Ludzie i style

Debaty w Ogrodach

Co się działo na XIII Letnich Ogrodach Polityki w Elblągu

Imprezie towarzyszyły spektakle przygotowane przez Teatr Gdynia Główna i wrocławski Teatr Formy (na fot.). Imprezie towarzyszyły spektakle przygotowane przez Teatr Gdynia Główna i wrocławski Teatr Formy (na fot.). Tadeusz Późniak / Polityka
Trzynaste Letnie Ogrody Polityki w Elblągu (8–11 czerwca) pozostaną w pamięci z powodu wysokiej temperatury debat panelowych, na które tłumnie przyszła publiczność.
Prof. Ewa Łętowska z Jerzym BaczyńskimTadeusz Późniak/Polityka Prof. Ewa Łętowska z Jerzym Baczyńskim
Profesor Zbigniew Mikołejko, prof. Krystyna Skarżyńska i Ewa WilkTadeusz Późniak/Polityka Profesor Zbigniew Mikołejko, prof. Krystyna Skarżyńska i Ewa Wilk
Od lewej: prof. Marcin Zaremba, dr Jan Ołdakowski i prof. Wiesław Władyka.Tadeusz Późniak/Polityka Od lewej: prof. Marcin Zaremba, dr Jan Ołdakowski i prof. Wiesław Władyka.

W zeszłym roku emocje rozpaliło na samym początku Ogrodów seminarium samorządowe. Teraz – rozmowa red. Jerzego Baczyńskiego z prof. Ewą Łętowską, sędzią Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku i pierwszym w historii Polski rzecznikiem praw obywatelskich. Kluczowym motywem dyskusji był spór wokół Trybunału Konstytucyjnego, ale mówiono też o idei państwa prawnego, o konstytucji i o tym, czym skutkować mogą forsowane przez PiS ustawy. Naczelny POLITYKI przytaczał cytaty z wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, między innymi sławetną złotą myśl o Trybunale Konstytucyjnym jako trzeciej izbie Parlamentu.

Przywoływane słowa prezesa PiS, stanowiące swego rodzaju kontrapunkt do wypowiedzi prof. Łętowskiej, uświadamiały, że obecna władza rzeczywiście dąży do wprowadzenia ustroju, który nie miałby nic wspólnego z zachodnią demokracją opartą na trójpodziale władzy. – Dzisiaj w Polsce – mówiła pani profesor – politycy zaczynają nadawać pojęciom takim jak demokracja czy państwo prawa nowe znaczenia. Jesteśmy w momencie, w którym musimy odpowiedzieć na pytanie, czy będziemy wschodem Europy Zachodniej czy zachodem Europy Wschodniej? Solą europejskiej demokracji jest podział na władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą i między nimi powinna być równowaga. Teraz wojna idzie o to, kto będzie miał przewagę, bo większość parlamentarna zazdrości sądom władzy, jaką mają nad prawem.

Jerzy Baczyński zauważył, że problemem jest samo zdefiniowanie sporu o Trybunał Konstytucyjny. PiS konsekwentnie nazywa ów spór politycznym. Zaczyna prezes, potem powtarza to rząd i posłowie rządzącej partii, a wreszcie prezydent i jego rzecznik. – Nałożenie polityki na prawo zawsze przynosi negatywne skutki – wyjaśniała prof. Łętowska. – Nie wiem, jak sprawa z Trybunałem Konstytucyjnym się zakończy. Trzeba czekać i mieć nadzieję.

Na czym polega sądzenie

„Trzeba czekać i mieć nadzieję” – cytat z „Hrabiego Monte Christo” nie napawa wielkim optymizmem. Na razie, jak przypomniał red. Baczyński, prezes PiS piętnuje sędziów Trybunału Konstytucyjnego za rzekome lenistwo i za to, że orzekają „z głowy”. Te wady miałyby usprawiedliwiać uchwalanie przez Sejm takich aktów jak ustawa „naprawcza”. Prof. Łętowska wyjaśniała, że sądzenie nie polega na stosowaniu jakiejś tablicy logarytmicznej, ale na rozumnym wyważaniu praw, interesów i wartości. I trzeba to umieć czytelnie uzasadnić – z tym bywa problem. Sędzia musi umieć stosować instrumenty interpretacji – to nie szamaństwo, lecz wiedza fachowa; musi też mieć charakter, aby nie dać się zmanipulować czy zniechęcić do tego, co powinien zrobić.

Konteksty polityczne dominowały również na czwartkowej debacie „Moda na historię”, którą prowadził prof. Wiesław Władyka, jego gośćmi byli zaś historyk prof. Marcin Zaremba i dr Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego. Na początek prof. Władyka przypomniał słowa Henryka Samsonowicza zapamiętane z dawnych wykładów uniwersyteckich: „Historia ma wielką przyszłość, bo naród nie może istnieć bez historii, tak jak człowiek nie może żyć bez pamięci, a my historycy służymy pamięci zbiorowości”.

Dziś ta służba bywa osobliwie rozumiana i realizowana. Oto prof. Andrzej Nowak, wybitny skądinąd badacz, przeciwstawia historyka badacza historykowi obywatelowi i tegoż historyka obywatela stawia na piedestale w roli strażnika i realizatora polityki historycznej. Właśnie dlatego PiS propaguje afirmatywną wersję historii Polski, starając się marginalizować, albo przynajmniej ignorować, jej nurt krytyczny. – Leszek Kołakowski w latach 60. pisał, że historyk to nie jest sędzia czy prokurator, ale ten, kto wskazuje fakty – mówił prof. Władyka i dodał, że sam jest przeciwnikiem wykorzystywania mitów przez polityków.

Marcin Zaremba poproszony o komentarz do takich zjawisk jak kult żołnierzy wyklętych przywołał opinię prof. Andrzeja Friszkego, wedle którego kult żołnierzy wyklętych ma zastąpić kult AK: chodzi o to, żeby poszukać własnych bohaterów, własnych mitów. I tym sposobem historię wykorzystuje się do celów politycznych.

O wiele bardziej wyrozumiały dla orędowników rzeczonego kultu był dyrektor Ołdakowski. Mówił, że jest to jeden z przejawów intensywnego obecnie przeżywania historii XX w. Jedni oddają hołd żołnierzom wyklętym, a inni wspierają Lecha Wałęsę w jego sporze z przeciwnikami politycznymi. I choć nie było zgody, co do tego, czy faktycznie mamy dziś do czynienia z „modą na historię” (prof. Zaremba twierdził, że chodzi tu nie o modę, ale o ceremoniał historyczny), to wszyscy dyskutanci przyznawali, że fenomeny takie jak ruch rekonstrukcyjny czy nowe mity heroiczne kreowane w środowiskach prawicowych wymagają namysłu i krytycznej analizy.

Potrzeba mitu

O mitach narodowych była też mowa trzeciego dnia Ogrodów w trakcie debaty „Polskie tabu” prowadzonej przez red. Ewę Wilk. Jej goście – prof. Krystyna Skarżyńska, psycholog społeczna z Uniwersytetu SWPS, oraz prof. Zbigniew Mikołejko, religioznawca z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN – wyjaśniali, skąd się biorą i jak funkcjonują dziś w Polsce symboliczne zakazy, przemilczenia tudzież sfera mityczna (także neomityczna) zastępująca w propagandzie politycznej i w społecznej świadomości sferę niewygodnych często faktów. Prof. Skarżyńska przypomniała przy tej okazji generała de Gaulle’a, który po obejrzeniu filmu o francuskich kolaborantach z czasów drugiej wojny światowej miał powiedzieć, że Francja nie potrzebuje prawdy. Reakcja de Gaulle’a ilustruje przekonanie etnologów, że tabuizowane jest to, co szkodzi grupie.

Polska też nie potrzebuje prawdy, potrzebuje mitu – odpowiadał prof. Mikołejko. – Wygrywa ten, kto najlepiej ten mit sprzeda. Niestety, to co kiedyś było tragiczne, dziś zmienia się w groteskę. Taki los spotyka zwłaszcza to, co wiąże się z martyrologią czy z wiarą. Taszczy się dziś wielkiego Chrystusa na środek miasta i jaki jest skutek? Budzi to opór, również estetyczny. Już słyszy się, że ów poznański Chrystus ma fizis pewnego marszałka Sejmu, czyli władza stawia pomnik samej sobie. Inny przykład to pomnik Ducha Świętego w postaci wielkiego gołębia. Są w Polsce ludzie, którzy wierzą prawdziwie, ale ci są zaledwie wyspą wśród tych, którzy językiem sakralnym grają.

Mikołejko przyznał, że zgadza się z duchowym guru polskiej prawicy Carlem Schmittem, gdy ten pisze, że pojęcia polityki wywodzą się z języka religijnego. Tyle że dziś w Polsce dzieje się coś odwrotnego: to, co polityczne, staje się religijne. Język Kościoła jest językiem polityki, a pisowskie miesięcznice to rytuał przypominający nieszpory. Na podobnej zasadzie symbolicznym aktem była decyzja premier Szydło, by ze ściany jej gabinetu zdjąć zegar, a na jego miejsce powiesić krucyfiks. Warto podkreślić to wielce znaczące zderzenie symboli, wszak zegar to doczesność, świeckość, racjonalizm, a krzyż to znak religijnej ponadczasowości.

Rzeczywiście, polskie tabu, zwłaszcza w ostatnim czasie, zabudowują głównie tę właśnie przestrzeń na osi polityka–religia, przy czym (i tu znów można się odnieść do debaty historyków z poprzedniego dnia Ogrodów) swoistym zwornikiem obu tych sfer staje się polityka historyczna Prawa i Sprawiedliwości, która sakralizuje takie pojęcia jak „naród”, „wspólnota”, „historia narodu”.

Z drugiej strony wspominane w debacie upolitycznienie Kościoła nakłada się na specyfikę wciąż kształtującej polską religijność wiary ludowej, która mocno tkwi korzeniami w pogaństwie. Tym sposobem powstaje bardzo dogodny grunt dla nowych mitów tabuizujących fakty, które „szkodzą grupie”. Wielu księży i hierarchów otwarcie wspiera nawet skrajne ugrupowania prawicowe i ksenofobiczne (vide: kościelno-nacjonalistyczny spektakl ONR w Białymstoku), ignorując przy tym zupełnie uniwersalistyczny wymiar oficjalnej doktryny oraz przesłanie papieża Franciszka apelującego o pomoc dla uchodźców.

Ostatniego dnia Ogrodów debatowano o deficytach uczestnictwa w kulturze. Hasło debaty „Polak pozakulturalny?” opatrzyliśmy pytajnikiem, by nie przesądzać z góry, że Polak dzisiejszy to nieokrzesany analfabeta. Dyskusję poprowadził niżej podpisany, a uczestniczyli w niej badacz literatury dla dzieci i młodzieży prof. Grzegorz Leszczyński z Uniwersytetu Warszawskiego, antropolog kultury prof. Waldemar Kuligowski z poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i kulturoznawca z Uniwersytetu Gdańskiego prof. Jerzy Szyłak, znany przede wszystkim jako autor licznych publikacji na temat historii i teorii komiksu.

Co to znaczy być kulturalnym?

Zanim możliwa byłaby odpowiedź na pytanie, kim jest dzisiaj Polak pozakulturalny, trzeba opisać tego kulturalnego. Otóż bycie kulturalnym oznacza dziś trochę co innego niż dawniej. Dawniej chodziło o wykształcenie i oczytanie. Teraz o bywanie. Tak wynika choćby z badań nad kulturą miejską z 2009 r. przeprowadzonych przez zespół prof. Wojciecha J. Burszty i prezentowanych na ostatnim Kongresie Kultury Polskiej w Krakowie. Bywa się na koncertach, festiwalach, premierach filmowych i teatralnych, ale też na festynach i pokazach sztuki cyrkowej. Czyli być kulturalnym to być kulturalnym wszystkożercą, jak pisał w raporcie z rzeczonych badań Tomasz Szlendak.

Co zatem znaczyłaby ta hipotetyczna „pozakulturalność” – czy trudny do wyobrażenia brak korzystania z jakiejkolwiek kultury, czy może ograniczanie się do konsumowania niewybrednej rozrywki? Fakty nie budzą optymizmu. Ostatnie badania czytelnictwa przeprowadzone przez Bibliotekę Narodową pokazały, że w 2015 r. 63 proc. Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Najchętniej oglądanym kanałem telewizji muzycznej jest Polo TV specjalizujące się w disco polo i – generalnie – rośnie przepaść między aktywną kulturalnie mniejszością a większością zadowalającą się oglądaniem seriali, popularnych filmów i surfowaniem po internecie.

Prof. Grzegorz Leszczyński przekonywał, by nie demonizować wyników badań czytelnictwa, ale zwrócić raczej uwagę na tych, którzy czytają, i na to, co się czyta. Zgadzał się z nim prof. Kuligowski, przypominając, że sam fakt czytania nie przesądza o korzyściach z tego faktu płynących. Wysoka popularność romansów Harlequina przeładowanych stereotypami nie wzbogaca czytelniczek poznawczo czy duchowo, odwrotnie: może utrwalać fałszywy obraz rzeczywistości i wręcz zakłócać relacje społeczne. – Człowiek kulturalny – mówił Kuligowski – to nie tylko ten, który czyta, ale przede wszystkim ten, który jest otwarty na doświadczenia innych, tolerancyjny i ciekawy świata.

Z kolei prof. Szyłak zauważył, że „kulturalność” i „pozakulturalność” nie mogą być dziś definiowane przez odwołanie do tak zwanej kultury kanonicznej, ponieważ dziś nie istnieje jakiś jeden ogólnospołeczny czy narodowy kanon. Spotykamy się dziś z kanonem rozproszonym. Różne grupy, różne środowiska mają swoje upodobania. Co nie znaczy, by zapominać, że rozpowszechnia się dziś w Polsce postawa charakterystyczna dla „pedagogiki bezwstydu” (określenie prof. Kuligowskiego) – coraz więcej naszych rodaków manifestuje osobliwą dumę z ignorancji, głośno przyznaje się do tego na przykład, że przeszło przez szkoły, nie czytając ani jednej lektury.

***

Dyskusje panelowe, choć stanowiły główny punkt programu tegorocznych Ogrodów POLITYKI, nie były jedyną ich atrakcją. Chętni mogli w sali U św. Ducha Biblioteki Elbląskiej oglądać filmy z festiwalu Millennium Docs Against Gravity (wśród nich znalazł się między innymi słynny „Citizenfour” o Edwardzie Snowdenie), a pod Ratuszem Staromiejskim każdego dnia imprezy odbywały się spektakle teatralne Teatru Gdynia Główna i wrocławskiego Teatru Formy.

Elbląska publiczność chyba się przekonała do tych ulicznych występów, bo w tym roku nawet mimo nie zawsze sprzyjającej pogody frekwencja dopisywała. Współtwórca Ogrodów, dyrektor Biblioteki Elbląskiej Jacek Nowiński mówił po zakończeniu imprezy, że choć z powodu gorszych warunków finansowych (na liście sponsorów zabrakło kluczowego dotychczas partnera – Grupy Lotos) nie można było zorganizować koncertów, to frekwencja była bardzo wysoka. Dość powiedzieć, że na każdej z debat brakowało miejsc siedzących. I mimo braku muzyki trzynastka nie przyniosła pecha.

Polityka 25.2016 (3064) z dnia 14.06.2016; Ludzie i Style; s. 96
Oryginalny tytuł tekstu: "Debaty w Ogrodach"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną