Ludzie i style

Wychodzą z sieci

Dlaczego młodzi porzucają internet

Zelda Williams Zelda Williams Rob Latour/REX / EAST NEWS
Dla młodych ludzi dorastających z tabletami w dłoniach światy realny i wirtualny są nierozłączne. Ale coraz częściej opuszczają internet, przynajmniej w tej wersji, której my daliśmy się zwariować.
Essena O’NeillTumblr Essena O’Neill
Grimes (Claire Boucher)Gary Miller/Getty Images Grimes (Claire Boucher)

Artykuł w wersji audio

Z portali społecznościowych można uciec po cichu, a można też z impetem, czego dowodzi niedawna głośna historia australijskiej modelki i sieciowej celebrytki Esseny O’Neill. 19-letnią eteryczną blondynkę śledziło na Instagramie przeszło pół miliona użytkowników z całego świata. Z dnia na dzień O’Neill zdecydowała się jednak uszczuplić swój pokaźny zbiór fotografii – przedstawiających głównie ją samą – o 2 tys. zdjęć, które, jak uznała, „nie służyły niczemu poza autopromocją”. Przy pozostałych 96 zostawiła uzupełniające notatki w rodzaju: „Tak to się robi: przybrana poza, wciągnięty brzuch, podniesiony biust”. Dodając niejako ku przestrodze: „Dziewczyny, to nie jest autentyczne, fajne ani inspirujące życie. Doskonałość pozoruje się w internecie tylko po to, żeby ściągnąć czyjąś uwagę”. I zarobić – Essena za każdy post z reklamą inkasowała ok. 1,5 tys. dol.

O’Neill nie całkiem wyszła z sieci – opuściła jej najpopularniejsze rejony, m.in. serwis YouTube, gdzie też przedtem regularnie występowała. Zresztą nie tylko w roli modelki, bo prócz tego wypowiada się w sprawach dyskryminacji, ekologii i weganizmu. Teraz prowadzi witrynę Letsbegamechangers.com (Zmieńmy reguły gry), namawiając do cyfrowego detoksu swoich rówieśników. I celebrując odzyskany czas.

Skoro więc nastolatka wyszła z sieci jedną nogą, wielu chętnie zarzuca jej hipokryzję. Ucieka przecież od portali społecznościowych, a trafia do nagłówków wielu mediów na wszystkich kontynentach (również polskich), zyskując potencjalne grono odbiorców, którzy wcześniej być może w ogóle o niej nie słyszeli. Poza tym na jej stronie – czego też niektórzy nie chcą jej wybaczyć – znalazło się zaproszenie do dobrowolnego wsparcia finansowego. W opublikowanym niedawno filmiku Essena mówi nawet, że nie ma czym zapłacić za czynsz. Sponsorzy, których marki przez lata firmowała, ręki już do niej raczej nie wyciągną. Internauci radzą nie bez złośliwości: „Pora znaleźć prawdziwą pracę!”.

Więcej zrozumienia okazują Australijce ci, którzy przeszli w swoim czasie podobną drogę – od obsesji do zachłyśnięcia siecią, od bezkrytycznego zauroczenia do rozczarowania. O’Neill miała przy tym dość uprzywilejowaną pozycję wyjściową – potężne grono fanów. Tymczasem wielu ucieka z sieci, bo nie wytrzymuje naporu krytyki czy fali oszczerstw, a nie zawsze ma tak wspierające zaplecze.

Zelda Williams (26 l.), córka zmarłego przed rokiem Robina Williamsa, skasowała konto na Twitterze, bo ktoś zamieścił na nim zdjęcie – oczywiście fałszywe – przedstawiające ją i jej ojca z posiniaczoną szyją (brutalna aluzja do popełnionego przez aktora samobójstwa). Lily James (26 l.), młoda gwiazda „Kopciuszka” i popularnego serialu „Downton Abbey”, też się szybko z Twitterem rozstała, zaskoczona – co przyznała w brytyjskim Radio Times – że ludzie w ogóle mają na jej temat jakieś zdanie.

Z opiniami bardzo się liczy Kanadyjka Claire Boucher (27 l.), znana szerzej jako charyzmatyczna wokalistka występująca pod pseudonimem Grimes. Gdy rzucono jej wyzwanie Ice Bucket Challange (zeszłoroczny hit – ludzie na całym świecie polewali się lodowatą wodą, żeby wyrazić solidarność z chorymi na stwardnienie zanikowe boczne; kto odrzucił wyzwanie, wpłacał darowiznę na rzecz fundacji ALS), odmówiła – ze względu na suszę w Kalifornii, ale też dlatego, że fundacja ALS prowadzi badania laboratoryjne z udziałem zwierząt. Ale wyszło na to, że to Grimes jest bezduszna. Gdy zaś internautom nie przypadł do gustu singiel zapowiadający jej nowy album, cały materiał wyrzuciła do kosza. „Czułam, że jeśli znowu coś o sobie przeczytam, po prostu się znienawidzę” – mówiła „New Yorkerowi”.

Własną formę ekspresji w sieci odszukała dla siebie nastolatka Darby Cisneros, która założyła na Instagramie konto… lalce Barbie. „Socality Barbie” (czyli lalka brylująca w towarzystwie) bywała w różnych miejscach i dawała się fotografować – przez 22 tygodnie załadowała do aplikacji 137 zdjęć oglądanych przez ponad milion osób. Cisneros postanowiła ujawnić swoją tożsamość i zakończyć działalność. A chodziło jej o to, żeby obśmiać social media, naśladując styl swoich rówieśniczek.

Nieco starsi w sieciowym środowisku odnajdują się z kłopotami i ogólnie nie dowierzając, że może być ono tak napastliwe. Dla młodych to żadne zaskoczenie. Bo rzeczywiście, jeśli na internet z całą jego złożonością spogląda się tylko przez pryzmat okolicznościowych memów, zabawnych obrazków i pociesznych filmików z futrzanymi bohaterami, łatwo odnieść wrażenie, że to przestrzeń niczym niezmąconej rozrywki. Tymczasem dla współczesnych nastolatków, w odróżnieniu od wszystkich innych grup wiekowych, to już żadna (a przynajmniej nie wyłącznie) forma rozrywki, lecz nieodzowny element codzienności. W dodatku istotny – tu szukają uznania, aprobaty, zrozumienia, wzorców, no i zwady. Tu też budują poczucie własnej wartości, choć coraz rzadziej mierzone skalą reakcji na publikowane przez nie treści.

Już nie „surfują”, nie wchodzą do sieci, ale są w niej nieustannie, mimowolnie się w niej zanurzają. Badacz sieci Nicholas Carr w popularnej książce „Płytki umysł. Jak internet wpływa na nasz mózg” przekonuje, że nowe technologie zmieniają ich użytkowników na najbardziej podstawowym, neurologicznym poziomie – m.in. dlatego, że zapamiętują w naszym imieniu najdrobniejsze szczegóły i daty ważnych wydarzeń. Poza wszystkim – wywodzi autor – to kolejne narzędzie, które stało się naszym przedłużeniem. Tak jak młotek staje się dla stolarza częścią ręki. Dzięki temu korzystamy z urządzeń według własnych potrzeb, ale tracimy inne umiejętności (np. odręcznego pisania). Rozstanie z siecią to zatem pewna forma wirtualnej amputacji.

Przymus internetu

Według danych agencji badawczej Gemius nawet co dziesiąty polski internauta ma 7–12 lat. Właśnie w wieku 12 lat swoją karierę rozpoczynała w sieci O’Neill. Z kolei z analiz brytyjskiego Biura Komunikacji Ofcom wynika, że młodzi użytkownicy internetu (16–24 lata) spędzają w sieci ponaddwukrotnie więcej czasu niż dekadę temu (blisko 28 godzin tygodniowo). Podczas gdy ich rodzice niechętnie dzielą się informacjami prywatnymi (70 proc. woli tego nie robić), młodzi do niedawna nie mieli takich oporów.

Często dzielą się nimi zresztą nie z przekonania, ale wskutek pewnego społecznego przymusu – przyjmując prawa sieci za pewniki i oczywistości. Coraz częściej jednak z zastrzeżeniami. Odchodzą z sieci – jeśli nie na dobre (co nazywa się czasem „wirtualnym samobójstwem”), to fundując sobie przynajmniej czasowy detoks.

Dziennikarka „Huffington Post” Jordan K. Turgeon sama rozstała się z internetem na 30 dni i proponuje to rozwiązanie każdemu, kto choć raz zadał sobie pytanie: A może by tak zamknąć konto na Facebooku? Z sondy dla pisma „Cyberpsychology, Behaviour and Social Networking” wynika, że prawie połowa aktywnych użytkowników serwisu rozważa takie odejście. Zdaniem Turgeon tym, co przed rozstaniem ze społecznościówkami powstrzymuje, jest nie tyle nawet atrakcyjność sieci, ile FOUL – „the fear of an unfulfilled life”, czyli lęk przed niepełnym życiem. Które okrojone o wariant wirtualny miałoby się okazać uboższe.

Starcie pokoleń

Wbrew pozorom młodzi nie wyznają generalnej zasady: „jestem tu nieszczęśliwy, więc odchodzę”. Czasem migrują. Ich zachowaniom w portalach społecznościowych oraz przepływom ich zainteresowań pomiędzy konkurencyjnymi sieciami warto się przyglądać, bo zdaniem socjologów sygnalizują one kolejny przewrót pokoleniowy.

Na sieciowe przewartościowanie zwraca uwagę m.in. Clint Runge, wykładowca University of Nebraska i założyciel agencji marketingowej wyspecjalizowanej w docieraniu do młodzieży. Reprezentanci generacji X, czyli ci urodzeni głównie w latach 60. i 70., marzyli o rzeczach. Sukces życiowy mierzyli powierzchnią mieszkania, pojemnością silnika, wysokością czesnego uczelni, na którą posłali swoje dziecko. Krótko mówiąc: zgromadzonym kapitałem.

Kolejni w szeregu byli millenialsi, nazywani też pokoleniem Y. Oni postawili na kapitał społeczny. Na „gromadzenie” relacji. Stąd obsesyjne kolekcjonowanie fejsbukowych znajomych, których w realu nie widziało się od lat – a może w ogóle. Stąd też udzielanie się w sieciowych dyskusjach niezależnie od ich tematu i wyczekiwanie na lajki pod wakacyjnym selfie. „Millenialsi byli pierwszymi, którzy postrzegali świat przez pryzmat społecznościowy. Każde doświadczenie sprowadzali do tego, co można udostępnić znajomym” – zauważył David Cohn, ekspert od nowych mediów w amerykańskim koncernie medialnym Advance Publications. Jednocześnie tonęli w strumieniu aktywności innych walczących o podreperowanie wskaźników sieciowego powodzenia. Czy przeczytałem wszystkie posty na Facebooku? Czy przejrzałem wszystkie dzisiejsze zdjęcia na Instagramie? Czy nie zaniedbuję „znajomych”, bo niczego dziś nie zapostowałem?

Cohn zwraca przy tym uwagę na pewną powtórkę z przeszłości. Potrzeby generacji X zapatrzonej w dobrobyt materialny zaspokoiła produkcja masowa. Doszło wręcz do nadprodukcji, co miało swoje konsekwencje psychologiczne, społeczne i ekologiczne. Podobnie spragnieni kontaktów millenialsi w końcu doczekali się produkcji masowej kapitału społecznego. A raczej społecznościowego. „Znajomi”, których liczy się dziś w tysiącach, nie reprezentują faktycznych relacji, ale swego rodzaju aktywa. I ta nadprodukcja ma swoje skutki uboczne, choć dopiero zaczynamy je poznawać. Łatwo z niej nie zrezygnujemy – podobnie jak z produkcji masowej – ale może z czasem nauczymy się zachowywać równowagę.

Świat dualny

Tymczasem na łączach pojawiło się pokolenie Z, nazywane też iGeneracją albo postmillenialsami. Ono dorastało nie tyle w stałej łączności z wirtualną rzeczywistością, ile w świecie dualnym: cyfrowo-analogowym. Hybrydowa jest również ich tożsamość, podczas gdy millenialsi zazwyczaj oddzielali swoją wirtualną tożsamość (starannie pielęgnowaną) od tej realnej, sieciowe znajomości od tych faktycznych. Kapitał społecznościowy, o który tak zabiegali ich starsi bracia i siostry, ewentualnie młodzi rodzice, dzisiejsze nastolatki otrzymują od życia niejako mimochodem. Chcą więc gromadzić coś zupełnie innego – twierdzi Cohn. Chcą przeżyć.

I tę zmianę jego zdaniem sygnalizuje chociażby odpływ nastolatków z Facebooka. Z serwisu korzysta ok. 80 proc. dorosłych internautów w krajach zachodnich (podobnie jest w Polsce). Ale tylko kilkanaście procent nastolatków – jak wynika z ostatniego badania Edison Research. „Przesiadywać na Facebooku to jak wybrać się na rodzinny obiad i nie móc odejść od stołu” – relacjonują małoletni. Prawie trzykrotnie popularniejszy wśród młodych jest Instagram, który służy niemal wyłącznie do dzielenia się zdjęciami. I nie chodzi nawet o selfie – a przynajmniej nie tylko. Pomijając celebrytów, największą popularnością na Instagramie cieszą się chociażby konta podróżników, którzy niekiedy w pomysłowy sposób relacjonują swoje wyprawy.

Ale na główne platformy komunikacyjne tego pokolenia wyrastają aplikacje służące do bezpośredniego kontaktu z jedną lub kilkoma osobami, do dyskusji w małych grupach. WhatsApp ma już 900 mln użytkowników na świecie. Jego chiński odpowiednik WeChat – ok. 600 mln w kraju oraz 70 mln poza Chinami (aplikacja ma także polską wersję językową). Razem cieszą się więc większym wzięciem niż Facebook, z którego regularnie korzysta ok. 1,4 mld osób. A jest jeszcze Snapchat, poprzez który codziennie 100 mln zazwyczaj bardzo młodych osób przesyła sobie zdjęcia, które znikają zaraz po obejrzeniu.

Dyskusje w dyskrecji

Żadna z tych aplikacji nie nadaje się zbytnio do autokreacji. I to jest zdaniem ekspertów najistotniejszy element przesunięcia od Facebooka do WhatsAppa (skądinąd obie firmy mają wspólnego właściciela: Marka Zuckerberga). Dotąd wiele mówiło się o poczuciu zmęczenia bezwartościowymi wpisami, którymi zalewają nas internetowi znajomi. Gdy ktoś wypisywał się z Facebooka czy Twittera, mówił zazwyczaj: nie interesuje mnie to, co ludzie jedli dziś na obiad. Młodzi argumentują inaczej: nie chcę, by wszyscy widzieli, co mam do powiedzenia. Nowe aplikacje komunikacyjne służą dzieleniu się faktycznymi przeżyciami z faktycznymi znajomymi. Jeśli dyskusjom – to dyskretnym.

Nie ma w nich też politycznych kłótni ani celebryckich coming outów. Nie organizuje się protestów i nie ma żadnych hejterów, radykałów czy rasistów – a przynajmniej nie mają oni pola do tego, by demonstrować swoje poglądy na oczach tysięcy użytkowników. Bo Facebook czy Twitter stały się z jednej strony platformami poważnych dyskusji, gdzie swoje decyzje ogłaszają nawet głowy państw. A z drugiej – polem bitwy, na którym byle wpisem, komentarzem czy nawet lajkiem możemy sprowokować sieciowe ciosy.

Jak zauważa Bonnie Stewart z University of Prince Edward Island, portalom społecznościowym początkowo towarzyszyło poczucie uczestnictwa w pewnej wspólnocie: zainteresowań, pochodzenia, wartości. Ale z czasem na tym wspólnym terenie zaczęło zderzać się coraz więcej subkultur. A to tworzy rodzaj permanentnego napięcia. „Bez przerwy ktoś czyha za twoimi plecami – pisze Stewart – wyczekuje odpowiedniego momentu na zadanie ciosu”.

Przed ciosem młodzi muszą się bronić sami, bo – i to też pewna międzypokoleniowa przepaść – ich rodzice, urodzeni zwykle przed erą cyfrowego rozkwitu, rozumieją internet na ogół inaczej, jako dobro (bywa, że przekleństwo przy okazji), z którego mogą jednak korzystać w kontrolowany sposób. Nie zapominajmy, że klasyczny, choć umowny podział na świat realny i świat wirtualny stworzyli niegdyś dzisiaj już nobliwi badacze internetu – dla postmillenialsów taki podział zasadniczo nigdy nie istniał. Tyle że nauczyli się te światy oddzielać samodzielnie, czasem nie tyle wychodząc z sieci, ile przechodząc do innych. Co jest raczej dowodem ich zaradności niż bezradności.

Polityka 47.2015 (3036) z dnia 17.11.2015; Ludzie i Style; s. 90
Oryginalny tytuł tekstu: "Wychodzą z sieci"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną