Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

W bój bez broni

Zryw nieprzygotowany

Patrol powstańczy 1 sierpnia. Żołnierze batalionu Pięść. Patrol powstańczy 1 sierpnia. Żołnierze batalionu Pięść. Wikipedia
O Powstaniu Warszawskim wiemy już wiele, ale jeszcze nie wszystko. Wiemy, iż z wojskowego punktu widzenia wybuchło przedwcześnie. Zbiegło się bowiem z przeciwnatarciem niemieckim na bliskich podejściach do Warszawy. Wiemy również, iż było ono całkowicie nieprzygotowane pod względem politycznym i dyplomatycznym.

Artykuł opublikowany w Polityce nr 31/2000

Rząd brytyjski pozostawił decyzję wywołania powstania w Warszawie w rękach władz polskich. Nie zamierzał też początkowo udzielić powstaniu większej pomocy militarnej z powodów nie tylko politycznych – by nie drażnić Moskwy – ale również technicznych i geograficznych (odległość, jaka dzieliła stolicę od baz brytyjskich w południowych Włoszech). Polska eskadra specjalnego przeznaczenia, która zaopatrywała Armię Krajową w broń i amunicję 1 sierpnia 1944 r., liczyła zaledwie sześć samolotów.

Wybuch powstania był nieskoordynowany z operacjami Armii Czerwonej, która parła na Warszawę. Premier rządu polskiego Stanisław Mikołajczyk dotarł dopiero pod koniec lipca do Moskwy na decydujące rozmowy ze Stalinem. Jego podróż do Związku Radzieckiego była wielce spóźniona. Już urośli w siłę komuniści polscy działający w oparciu o ZSRR.

Churchill dążył brutalnie do tego, żeby Mikołajczyk porozumiał się ze Stalinem, za cenę utraty naszych ziem kresowych z Wilnem i Lwowem na rzecz Rosji (za co mieliśmy uzyskać rekompensatę na Zachodzie kosztem Niemiec). Nie można też było liczyć na wydatną i efektywną pomoc Stanów Zjednoczonych, gdyż głównym celem prezydenta Roosevelta było utrzymanie i poszerzenie politycznej i wojskowej współpracy z Rosją. Roosevelt chciał nakłonić Moskwę do wypowiedzenia wojny Japonii oraz do ścisłej współpracy z Ameryką po wojnie. Sprawa polska była dla niego sprawą błahą. Obiecywał bałamutnie Polsce i Polakom pomoc w utrzymaniu Lwowa, ale chodziło mu głównie o głosy Polonii w nadchodzących wyborach. Zarówno Roosevelt jak i Churchill liczyli nadal, iż dojdą do porozumienia ze Stalinem i będą z nim współpracować owocnie po skończeniu wojny. Tak więc sytuacja polityczna i międzynarodowa nie sprzyjała wybuchowi powstania. Niestety, przywódcy polscy w kraju – w Delegaturze Rządu i w Komendzie Głównej Armii Krajowej – nie zdawali sobie w pełni z tego sprawy.

A przecież Niemcy nie były jeszcze pobite i nie poniosły całkowitej klęski na froncie wschodnim, jak to się mylnie wydawało krajowym sztabowcom. Naczelny Wódz urzędujący w Londynie, gen. Kazimierz Sosnkowski, był w istocie przeciwny wybuchowi powstania w Warszawie ze względu na brak porozumienia politycznego z Moskwą, ale nie potrafił się zdobyć na jego zakazanie. Co – zwróćmy uwagę – doradzał mu, już opromieniony legendą, zdobywca Monte Cassino gen. Władysław Anders, który uważał powstanie warszawskie za „zbrodnię”, gdyż nie wierzył, iż bolszewicy udzielą mu pomocy.

Stanisław Mikołajczyk sądził mylnie, że powstanie pomoże mu w rozmowach ze Stalinem. Czy można było liczyć na sukces, skoro Armia Krajowa w Warszawie była właściwie bezbronna. Ilość posiadanej broni pozwalała na uzbrojenie zaledwie 3500 żołnierzy. Piszący te słowa wyruszył na powstanie, jak większość żołnierzy AK, z opaską, opatrunkiem osobistym i jednym granatem. A karabin i pistolet zdobył na Niemcach dopiero po dłuższym okresie walki.

Z butelką na czołgi

Dość powszechny jest pogląd, iż Powstanie Warszawskie było dziełem „zapalonej” warszawskiej młodzieży, która „parła do boju”. Twierdzę, że Powstanie Warszawskie było dziełem wytrawnych sztabowców Komendy Głównej AK, a ich młodociani podkomendni po prostu karnie wykonywali rozkazy. Szli do walki – jak to słusznie podkreślił ostatnio jeden z powstańców Bolesław Taborski – bez szaleńczego entuzjazmu, natomiast z głębokim poczuciem „powagi chwili” i żołnierskiego obowiązku. Świadomi tego, że broń mieli zdobyć dopiero po pierwszym natarciu na silnie obsadzone, umocnione i bronione przez Niemców obiekty. Spodziewano się, że będzie to łatwe zadanie, ponieważ Niemcy już mieli jakoby być zdemoralizowani perspektywą nieuchronnej klęski. Na tym tle nie mogę nie przypomnieć słów Władysława Andersa, że gdy brakuje broni – nie daje się rozkazu do walki.

Tej prostej, żołnierskiej prawdy nie doceniali inspiratorzy powstania, którzy uważali je za z góry wygrane, chociaż wiedzieli, iż nie mogą liczyć na wydatną pomoc Zachodu. Ich zdaniem – furia pierwszego natarcia miała wyrównać straszliwy brak broni, a o ostatecznym wyniku walki miało przesądzić wejście do Warszawy Armii Czerwonej. Czy zapomniano, że Stalin traktował Armię Krajową jako siłę wrogą i nakazał rozbrajać jej oddziały w Wilnie, Lwowie i na Lubelszczyźnie?

Czy istniała jakakolwiek bądź szansa na polsko-radzieckie porozumienie, bez którego powstanie musiało się zakończyć nieuchronną klęską? Niestety, pół wieku później nie mamy jeszcze na to pytanie konkretnej odpowiedzi, gdyż nadal nie ma dostępu do rosyjskich archiwów i dokumentów, zarówno wojskowych jak i politycznych. Nadal obracamy się w kręgu mniej lub więcej trafnych przypuszczeń i domysłów, na poparcie których potrzebne są dokumenty.

Od czasu do czasu pojawiają się różnego rodzaju pogłoski o rozmowach Niemców z Komendą Główną AK, tuż przed wybuchem powstania. Na poparcie tej tezy brak wszakże niemieckich dokumentów. W mojej opinii pogłoski te są kłamliwe i po prostu szkodliwe – o czymże bowiem dowódcy AK mieli rozmawiać z Niemcami w przededniu podjęcia z nimi walki? Gen. Tadeusz Pełczyński powiedział mi – w swoim czasie – że Niemcy od prawie samego początku feralnego dla nas 1944 r. szukali bezskutecznie kontaktów z Komendą Główną AK, która jednakże nie chciała z nimi rozmawiać. Było to zresztą – jak sądzę – w tym czasie zarówno polityczną jak i psychologiczną niemożliwością.

Polska spisana na straty

Sporo nowego, świeżego światła na historię AK i Powstanie Warszawskie rzucają ujawnione przez władze brytyjskie, dokumenty sekcji polskiej SOE (Special Operation Executive – kierownictwo dywersją w Europie). Z dokumentów tych jasno wynika, że SOE była najbardziej propolską i najlepiej w sprawach polskich zorientowaną instytucją brytyjską. Dokumenty te – w zasadzie – nie zostały jeszcze opracowane całkowicie przez polskich historyków. Wynika z nich, iż SOE uważała od początku 1944 r. polskie plany powstańcze za całkowicie nierealne, ale szefowie tej komórki, jak na przykład płk Peter Wilkinson, nie odważyli się otwarcie tego powiedzieć Polakom. Zdawali oni sobie w pełni sprawę, iż Polska leżała już w radzieckiej strefie operacyjnej i że wiele czołowych osobistości w Foreign Office spisywało już Polskę i AK na straty. Niemniej, zabiegali oni u władz brytyjskich o polityczne i materiałowe wsparcie dla AK. Co więcej, byli święcie przekonani, że po upadku powstania w Warszawie władza nad całym krajem przejdzie w ręce polskich komunistów. Dokładne zapoznanie się z dokumentami SOE pozwoli nam na obiektywną ocenę roli tej, tak ważnej, instytucji brytyjskiej na wojenne dzieje Polski i podziemnego wojska.

W tragicznym dla nas 1944 r. koniunktura międzynarodowa nie sprzyjała Polsce i Polakom. A odmieniła się ona dla nas dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, kiedy pod wpływem pierestrojki Gorbaczowa i ciągłego wyścigu zbrojeń z Zachodem zaczął się łamać Związek Radziecki i przestała obowiązywać złowieszcza doktryna Breżniewa. Wtedy dopiero odzyskaliśmy niepodległość, bez powstania, bez przelewu krwi, a nawet jednej wybitej szyby, gdyż uśmiechnął się do nas los i sprzyjała nam międzynarodowa sytuacja i koniunktura, o czym powinniśmy zawsze pamiętać.

Należy też podkreślić, iż w okresie 1944–1989 nasze życie narodowe i polityczne toczyło się w dużej mierze pod znakiem Powstania Warszawskiego. W latach tych dążyliśmy do niepodległości cierpliwie i wytrwale, pomni na klęskę tego powstania i zagładę tragiczną Warszawy, jej mieszkańców – drogą drobnych, ale znaczących kroków. Tak było w 1956 r., 1970, 1976 i w latach 1980–1989. Droga ta okazała się drogą długą, krętą i uciążliwą, ale skuteczną. Torowała też drogę do wolności innym narodom. Można natomiast przypuszczać, iż bez Powstania Warszawskiego doszłoby w Polsce do rozlewu krwi i interwencji radzieckiej w roku 1956 lub w latach 1980–81. A więc Powstanie Warszawskie chroniło nas przez prawie pół wieku przed niepotrzebnym i nieopatrznym przelewem krwi. Okazało się, iż potrafiliśmy wyciągnąć z klęski i tragedii Warszawy właściwe i odpowiednie wnioski na przyszłość.

Powstanie Warszawskie zarówno łączy jak i dzieli Polaków na jego przysięgłych apologetów jak i zaciekłych krytyków. Łączy w hołdzie dla bohaterstwa powstańców i Warszawy, a dzieli, gdyż od samego jego wybuchu toczy się między nami ostry spór o jego celowość i zasadność.

Jan Ciechanowski, historyk, członek anglo-polskiego Komitetu Historycznego, autor książek na temat Powstania Warszawskiego w języku polskim i angielskim, laureat Nagrody Historycznej „Polityki”. W wieku lat 14 brał udział w Powstaniu Warszawskim, dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Profesor w Wyższej Szkole Humanistycznej w Pułtusku.

Polityka 31.2000 (2256) z dnia 29.07.2000; Historia; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "W bój bez broni"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną