Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Patron od spraw niebezpiecznych

Andrzej Bobola - patron od spraw niebezpiecznych

Wikipedia
350 lat temu zginął z rąk kozackich jezuita Andrzej Bobola. Rzeczpospolita jeszcze nie wiedziała, że poprzez ten akt męczeństwa otrzyma kolejnego świętego opiekuna.
Jarosław Krysik/Polityka

Jak każdy kraj chrześcijański Polska od zarania dziejów miała swoich patronów. Katolicy wierzyli, że święci strzegą Rzeczpospolitej przed nieszczęściami i sprzyjają jej w chwilach dziejowej potęgi. Wydawało się jednak przez wieki, że kanon patronów został zamknięty w pięciu postaciach: Maryi Bożej Królowej Polski, świętych biskupów Wojciecha (z czeskiego rodu Sławnikowiczów, zamęczonego przez Prusów w 997 r.) i Stanisława (ze Szczepanowa, rozsiekanego na kawałki przez Bolesława Śmiałego w 1079 r.) oraz św. Stanisława Kostki (zmarłego w 1568 r. 18-letniego nowicjusza jezuickiego) jako patrona drugorzędnego (patronus secondarius). Patronem Litwy złączonej z Koroną w jedną Rzeczpospolitą był dodatkowo królewicz św. Kazimierz Jagiellończyk.

Potwierdzenie tej szczególnej opieki Polacy otrzymali ostatecznie 31 sierpnia 1962 r., kiedy to na prośbę polskiego episkopatu papież Jan XXIII ustanowił czterech świętych patronów Polski, Litwie pozostawiając Kazimierza.

Do grona świętych dołączył nieoczekiwanie Andrzej Bobola, ogłoszony patronem Polski 16 maja 2002 r. Dramat jego życia dopełnił się po południu 16 maja 1657 r., kiedy to Kozacy wkroczyli do Janowa Poleskiego. Byli rozgrzani kaźnią jezuity Szymona Maffona: przybili go gwoździami do ławy i tak cisnęli powrozami głowę, że oczy jezuicie wyszły na wierzch. Zdarli skórę, polewali ukropem i wreszcie zaszlachtowali szablami.

Kozacy reziali swoich

To były straszne czasy, które zdawały się antycypować to, co stanie się treścią stosunków polsko-ukraińskich. Wprawdzie dni hetmana Bohdana Chmielnickiego były już policzone, ale rozkołysane morze okrucieństwa rozlewało się z Ukrainy coraz szerzej.

Już od dawna wielu historyków wskazuje, że Kozacy riezali swoich: głównie potomków spolonizowanej ruskiej szlachty. Znienawidzeni polscy panowie byli bowiem najczęściej ziomkami Kozaków; ruską, acz spolonizowaną szlachtą. Na dodatek unia brzeska 1596 r., uznająca papieża, zachowująca jednak całą obrzędowość prawosławia, została przeprowadzona rękoma duchownych prawosławnych: metropolity kijowskiego, arcybiskupa połockiego, biskupów włodzimierskiego i łuckiego. Twórca państwa zadnieprzańskiego, a potem okrutny pogromca Kozaków książę Jeremi Wiśniowiecki to syn prawosławnego magnata. Przywódcy ukraińskich powstań ludowych: Kosiński, Chmielnicki, Krzeszowski – to ruska szlachta z polskim indygenatem.

Jedna z najbardziej znamiennych scen nienawiści rozegrała się w Tulczynie, gdzie Kozacy dopadli kniazia Janusza Czetwertyńskiego z prawosławnego ruskiego rodu książęcego, wywodzącego się od udzielnego księcia kijowskiego Światopełka. „Zhańbili w jego oczach żonę jego i dwie córki, a on był człowiekiem tak otyłym, że nie mógł powstać. I przystąpił doń parobek (...) następnie wypomniał mu, jak uciskał swe sługi, jak je bił i jak zamęczał je ciężką pracą. W końcu rzekł doń: wstań z krzesła, a ja siądę zamiast ciebie i będę nad tobą panował! Lecz pan nie mógł wstać, wówczas ściągnął go sługa z krzesła (rzucił go na próg) i w straszny sposób odciął mu głowę piłą na progu” – opisywał świadek pogromów, żydowski uciekinier Natan Hannower.

Początkowo wojna Kozaków z Lachami nie miała jednak charakteru religijnego. Dopiero po apelu patriarchy jerozolimskiego nabrała cech walki z unitami i katolickimi kaznodziejami. Ktoś powiedział watahom kozackim, że w pobliskim Peredyle na Polesiu, w majątku dzierżawcy Przychockiego, ukrywa się jeszcze większy szkodnik wiary prawosławnej, duszochwat, czyli łowca dusz prawosławnych – jezuita Andrzej Bobola.

Śmierć męczennika

Tak zaczęła się martyrologia, jakich wiele na dawnych polskich Kresach. Dowódca jednej z watah wysłał grupę mołojców do poleskiej wioski. Dopadli oni Andrzeja Bobolę tuż za wsią, gdy jechał wozem. Woźnica Jan Domanowski, widząc odległą kurzawę i kozackie spisy, ratował się na polecenie Boboli ucieczką. (Relacje są tu jednak sprzeczne, np. Feliks Konieczny sądzi, że to prawosławny woźnica zdradził). Sam jezuita nie skorzystał z szansy ucieczki, mimo że przyjaciele przygotowali mu w lesie kryjówkę. Stał i kornie czekał na nadciągających Kozaków.

Okrążyli wóz, po czym na miejscu rozpoczęła się kozacka akcja nawracania jezuity. Bobola nie chciał przejść na wiarę prawosławną, więc mołojcy obili go nahajami, wybili zęby i przytroczyli do koni. Po czterech kilometrach biegu 66-letniego jezuitę popędzanego nahajami, spisami, szablami, pociętego, pokrwawionego postawiono na rynku janowskim przed starszyzną kozacką na sąd. Wiary nie zaparł się. Więc rozciągnięto go na stole rzeźniczym w szopie-jatce Grzegorza Hołowiejczyka.

Zachował się dokładny opis tortur: krwawy spektakl ściągnął wiele plebsu. „Wieńcami dębowymi” ściskano Boboli głowę, wbijano drzazgi za paznokcie, wycięto na ciele ornat, oskalpowano czerep tworząc tonsurę, „świeże rany posypywali plewami z orkiszu, odcięli mu nos i wargi, przez otwór wycięty w karku wydobyli język i odcięli u nasady, wreszcie powiesili go u sufitu za nogi, głową na dół i naśmiewali się z ciała”. Po dwóch godzinach męczeństwa ojciec Bobola, słynący z żywotności i ogromnej energii, nadal żył, jakby wzywał Kozaków do opamiętania. Wreszcie drgające w konwulsjach ciało spuścili Kozacy na polepę i dwukrotne cięcie szablą po gardle przerwało cierpienia jezuity.

Gdy rozeszła się wieść o nadciąganiu wojsk litewskich regimentarza Aleksandra Naruszewicza, Kozacy szybko uszli z Janowa. „Ciało Boboli leżało na stole, widziałem rany okrywające je od szyi aż po biodra, twarz była spuchnięta od uderzeń, tak iż ani oczu, ani nosa, ani uszu rozpoznać nie było można” – zeznał chirurg janowski Dominik Wolff Abrahamowicz. Ocalały z rzezi proboszcz Janowa Poleskiego ks. Jan Zaleski złożył skrwawione ciało jezuity w kościele parafialnym w drewnianej trumnie. Był to początek miejscowego kultu, który jednak szybko zanikł, gdyż ciało przewieziono do Pińska.

Na 40 lat zapomniano o Boboli. Wprawdzie generał zakonu Nikel Goswin 17 listopada 1657 r. kazał przesłać sobie opis męczeństwa Maffona i Boboli, ale pierwszy życiorys męczennika nie zapowiadał pojawienia się przyszłego świętego. Wokół działy się równie straszne zbrodnie, było za kogo się modlić i po kim rozpaczać. A jednak Boboli nie był pisany los równie okrutnie zamęczonego przez Kozaków, a zapomnianego jezuity Szymona Maffona.

Natchniony i odważny

Powrót kultu Andrzeja nastąpił na początku XVIII w. w niecodziennych okolicznościach. W niedzielę, 16 kwietnia 1702 r., rektor jezuickiego kolegium pińskiego Marcin Godebski kończył strapione modlitwy wieczorne, by Bóg zachował zagrożoną przez Moskali szkołę i kościół. Wtedy, wedle relacji rektora, ukazał mu się jezuita: przedstawił się jako Andrzej Bobola. Powiedział, że otoczy kolegium opieką i nakazał odnaleźć swe ciało.

Wstrząśnięty rektor zarządził poszukiwania: trumnę odnaleziono w środę, 19 kwietnia, po czym ją otworzono. Rektor stwierdził, że Bobola leżał w niej tak, jakby był pochowany wczoraj, a nie przed 45 laty, bez oznak rozkładu. Wieść poszybowała po okolicy i do trumny zaczęli pielgrzymować mieszkańcy Pińska i Janowa. Kult Andrzeja Boboli umacniały niezwykłe zdarzenia: rosyjscy dowódcy pułków zajmujących Polesie, na przekór śmiertelnym obawom Polaków, nieoczekiwanie wydawali glejty chroniące katolickie kolegium.

Do umocnienia chwały męczennika przyczyniła się też epidemia dziesiątkująca od połowy 1709 r. Litwę: ominęła ona Pińszczyznę, co przypisywano opiece Boboli. Do tego dochodziły inne zdarzenia z pogranicza wiary: pojawiały się niezwykłe relacje o łaskach wyproszonych przez modlących się do zakonnika. Zdarzały się też cudowne uzdrowienia, a 1 listopada 1723 r., na miejscu jego kaźni w Janowie, w obecności wielu świadków miał zaświecić się krzyż. Jezuici zaczęli starania o zaliczenie swego brata w poczet świętych.

Zaczęto badać życiorys Andrzeja Boboli. Okazało się, że wywodził się ze Śląska, ze znanego rodu, który ok. 1315 r. przeniósł się do Małopolski, tworząc rozgałęzioną familię z majątkami rozsianymi od Krosna po Sandomierz. Do godności senatorskich nie doszli, ale byli powszechnie znani; niekiedy z niezbyt dobrej strony. Szczególnie osławionym na całą Rzeczpospolitą i znienawidzonym przez szlachtę stał się podkomorzy królewski w czasach Zygmunta III Wazy Andrzej Bobola, którego uważano za szarą eminencję na dworze. W jednym z dokumentów odnaleziono zapis przyszłego świętego, gdy wstępował do zakonu. Własną ręką napisał w nim: „Ja, Andrzej Bobola, Małopolanin”.

Za XX-wiecznym biografem Boboli ks. Janem Poplatkiem przyjmuje się więc, że urodził się w 1591 r. na ziemi sanockiej w Strachocinie, pośród pięknych wzgórz. Dotąd ludność nazywa wzniesienie koło kościoła parafialnego Bobolówką, sądząc, że tam stał dworek Bobolów.

Przyszły święty także nie zapowiadał się na świętego, gdyż był porywczy, niecierpliwy, gwałtowny. Prepozyt Nowacki (imienia brak) w 1628 r. uznał nawet brata Andrzeja „za niezdatnego do nauczania w szkołach i piastowania urzędu przełożonego”. Bobola chciał jednak służyć w zakonie Towarzystwa Jezusowego, co doprowadziło go do złożenia czterech ślubów 2 czerwca 1630 r. w kościele św. Kazimierza w Wilnie.

Okazał się natchnionym kaznodzieją i odważnym kapłanem, niewahającym się nieść pomoc ludziom podczas groźnych fal epidemii w Wilnie w latach 1625–1629. Prace misyjne prowadził też w bagnistych okolicach Pińska, pozbawionych niemal dróg. Wychudły „apostoł Pińszczyzny” odżywiał się najczęściej samą wodą i chlebem; lata pracy z ludźmi i nad sobą sprawiły, że stał się bardzo pokorny, cierpliwy i wytrzymały. W tragicznym dla Rzeczpospolitej 1655 r. był on 49 ofiarą pośród jezuitów zabitych przez Moskali i Kozaków.

Mumia i radzieccy uczeni

9 lutego 1755 r. papież Benedykt XIV zaliczył Bobolę do grona męczenników. Ale rychła śmierć papieża, kasata zakonu jezuitów, pierwszy rozbiór Polski 1772 r., przeniesienie ciała do kościoła i kolegium jezuickiego, a potem dominikańskiego w Połocku, odwlekały proces beatyfikacji. Tymczasem wizji i znaków, widocznych w składanych świadectwach, przybywało. Najbardziej niezwykłą wizję związaną z Andrzejem Bobolą przeżył dominikanin Alojzy Korzeniewski. Nie spisał jej, ale opowiedział współbraciom: jak to jezuita w pewną noc 1819 r. zapowiedział wielką wojnę, „której obraz masz przed sobą; zakończy się pokojem, Polska zostanie odbudowana i ja zostanę uznany jej głównym patronem”.

Ojciec Korzeniewski nie wydawał się podatny na cuda, raczej przejawiał racjonalistyczne skłonności: przetłumaczył m.in. z holenderskiego podręcznik fizyki służący w szkołach w początkach XIX w. Nie za bardzo chciał, by fama o jego wizji rozprzestrzeniła się; jednakże proroctwo to odnotował jezuita włoski, a 4 października 1854 r. wydrukowała gazeta w Besançon „Union Franc-Comtoise”. Stąd przedostała się do „Przeglądu Poznańskiego”, po czym poszła w ziemie polskie.

30 października 1853 r. papież ogłosił Bobolę błogosławionym. W 1918 r., gdy Polska odzyskała niepodległość, przypomniano sobie jego przepowiednię. Rozpoczęła się akcja na rzecz kanonizacji.

Kult Andrzeja rozkwitł także w granicznym Połocku, również wśród prawosławnych. Władze carskie w Petersburgu były z tego bardzo niezadowolone i wysłały komisję rządową z zadaniem demistyfikacji świętego. Ale komisja szybko się wyniosła, ponoć dlatego, że na głowę jednego z członków w 1866 r. spadła w kościele cegła.

Po puczu 1917 r. czerwonoarmiści zamierzali wystawić trumnę ze szczątkami na pośmiewisko. Akcji w ostatniej chwili przeszkodził pilny telegram Katolickiego Komitetu Centralnego i arcybiskupa Jana Cieplaka do Lenina. Bezczeszczenie zwłok wstrzymano. Józef Piłsudski, osobiście daleki od fanatyzmu religijnego (był konwertytą), wedle świadectwa papieża Piusa XI, planował gwałtowny wypad oddziałów na Połock. Chciał odzyskać sławne relikwie, tak ważne dla Polski, urastające do rangi symbolu jej męczeństwa. Nie zdołał jednak tego przeprowadzić.

Dla Sowietów kult w Połocku był szczególnie niebezpieczny, gdyż nadal gromadził rzesze wiernych. Władze bolszewickie chciały więc „obywatelom katolickim udowodnić, że duchowieństwo ich jeszcze chytrzejsze niż prawosławne, o wiele silniej utrzymuje ich pod władzą religijnego oszukaństwa”. Po stosownych ustaleniach, 23 czerwca 1922 r. o wpół do drugiej po południu, władze Gubispołkomu (Gubernialny Komitet Wykonawczy) komisyjnie otworzyły trumnę. Bolszewicy zdarli ornat z ciała błogosławionego, postawili postać pionowo i uderzyli z siłą o posadzkę. Ale trup nie rozpadł się; nadal był w dobrym stanie.

Wyczyny profanacyjne komisji na czele z „uczonym archeologiem” Tkaczowem, jak się podpisał w protokole, nie tylko nie unicestwiły kultu Andrzeja, ale go wzmocniły. Władze bolszewickie przyspieszyły więc działania. 20 lipca 1922 r. uzbrojeni agenci wdarli się do kościoła, bijąc stawiających opór parafian. Ciało błogosławionego wywleczono, wywieziono i złożono w rupieciarni gmachu Higienicznej Wystawy Ludowej Komisariatu Zdrowia w Moskwie. Nie pomogły interwencje rządu polskiego ani ks. Piotra Zielińskiego, usiłującego szczątki przenieść do kościoła w Moskwie.

Powrót do Polski

Relikwie Boboli uratowała klęska głodu szalejąca w Rosji sowieckiej. Za pomoc papieską w zbożu, bolszewicy zgodzili się wydać Rzymowi ciało męczennika. Jak opisuje Hansjacob Stehle, na podstawie źródeł i opracowań rosyjskich i zachodnich, sam Lenin po drugim wylewie krwi do mózgu „skłaniał się do spokojniejszego traktowania spraw religii”. Zgodził się więc na wywóz relikwii Boboli do Rzymu jako „prezentu dla papieża”, z zastrzeżeniem, by nigdy nie wracały do Polski; przyjął też na Kremlu dawnego znajomego, a teraz katolickiego księdza dr. Wiktora Bede. Po diatrybie o wyższości komunizmu nieoczekiwanie dodał, że katolicyzm jednak przetrwa jako jedyna religia!

Skrzynia z Andrzejem Bobolą pojechała w zaplombowanym wagonie do Odessy. Napis na niej głosił: „Cenna statua! Dar dla Muzeum Watykańskiego!”. Zdaje się, że towarzyszyli jej amerykańscy jezuici Gallagher i Edmund Walsh. Z Odessy statkiem „Cziczerin” relikwie popłynęły do Konstantynopola. Do Rzymu Andrzej Bobola wjechał 1 listopada 1923 r.

Relikwie wstawiono do kościoła św. Matyldy w Watykanie, po czym sprawdzono ich tożsamość. Badanie wykazało, że są to rzeczywiście szczątki Andrzeja Boboli; ciało przeniesiono do jezuickiego kościoła Il Gesú, gdzie spoczęło w oszklonej trumnie. Wreszcie 17 kwietnia 1938 r., podczas wielkich i podniosłych uroczystości, Bobola został wyniesiony na ołtarze przez papieża Piusa XI.

Powrót świętego do rodzinnego kraju przez Lublanę, Budapeszt, Bratysławę, a szczególnie od granicy w Zebrzydowicach, był marszem triumfalnym, rejestrowanym przez ówczesne media. W Warszawie, 17 czerwca 1938 r., witali ciało najwyżsi dostojnicy państwowi. Hansjacob Stehle, opisujący tajną dyplomację Watykanu, zauważa jednak przykre sprzężenie: po przywitaniu świętego w Polsce, w lipcu i sierpniu 1938 r., w rejonie Chełma spalono 138 cerkwi prawosławnych. Czy pojawienie się relikwii wpłynęło na tak straszne akty odwetu po wiekach ze strony polskiej, czy to tylko zbieg okoliczności?

Ciało złożono wreszcie w 1938 r. w kościele jezuitów przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Ale św. Andrzej zdawał się nadal nie lubić świętego spokoju. Niebawem wybuchła II wojna światowa i w kaplicę trafiły pociski. Aby ratować ciało, 27 września 1939 r. ojciec Alojzy Chrobak z żołnierzami ruszył na Stare Miasto. Na placu Teatralnym zaskoczyły ich jednak samoloty Luftwaffe; żołnierze umknęli do schronów, ciało pozostawiono pod bombami. Mimo to ocalało nienaruszone. Podczas powstania warszawskiego świętego przeniesiono z katedry św. Jana do bocznej nawy, a potem do podziemnej krypty kościoła dominikanów przy ul. Freta.

To niezwykłe, że relikwie ocalały pośród straszliwych zniszczeń Starówki warszawskiej i powróciły na Mokotów; że przetrwały stalinowską politykę w PRL, zwalczającą wszelkie przejawy kultu religijnego. W 1957 r., z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci Andrzeja Boboli szerzącego katolicyzm wśród prawosławnych, Pius XII przypomniał Polsce o jej roli „przedmurza chrześcijaństwa” i wezwał do przeciwstawiania się „przeciwnikom Boga” w „słowie i piśmie oraz przez dobry przykład”, co było wyraźnie kierowane pod adresem ZSRR. I, jak już wspomnieliśmy, 16 maja 2002 r. św. Andrzej Bobola został ogłoszony formalnie patronem Polski.

Jakim sprawom miałby patronować, jakie symbolizować w zbiorowej wyobraźni? Zbigniew Mikołejko określa Bobolę mianem „partyzanta duchowego”, szermierza unii brzeskiej, co kreuje go na głównego patrona wstawiającego się za sprawami pojednania z prawosławiem i ekumenizmu. Natomiast wedle ks. Paciuszkiewicza, postać zamęczonego na Polesiu przez Kozaków świętego wskazuje na „nasze posłannictwo religijne i kulturalne na kresach wschodnich”. Ojcowie jezuici są przekonani, że Andrzej Bobola, będąc patronem zmartwychwstania Polski, odpowiada również za sprawy trudne i groźne dla Rzeczpospolitej. Ponoć pojawia się w widzeniach albo też z jego relikwiami dzieje się coś niepokojącego, gdy na Rzeczpospolitą, a może i na świat, nadciągają ciężkie chwile.

Obecnie Bobola spoczywa w sanktuarium jezuickim przy ul. Rakowieckiej, wybudowanym w latach 1980–1988. Jak dotąd spokojnie. Widocznie niepokoje wewnętrzne III/IV RP nie są warte jego interwencji.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną