Historia

Z lulką na humory

Skąd się wziął tytoń

Azteckie kobiety z tytoniem i palącą się fajką. Ilustracja z XVI-wiecznego Kodeksu Florentino Azteckie kobiety z tytoniem i palącą się fajką. Ilustracja z XVI-wiecznego Kodeksu Florentino Wikipedia
Tytoń od dłuższego czasu jest na cenzurowanym. Przez Sejm przetoczyła się debata, gdzie by tu jeszcze zabronić palenia. Skąd się wzięło zło?

Pierwsza europejska informacja o tytoniu pochodzi z dziennika Krzysztofa Kolumba, który zapisał 12 października 1492 r., że kiedy dotarł do plaży w San Salvador, „tutejsza ludność przyniosła owoce, drewniane włócznie i pewne suszone liście (tytoń), które wydzielały specyficzny zapach”.

Towarzysze Kolumba obserwowali, że Aztekowie powszechnie palili tytoń, szczególnie po obiedzie i przed poobiednią drzemką. Ówczesne pierwsze „papierosy” Majów zawinięte były nie w papierek, tylko w liście z kukurydzy. Indianie ci palili też cygara, natomiast Indianie z Ameryki Północnej fajkę.

W Hiszpanii palenie cygar upowszechniło się w XVII w. Początkowo na widok palącego fajkę człowieka reagowano różnie. Np. w Anglii dwaj mężczyźni, zobaczywszy palącego Richarda Tarlotona, z okrzykiem „pożar! pożar!”, wylali mu kubek wina na twarz. W Polsce cygara pojawiły się po wojnach napoleońskich, a upowszechniły ok. 1840 r. Z cygarem w ustach pod Grochowem dowodził w 1831 r. Józef Chłopicki.

Papierosy wymyślili prawdopodobnie Rosjanie, którzy zaczęli pocięty tytoń okręcać w papier. Było to znacznie tańsze od fajki i cygar. Już w czasie wojny krymskiej (1853–1856) od rosyjskich żołnierzy papierosy nauczyli się palić francuscy i angielscy. Do końca XIX w. fabryki papierosów upowszechniły się w Europie i USA, co było powiązane ze wzrostem zamożności uboższej części społeczeństwa. W czasie I wojny światowej papierosy wchodziły w skład obowiązkowej aprowizacji żołnierzy na froncie. Na skutek kampanii antynikotynowej ich produkcja spadać poczęła od lat 80. XX w.

Na receptę

Zrazu tytoń uważany był za lekarstwo na wszelkie choroby, przepisywano go na receptę i kupowano w aptekach. Podobnie zresztą traktowano alkohol, kawę, herbatę, kakao i czekoladę. W 1610 r. angielski medyk Edmund Gardiner pisał: „Przez to ziele możemy podziwiać wspaniałe dzieła Boga, który sprawia, że rzeczy są dziwne, wspaniałe, niezrozumiałe i cudowne dla ludzkiego osądu”. Według teorii humoralnej, panującej w dawnej medycynie, ciało ludzkie składało się z czterech humorów: gorącego, zimnego, mokrego i suchego. W zdrowym organizmie humory pozostawały w równowadze. Szczególnie chorobami groziły humory zimne i mokre, więc palenie wykorzystujące suche gorąco ognia wyciągało z organizmu choroby. Organizm otrzymywał za to solidną dawkę męskiego wigoru. Wszystko to oczywiście były zupełne brednie, które wraz z postępem nauki zostały słusznie zapomniane.

Dym tytoniowy kojarzono też ówcześnie pozytywnie z okadzaniem, np. Hipokrates zalecał okadzanie damskich narządów płciowych na okoliczność histerii. Melancholia, czyli czarna żółć wydzielana w organizmie przez zimne i wilgotne humory, pod wpływem dymu ulegać miała ogrzaniu i osuszeniu.

Zdarzały się i bardziej kuriozalne sposoby leczniczego wykorzystania tytoniu. Prusacy 13 stycznia 1794 r. wydali na ziemiach polskich rozporządzenie zalecające noszenie przy sobie fajki podczas pobytu nad jeziorem i rzeką. Nie chodziło jednak o rozkosze oddawania się nałogowi tytoniowemu na łonie przyrody, ale o narzędzie niezbędne do ratowania topielców. Obwieszczenie pruskie ubolewało, że „częstokroć zabobon, ludzkiemu rozumowi hańbę czyniący, nie przebaczona niedbałość i nieczułość były winą śmierci wielu takich nieszczęśliwych, których za daniem im prędkiej i przyzwoitej pomocy ratować by było można”. Odradzano więc praktykowane jakoby powszechnie stawianie topielców na głowie i toczenie ich po beczkach.

„Naukowa”, występująca przeciw zabobonom metoda ratowania topielców przedstawiała się następująco: „Można też dla większego wabienia płuców dym tytuniu dmuchać w usta”. Zalecano też wdmuchiwanie dymu od przeciwnej strony ludzkiego organizmu, do czego służyć miała tzw. machina tytuniowa. Kto jednak akurat przy sobie takiej nie miał, ten powinien wziąć fajkę i namoczywszy koniec cybucha w oleju „wetknąć w zadek chorego, drugi koniec bierze człowiek w usta i wdmuchuje tam dym z innej lulki”. („Obwieszczenie dla informacji o prędkim ratowaniu osób w nieszczęście popadłych”, Archiwum Główne Akt Dawnych).

Euforycznemu przekonaniu, że tytoń leczy wszystko, towarzyszył sceptycyzm innych, którzy podejrzewali w tym wielką bujdę. Niejaki Gardiner twierdził, że tytoń wywołuje „pełen niemocy stan upojenia”, a Henry Buttes pisał, że prowadzi do gnicia tkanki i paraliżu. Najczarniejszą datą z punktu widzenia palacza katolika był 1624 r. Wówczas to papież Urban VIII w bulli zagroził wszystkim palaczom ekskomuniką oraz srogo zabronił zażywania tabaki w kościołach. Owe groźby nie na wiele się zdały, a sto lat później zapalić można było już w zupełnej zgodzie z Kościołem, jako że kolejny z następców św. Piotra, Benedykt XIII (1724–1730), był namiętnym zwolennikiem tabaki i dekret swojego poprzednika uchylił. W łonie Kościoła istniała zresztą nieustannie opozycja wobec przeciwników tytoniu, skupiająca się wokół jezuitów, którzy byli przekonani, że palenie krzepi. W tym mniemaniu umacniał ich zwłaszcza fakt, że czerpali zyski z eksportu tytoniu z Ameryki Południowej do Europy. Z polskich dostojników Kościoła zasłynął prymas Adam Ignacy Komorowski (1748–1759), który z nawyku ciągłego żucia tytoniu podobno odruchowo przewracał językiem nawet przy ołtarzu.

Dawne świeckie obawy przed tytoniem nie miały związku z groźbą raka płuc. Już w 1637 r. właściciel Leszna Bogusław Leszczyński w obawie przed pożarem zakazał mieszkańcom miasta palenia tytoniu na ulicy, podwórzu i strychu. Podobny zakaz wydano w 1692 r. i powtórzono w 1710 r. w Hamburgu, w Wielkopolsce zakazywali palenia na ulicy Prusacy w 1793 r. Mimo to wielki pożar Poznania w 1803 r. spowodowany był prawdopodobnie przez palacza fajki. Obawy przed pożarem przy drewnianej zabudowie i dachach nierzadko krytych strzechą były uzasadnione. Zakazy palenia na ulicy obowiązywały i w XIX w. W Niemczech płaciło się dwa talary mandatu, w Warszawie za palenie na ulicy szło się do kozy!

Niewolnicy fajki

Problem uzależnienia został zaobserwowany wkrótce po pojawieniu się tytoniu w Europie. Król Jakub I z Anglii pisał, że „wiele osób w naszym królestwie tak ustawicznie używa tego przykrego dymu, ponieważ nie są w stanie tego opanować, podobnie jak stary pijak, który nie potrafi długo pozostać trzeźwym”. Tytoń porównywał do przywleczonego z Nowego Świata syfilisu. Palenie dzięki czarodziejskiej mocy czynić miało z ludzi niewolników – twierdził król. Obawiano się też narkotycznego działania tytoniu. Joseph Hall wyrażał popularny pogląd, że tytoń jest wynalazkiem diabła i chrześcijanie nie powinni go używać. Wynikało to z faktu powszechnego używania tytoniu przez Indian w Ameryce Południowej. Rich lamentował nad „nierozważnym i głupim zachwytem nad nowinkami przywleczonymi od ludów niewiernych i bezbożnych, będących wyrzutkami tego świata”.

Mimo klątw i zakazów tytoń upowszechniał się niezwykle szybko. „Nigdy przyroda nie stworzyła niczego, co by rozprzestrzeniało się równie szeroko i w krótkim czasie niźli tytoń, gdyż jak tylko roślinę tę poznano w Europie, zaczęto jej używać wszędzie” – pisał w 1702 r. Louis Lemury, lekarz z paryskiej Królewskiej Akademii Nauk.

Pierwsza informacja o tytoniu w Polsce dotyczy przesłania w 1590 r. jego nasion przez posła do Wysokiej Porty, starostę drohobyckiego Pawła Uchańskiego, Annie Jagiellonce. Już w XVII w. wierszyk sowizdrzalski z 1650 r. powiada, że nie ma flisaka, chłopa i nawet najlichszego żebraka, który by nie miał pudełka na tabakę, nawet gdy brakuje mu chleba. Jakub Teodor Trembecki opowiadał, że żołnierze palili fajkę namiętnie, „skąd dziąsła, ba i zęby tak zafarbowane mają, jakoby smołą szmelcowane”. O dworze Jana III Sobieskiego opowiadał jego nadworny lekarz: „Po skończonej uczcie długo jeszcze piją, rozmawiają i tytuń palą. Dla osłodzenia dymu mają szklane banie z wodą, przez które cybuch przechodzi”. I sam król oddawał się nałogowi – wypaleniem fajki podsumował zwycięską batalię wiedeńską.

Tureckie i polskie

Długo korzystano w Polsce jedynie z tytoniu importowanego i to głównie z Turcji; stąd też słowo tytoń pochodzi od tureckiego tütün. Warto też przypomnieć, że namiętnych wielbicieli fajki, tabaki czy żucia tytoniu nazywano u nas pijakami tytoniowymi. Handlem tytoniem zajmowali się często kupcy szkoccy, a z czasem żydowscy. Pierwsze plantacje tytoniu w Polsce powstawały w pocz. XVIII w. i zakładali je Niemcy z Saksonii, natomiast tradycja akcyzy na wyroby tytoniowe datuje się od 1775 r. W tym też czasie państwo myślało o monopolu tytoniowym. W 1777 r. uzyskała go kompania Antrepryza Tabaczna, założona przez słynnego (czarna procesja) Jana Dekerta, Jędrzeja Rafałowicza i bankiera Piotra Blanka. Postawili oni trzy fabryki tytoniu. W rezultacie tego posunięcia zyski państwa z tytoniu wzrosły sześciokrotnie i wynosiły 4 proc. dochodów państwa.

Z tytoniem były też związane wielkie afery. Do takiej doszło w osiemnastowiecznej Warszawie, kiedy oskarżono włoskiego fabrykanta tytoniu o dodawanie do sproszkowanej tabaki ludzkiego moczu, kości i końskich włosów. Najważniejsze zarzuty od oskarżonego odsunięto, ale opinia publiczna miała „takowe świadectwa za przekupione”.

Już w XVIII w. tytoń był ważnym narzędziem komunikacji społecznej. Zażywanie tabaki wyróżniało elity, fajka cieszyła się powodzeniem wśród plebsu, chociaż w Polsce i na bogatych działała jej orientalna magia. W „Kubusiu Fataliście” Denisa Diderota trzy rzeczy wyróżniają pana: zegarek, tabakiera i służący. Wśród ludu natomiast powszechne było żucie tytoniu. W literaturze polskiej piękną scenę używania tabaki znajdujemy u Adama Mickiewicza. Fraza: „jedzą, piją, lulki palą” weszła do obiegowej polszczyzny.

Polityka 9.2010 (2745) z dnia 27.02.2010; Historia; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "Z lulką na humory"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną