fizycznej. I środowisko zostało z dylematem: czy pani minister po prostu się nie udało, czy może jej nie zależy?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną