Historia

Człowiek, który upokorzył Habsburgów

Zamoyski pod Byczyną

Jan Zamoyski bierze do niewoli Maksymiliana III Habsburga. Byczyna 24 stycznia 1588 r. Jan Zamoyski bierze do niewoli Maksymiliana III Habsburga. Byczyna 24 stycznia 1588 r. Wikipedia
Wrogie Niemcom zawołanie: „Aż do gardeł naszych nie chcemy Niemca”, rozległo się po raz pierwszy podczas zjazdu szlachty w Stężycy w 1575 r., gdy niespodziewana ucieczka Henryka Walezego do Francji zapoczątkowała kolejne bezkrólewie.
Maksymilian III Habsburg. Portret malował Justus Sustermans.Wikipedia Maksymilian III Habsburg. Portret malował Justus Sustermans.
Samuel Zborowski idzie na śmierć. Grafika Jana Matejki.Wikipedia Samuel Zborowski idzie na śmierć. Grafika Jana Matejki.

Jan Sariusz Zamoyski, podówczas starosta bełski i niekwestionowany przywódca tłumu szlacheckiego, ujawnił wówczas zakusy dworu wiedeńskiego, który pragnął zdobyć polski tron dla arcyksięcia Ernesta. Kilka miesięcy później, podczas elekcji na polach podwarszawskiej Woli, łącząca szlachtę nienawiść do wszystkiego, co niemieckie, spowodowała, że po polską koronę sięgnął mało znany książę siedmiogrodzki Stefan Batory. Aby spełnić życzenie szlachty, domagającej się na tron Piasta, dano mu za żonę Annę Jagiellonkę, ostatnią z królewskiego rodu.

Przy wojowniczym Madziarze, którego zaledwie dziesięcioletnie rządy wypełnił szczęk oręża, Zamoyski wyrósł na pierwszą po królu wszechwładną postać polskiej polityki i na jednego z najpotężniejszych magnatów. W 1578 r. otrzymał urząd kanclerza wielkiego koronnego, a w 1581 r., podczas trzeciej wyprawy Batorego przeciwko Moskwie, został mianowany dożywotnim hetmanem wielkim koronnym. W 1583 r., po ślubie z bratanicą króla Gryzeldą Batorówną, bliski związek króla i kanclerza został umocniony jeszcze bardziej. O Batorym i Zamoyskim mawiano nie bez racji, iż „pierwszy z nich nie powinien bez drugiego chadzać do rady, drugi zaś na wojnę”.

Ambitni bracia

U boku Batorego Zamoyski zajął miejsce, jakie rezerwowała sobie rodzina Zborowskich. Ambitni bracia, wśród których rozgłos zdobyli Jan, Krzysztof, Andrzej, Piotr i Samuel, poparli starania Węgra o polski tron i liczyli na hojne nagrody. Spotkał ich srogi zawód, gdyż jedynie na Jana spłynęły splendory: kasztelania gnieźnieńska i hetmaństwo nadworne. Pozostali zostali całkowicie pominięci i szybko ze stronników króla stali się jego zaciekłymi wrogami. Swą nienawiść skierowali ku Zamoyskiemu, którego nie bez racji obwiniali o utratę zaufania ze strony Batorego.

Zimna wojna, jaką Zborowscy wypowiedzieli kanclerzowi, trwała do maja 1584 r. Wówczas to nastąpiły zdarzenia, zmieniające ją w otwarty, śmiertelny konflikt, który podzielił Rzeczpospolitą na dwa stronnictwa i wykopał przepaść niemożliwą już do zasypania. Kanclerz jako starosta krakowski wykorzystał przysługującą mu terytorialną władzę i nakazał zatrzymać przebywającego w Piekarach Samuela Zborowskiego. Na najmłodszym z braci od dziesięciu lat ciążyła banicja za zabójstwo kasztelana przemyskiego Andrzeja Wapowskiego, dokonane pod bokiem króla Henryka Walezego. Mimo to Samuel, jak wielu innych polskich infamisów, przez wiele lat był bezkarny za cichym przyzwoleniem Stefana Batorego. Oddał nawet królowi znaczne usługi jako szpieg w Stambule, emisariusz na Sicz i podczas wypraw na Wielkie Łuki i Psków w 1580 i 1581 r.

Samuel był romantycznym stepowym watażką, do szpiku honorowym, budzącym podziw swą odwagą i z kawalerską fantazją igrającym na każdym kroku z życiem. Dla monarchy i oddanego mu kanclerza stał się celem o wiele łatwiejszym od rzeczywiście niebezpiecznych, ciągle knujących spiski, ale lepiej dbających o swe bezpieczeństwo braci. Dylematy i rozterki Zamoyskiego, co uczynić z Samuelem, przeciął Batory słowami, które z upodobaniem przytacza wielu historyków: „Zabij wściekłego psa, a kąsać nie będzie”. Król Stefan, bez wątpienia jeden z najwybitniejszych polskich władców, często nie potrafił okiełznać swojego siedmiogrodzkiego temperamentu i przesadzał z okrucieństwem. Wyrok wykonano 26 maja 1584 r. pod basztą Lubranką na Wawelu.

Błysk katowskiego miecza, który położył kres życiu Samuela Zborowskiego, rozpoczął kampanię propagandową przeciwko najważniejszym osobom w państwie. Obok mniej lub bardziej ambitnych utworów literackich, Rzeczpospolitą dosłownie zalały druki ulotne, w których Zborowski był przedstawiony jako ofiara tyranii i bojownik o prawa szlacheckie. Jest faktem, że Batory i Zamoyski popełnili polityczny błąd, decydując o kaźni Samuela na podstawie starych zarzutów, których ważność została przekreślona bądź poważnie osłabiona przez późniejsze wydarzenia. W istocie Samuel zapłacił najwyższą cenę za grzechy i intrygi braci, nie zaś za swoje uczynki, których hańbę zmył własną krwią na wojnie.

Ciąg dalszy starcia żelaznego kanclerza ze Zborowskimi nastąpił podczas zimowego sejmu 1585 r. Oskarżonymi, zresztą zaocznie, byli Krzysztof i Andrzej Zborowscy, a na pierwszym z nich ciążyły poważne zarzuty zdrady i usiłowania trucicielstwa. Oskarżał instygator koronny (oskarżyciel publiczny) Jędrzej Rzeczycki, opierając się na liczącym niemal 170 stron akcie oskarżenia. Istnieje przypuszczenie, iż autorem doskonale napisanych mów był w rzeczywistości sam Zamoyski, który tym razem zadbał o wszystkie szczegóły i nie chciał powtórzyć błędów towarzyszących procesowi Samuela. 22 lutego ogłoszono wyrok. Krzysztof został skazany na infamię i konfiskatę wszystkich należących do niego dóbr, sprawa dotycząca jego brata została natomiast odroczona.

Kanclerz w ogniu krytyk

Orzeczenie sejmowego sądu dało kanclerzowi satysfakcję, ale tylko na krótko odsunęło w czasie kolejne starcie ze Zborowskimi. W grudniu 1586 r. niespodziewanie zmarł Stefan Batory. Utrata politycznego protektora i długoletniego przyjaciela wystawiła osamotnionego kanclerza na bezpardonowy atak stronnictwa zawziętych braci. Po kraju zaczęły krążyć druki zawierające najbardziej ohydne zniewagi pod adresem Zamoyskiego. Ich styl oddaje następujący dwuwiersz: „Najadszy się ta gnida, jak wszystkim dogryza. A powstawszy z niczego, sprośnie je poniża”. Frontalny atak przeciwko kanclerzowi przeprowadził sławny heraldyk Bartosz Paprocki – ten sam, który kilka lat wcześniej życzliwie opisał jego ślub z Gryzeldą Batorówną. Teraz w dziele „Upominek albo przestroga zacnemu narodowi polskiemu i wszystkim stanom Wielkiego Księstwa Litewskiego” porównał kanclerza z Sieciechem, symbolem politycznej deprawacji.

Kilka miesięcy później niewiele zabrakło, aby już nie tylko szable, ale i armaty przemówiły na polu elekcyjnym Woli. Podzielona na dwa obozy szlachta: czarny Zamoyskiego (na znak żałoby po Batorym) i Zborowskich – była bliska sięgnięcia po ostateczne argumenty w celu przeprowadzenia wyboru pożądanego przez siebie monarchy. Zborowscy, prąc do elekcji Habsburga i jednocześnie pragnąc zemścić się na Zamoyskim, ogłosili rokosz, co wywołało entuzjazm zagorzałych wrogów kanclerza, do których, poza Zborowskimi, zaliczali się m.in. wojewoda poznański Stanisław Górka, ostatni przedstawiciel znanego rodu, osławiony Stanisław Stadnicki, zwany diabłem łańcuckim, Mikołaj Jazłowiecki, Prokop Pękosławski. Dzięki twardej postawie hetmana i jego zaprawionych w bojach hufców nie doszło do regularnej bitwy, a jedynie do zamieszania i bezładnej strzelaniny. Było kilku zabitych i rannych.

Nie chcemy Niemca!

Postawa Zborowskich, którzy siłą próbowali narzucić Polsce władcę z rodu Habsburgów, skompromitowała ich w oczach opinii szlacheckiej. Niemal wszyscy senatorzy i prymas Stanisław Karnkowski, dotychczas popierający kandydaturę austriacką, przeszli na stronę Zamoyskiego i poparli wybór młodziutkiego Zygmunta Wazy, siostrzeńca ostatniego Jagiellona na tronie Rzeczypospolitej.

W ciągu zaledwie czterech dni Polska otrzymała dwóch monarchów. 19 sierpnia prymas ogłosił królem Zygmunta Wazę, a 22 sierpnia w kościele bernardynów Zborowscy i ich zwolennicy nakazali biskupowi kijowskiemu Jakubowi Woronieckiemu ogłosić monarchą arcyksięcia Maksymiliana Habsburga. Stało się oczywiste, że wisząca nad krajem wojna domowa jest nieunikniona. Dla Jana Zamoyskiego oznaczała ona nie tylko udział w wydarzeniach decydujących o losach państwa i tronu, ale miała również wymiar prestiżowy i czysto osobisty. Zwycięstwo Habsburga i partii Zborowskich mogło oznaczać nie tylko utratę znaczenia politycznego i krach magnackiej fortuny, ale również realne zagrożenie życia.

Pod koniec miesiąca hetman na czele niewielkiej armii (2700 ludzi) ruszył w kierunku Krakowa. Stolica była łatwym i łakomym kąskiem dla Maksymiliana, nie tylko z powodu bliskości granicy austriackiej oraz licznego niemieckiego mieszczaństwa i patrycjatu złożonego w dużej części z Niemców; była również tradycyjnym miejscem koronacji polskich królów. Zamoyski okazał się szybszy od przeciwników i 8 września wkroczył w mury stolicy. Arcyksiążę i jego stronnicy dali mu aż pięć tygodni na przygotowania. Dla słynącego z organizacyjnych uzdolnień kanclerza było to dość, aby zorganizować twardą obronę. Przeprowadził remont średniowiecznych murów i wzmocnił załogę. Poddał kontroli niemieckich mieszczan, choć niebawem miało się okazać, że zastosowane wobec nich restrykcje były niedostateczne.

Gdy w połowie października wojska Habsburga podeszły wreszcie pod Kraków, załoga miasta była gotowa do walki. Kanclerz komendę nad obroną miasta właściwego powierzył wojewodzie Andrzejowi Tęczyńskiemu, dowództwo Kazimierza przypadło doskonałemu żołnierzowi Jerzemu Farensbachowi, a sobie samemu Zamoyski pozostawił pieczę nad Kleparzem. Komendantem Wawelu został Mikołaj Zebrzydowski, późniejszy rokoszanin. Do rady wojennej hetman dopuścił Marka Sobieskiego, dziada Jana III, oraz swojego siostrzeńca Stanisława Żółkiewskiego, w przyszłości hetmana wielkiego koronnego i jednego z największych wodzów Rzeczpospolitej.

Arcyksiążę zaczął od układów, choć natychmiastowy szturm, co przyznawało wielu współczesnych, miał wielkie szanse powodzenia. A przecież już przygoda, jaką przeżył pod niewielkim zameczkiem Rabsztyn w drodze do Krakowa, powinna go przekonać, że negocjacjami niewiele wskóra. Jego komendant na wezwanie do poddania się udzielił arcyksięciu dumnej odpowiedzi: „Już innych między Polakami zdradziec nie masz prócz tych, co są u Maksymiliana”. Zamoyski też nie dał Habsburgowi nadziei na dyplomatyczny sukces. Dopiero w końcu listopada, wzmocniony przez polskich sojuszników i za namową Krzysztofa Zborowskiego, Maksymilian zdobył się na szturm generalny. Skorzystał przy tym z pomocy niemieckich garbarzy, zamieszkujących rejon Bramy Szewskiej, którzy potajemnie wpuścili w obręb murów dwa oddziały knechtów.

Pomimo zdrady i zaskoczenia Polakom udało się odeprzeć atak. Zadecydowało kontruderzenie prowadzonej osobiście przez hetmana piechoty i piorunujący atak garstki husarzy Marka Sobieskiego. Klęska arcyksięcia była zupełna. Jeden z polskich uczestników bitwy z satysfakcją zanotował: „Pełna Rudawa była trupów i woda ze krwią się zmieszała, tak, iż ryby opiwszy się krwie zdychały”. Spośród zdradzieckich garbarzy kilkudziesięciu skazanych zostało na śmierć, a Zamoyski z grupą żołnierzy musiał rozganiać tłum dokonujący linczu na Niemcach. Pobity arcyksiążę stracił całkowicie bojowego ducha i wydał rozkaz do odwrotu ku śląskiej granicy. Kraków zaczął się natomiast przygotowywać do wjazdu i uroczystej koronacji Zygmunta Wazy.

Król chłodno odniósł się do hetmana, który zrewanżował się, nazywając go w rozmowie z kasztelanem Leśnowolskim „niemą marą ze Szwecji”. Zygmunt został negatywnie nastawiony do kanclerza przez towarzyszącego mu w drodze z Pomorza do Krakowa marszałka wielkiego koronnego Andrzeja Opalińskiego, skoligaconego ze Zborowskimi. Bezkrytycznie przyjął stwierdzenie, iż hetman z taką zaciętością bronił stolicy nie dla niego, lecz dla jednego z krewnych Batorego. Niechęć, jaka wówczas zagościła w sercach dwóch najważniejszych osób w państwie, miała trwać do śmierci Zamoyskiego.

Habsburg w niewoli

Podczas koronacji Wazy (w końcu grudnia) nadeszły wieści o ruchach wojsk Maksymiliana. Jego oddziały zdobyły ważny strategicznie zamek w Lubowli. Na początku stycznia 1588 r. Zamoyski opuścił Kraków i na czele ponad 6 tys. żołnierzy ruszył na południe. Arcyksiążę założył obóz pod Byczyną po stronie habsburskiej, ufny, że hetman nie przekroczy granicy. Zamoyski został jednak wyposażony przez Sejm w specjalne pełnomocnictwa, pozwalające mu prowadzić kampanię wedle własnego uznania. Hetman, bez najmniejszej obawy o gniew cesarza, przekroczył granicę i podszedł pod Byczynę. 25 stycznia 1588 r. doszło do bitwy, która rozstrzygnęła o władzy nad Rzeczpospolitą.

Obie strony dysponowały podobnymi siłami, ale oddziały hetmana składały się z lepiej wyszkolonych i bardziej doświadczonych żołnierzy. W armii arcyksięcia wyróżniała się polska kawaleria pod dowództwem Stanisława Stadnickiego, ale jej liczba nie przekraczała 600 ludzi. Bitwa trwała zaledwie „kilka pacierzy” (kwadransów). Zamoyski nie dał się sprowokować do uderzenia w środek nieprzyjacielskiego szyku, co groziło zejściem się jego skrzydeł i zamknięciem w okrążeniu. Uderzył wykorzystując szyk skośny – w swoim manewrze naśladował wielkiego wodza tebańskiego Epaminondasa, który w IV w. p.n.e. zadał klęskę niezwyciężonym wcześniej Spartanom.

Sława tego dnia spłynęła na Żółkiewskiego – zdobywcę wielkiego cesarskiego sztandaru. Dzielny wojak został jednak ciężko ranny w nogę i już do końca życia utykał. Zamoyski podczas bitwy nawet na chwilę nie stracił zimnej krwi, czuwając nad jej przebiegiem. O wyniku batalii zdecydowała potężna szarża husarii. Z pola walki zbiegł Andrzej Zborowski, idąc w ślady swojego brata Krzysztofa. Maksymilian z grupą dowódców znalazł schronienie w wątłych murach Byczyny. Większość jego armii rozbiegła się w różnych kierunkach, ale ok. 2 tys. żołnierzy zaległo pobojowisko. Straty hetmana były dwukrotnie mniejsze.

Arcyksiążę nad ranem opuścił Byczynę i oddał się w ręce Zamoyskiego. Kanclerz „wyszedł mu naprzeciw, podał mu rękę i zaprowadził do swojej kwatery, gdzie go gościł przez kilka godzin”. Wraz z arcyksięciem poddali się Andrzej Zborowski, Górka, Czarnkowski, Woroniecki. 1500 cudzoziemskich żołnierzy hetman puścił wolno, po odebraniu od nich stosownej przysięgi. Ze Śląska Zamoyski powracał w aureoli zbawcy ojczyzny. Szlacheckie rzesze gotowe były mu zapomnieć rolę, jaką odegrał w sprawie Samuela Zborowskiego. Także w Europie z szacunkiem zaczęto wymieniać imię człowieka, który upokorzył Habsburgów. Zygmunt Waza znalazł się w cieniu magnata, któremu zawdzięczał wyeliminowanie groźnego konkurenta do korony. Z gratulacjami dla Zamoyskiego jako jeden z pierwszych pospieszył marszałek Opaliński.

Triumf byczyński nie zadowolił kanclerza. Mając w rękach potężny atut w osobie arcyksięcia postanowił politycznie zdyskontować militarne zwycięstwo. Niewola Maksymiliana trwała kilkanaście miesięcy. I choć chwilami przypominała co najwyżej pełen wygód areszt domowy, zaś hetman i jego dostojny jeniec zaprzyjaźnili się, arcyksiążę odzyskał wolność dopiero za cenę realnych ustępstw i zobowiązań ze strony Austrii. 9 marca 1589 r. zwaśnione państwa zwarły traktat będzińsko-bytomski. Cesarstwo zwróciło Rzeczpospolitej Lubowlę, a Maksymilian zrzekł się tytułu króla i wszelkich roszczeń do polskiego tronu. Austrię i Polskę miały odtąd łączyć „pokój i przyjaźń po wsze czasy”. W polityce tego rodzaju przyrzeczenie bywa zwykle frazesem. Tym razem okazało się ono wyjątkowo trwałe. Austriacy dopomogli Polakom w walkach ze Szwedami w czasie Potopu, a Jan III Sobieski w 1683 r. uratował Wiedeń przed armią tureckiego sułtana. I dopiero w drugiej połowie XVIII w., gdy zanarchizowana Rzeczpospolita stała się nadzwyczaj łatwym łupem dla ościennych potęg, Austria wzięła udział w jej rozbiorach.

O wiele krócej w dotrzymaniu obietnic wytrzymał Maksymilian. Wypuszczony z niewoli, zaraz po przekroczeniu cesarskiej granicy złamał przyrzeczenia i nadal używał tytułu polskiego króla. W odpowiedzi na jego wiarołomstwo Zamoyski złożył publiczną deklarację, oświadczając, że za jego życia „nie ma żadnej drogi do tego królestwa Austriakom, [a] jeśli umrze, mogą kazać zrobić most z jego kości, inną bowiem drogą nie dostaną się do Polski”.

Dopiero ponad sto lat później, po śmierci wnuka Marka Sobieskiego, w 1696 r. na polskim tronie zasiadł Niemiec. Był nim August II Mocny, władca, którego rządy zapoczątkowały ostateczny upadek Rzeczpospolitej.

Polityka 3.2008 (2637) z dnia 19.01.2008; Historia; s. 74
Oryginalny tytuł tekstu: "Człowiek, który upokorzył Habsburgów"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną