W sobotni wieczór 21 września po koszmarnym upadku podczas Grand Prix Szwecji Tomasz Gollob trafił do szpitala, gdzie zdiagnozowano u niego wstrząśnienie mózgu oraz złamanie jednego z kręgów. Mało kto jednak przewidywał, że osobisty dramat żużlowca stanie się pretekstem do skandalu, jakiego w czarnym sporcie jeszcze u nas nie było. Nazajutrz bowiem działacze Unibaksu Toruń, klubu Golloba, wprawili sportową Polskę w osłupienie oświadczeniem, że z powodu nieobecności swojej gwiazdy domagają się przełożenia rewanżowego meczu o drużynowe mistrzostwo Polski z Falubazem Zielona Góra. A wobec tego, że się nie dało, zrezygnowali z jazdy i oddali tytuł bez walki.
Na nic zdały się prośby oraz groźby ze strony wszystkich możnych i wpływowych ludzi polskiego żużla. W kuluarach plotkowano, że za decyzją stoi właściciel toruńskiego klubu, giełdowy magnat Roman Karkosik, który nie miał zamiaru oglądać, jak jego klub, osłabiony nie tylko brakiem Golloba, ale i aktualnego mistrza świata Australijczyka Chrisa Holdera (kraksę w lidze angielskiej przypłacił kilkoma poważnymi złamaniami), dostaje na torze w Zielonej Górze ciężkie baty, ku uciesze miejscowych.
Oburzenie na postawę torunian, w środowisku zwanych „krzyżakami” lub „rydzykami”, było powszechne. Straszono ich degradacją, milionowymi karami, odebraniem licencji, ujemnymi punktami na starcie nowego sezonu. Po kilku dniach, gdy emocje opadły, przemówił rozsądek: liga bez Unibaksu, od lat zadomowionego w krajowej czołówce, chlubiącego się najnowocześniejszym żużlowym stadionem na świecie, MotoAreną (zafundowanym przez miasto za ok. 100 mln zł), to nie ta sama liga.