Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Solidarność głosuje

Pierwszy zjazd Solidarności

Msza świeta inagurująca I Zjazd NSZZ Solidarności. Na fot. Lech Wałęsa i Mieczysław Wachowski (drugi od lewej). Msza świeta inagurująca I Zjazd NSZZ Solidarności. Na fot. Lech Wałęsa i Mieczysław Wachowski (drugi od lewej). Wojciech Kryński / Forum
Mimo konfliktów, bałaganu i gadulstwa I Zjazd Solidarności wypracował program reform, który - choć niedoskonały, miejscami utopijny - był pierwszym w dziejach PRL planem przekształcenia komunizmu w demokrację parlamentarną.
Lech Wałęsa głosuje podczas obrad.Wojciech Krzyński/Forum Lech Wałęsa głosuje podczas obrad.

Waldemar Kuczyński, działacz opozycyjny i solidarnościowy, tak opisał w swoim dzienniku pierwsze dni zjazdu: „Często widać podnieconych delegatów podbiegających do mikrofonu i machających mandatami, by zabrać głos w trybie nagłym. Ta sala żyje wolnością, młodą; więc zapalczywą i nieuregulowaną. Ta sala ma przekonanie, że tu tylko ona jest suwerenem i tylko ona stanowi o regułach obrad. (...) Zjazd nie uznaje autorytetów i dominacji. (...) Ta sala nadaje działaczom autorytet i go odbiera. Boleśnie doświadczy tego na sobie sam Lech Wałęsa”.

Przygotowania do I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ Solidarność ruszyły w kwietniu 1981 r. Trzy miesiące później rozpoczęła się kampania wyborcza. We wszystkich 38 regionach odbyły się walne zebrania delegatów, podczas których wyłoniono uczestników przyszłego zjazdu. Zgodnie z przyjętą wcześniej ordynacją jeden mandat przypadał na 10 tys. członków; łącznie na zjazd wydelegowano 896 działaczy.

Obrady rozpoczęły się 5 września 1981 r. w gdańskiej hali sportowej Olivia od mszy z udziałem prymasa Józefa Glempa. Był to jeden z niewielu obiektów zdolnych pomieścić blisko 3 tys. delegatów, gości i pracowników obsługi. „Ławki dla gości zjazdu mieszczą się na bocznym balkonie – pisał „Tygodnik Solidarność”. – Spojrzeniem można ogarnąć całą salę obrad. Geometria prostokątnych sektorów rozbija geografię Polski. Dolny Śląsk blisko Mazowsza, Białystok sąsiaduje ze Szczecinem. Twarze znane i nieznane, spotykane podczas strajku w stoczni, widziane w kopalniach Jastrzębia, zapamiętane z lubelskiej wszechnicy nauczycielskiej. (...) Tu jest cała Polska”.

Zasiadający na sali delegaci tworzyli bez wątpienia nową elitę związku. Na tle ogółu populacji wyróżniali się przede wszystkim wiekiem i wykształceniem. Ponad 80 proc. nie skończyło 45 roku życia, w tym połowa miała mniej niż 30 lat. Aż 51 proc. delegatów miało za sobą studia i tylko 13 proc. zakończyło edukację na podstawówce.

Można postawić tezę, że uczestnicy zjazdu reprezentowali nową klasę średnią zrodzoną w PRL. Dominowali wśród nich inżynierowie i technicy ze średnich oraz dużych zakładów pracy, najczęściej pochodzenia robotniczego i chłopskiego. Była to warstwa o silnie rozbudzonych aspiracjach materialnych i politycznych: ludzie pragnący nie tylko pełnych sklepów i wygodnych mieszkań, ale też rzeczywistego wpływu na bieg spraw publicznych w Polsce. Chociaż zdecydowana większość z nich miała już doświadczenie polityczne związane z działalnością w strukturach regionalnych i zakładowych związku, skala wydarzenia i towarzyszące mu emocje sprawiły, że zaplanowany porządek obrad stał się niemożliwy do utrzymania.

Uczestnicy zjazdu uczyli się demokracji. „Pierwszy powojenny parlament, kiedy wszyscy chcieli się wygadać po 40 latach milczenia – wspominał w rozmowie z Janiną Jankowską Zbigniew Romaszewski. – I mówili rzeczy najrozmaitsze, mądre, głupie. Czasami człowiekiem skręcało, co tam ludzie wygadywali”. Jak pisał jeden z regionalnych biuletynów: „Na zjeździe panowała ogólna radość z demokracji; można się nią było zachłysnąć, upić – o włos, a mielibyśmy kaca”.

Do Olivii przybyli artyści, literaci, dziennikarze, a także przedstawiciele kilkudziesięciu central związkowych z całego świata. Prawie każdy chciał zabrać głos i przekazać życzenia dla delegatów. Wystąpienia były ważnym gestem politycznym i moralnym, ale – nawet tłumaczone symultanicznie – zabierały bezcenny czas. Wkrótce ustalono parytet: jedno wystąpienie gościa na dwa przemówienia działaczy.

W pierwszych dniach ćwiczono sprawy podstawowe – zapisywanie się do głosu, zgłaszanie wniosków, krótkie i treściwe przemawianie. Prowadzący obrady, wśród nich m.in. Tadeusz Syryjczyk i Jerzy Buzek, raz po raz musieli wdawać się w słowne potyczki, wyłączając komuś mikrofon lub odmawiając głosu osobom niezapisanym – niekiedy odpowiedzią były pomstowania i przekleństwa delegatów zachowane na taśmie magnetofonowej: „Przecież idiotów z nas robią [oklaski]. Stawiam wniosek o zmianę prezydium. Kto jest za? Przejmuję prowadzenie obrad [zamieszanie na sali]”.

Jacek Kuroń wspominał: „Sala ma swoje prawa. Wyobraźmy sobie 896 delegatów. Siedzą na dole, oddzieleni od gości, których jest 2 tys. Razem pokaźny tłum. Zrywają się w którymś momencie oklaski i idą przez salę. Huśtają salą. Niezorientowanego mogą zaprowadzić zupełnie nie tam, gdzie chciał. Wielokrotnie było tak, że głosowanie wypadało inaczej niż oklaski. O sile tych ostatnich decydowali jednak goście, którzy mieli przewagę. A prawie tysiąc osób na dole usiłowało demokratycznie złożyć wniosek, doprowadzić do jego głosowania, przeprowadzić głosowanie, wnieść poprawkę, cofnąć, zmienić. To bardzo skomplikowany mechanizm, którego delegaci w większości dopiero się uczyli. I to przytłaczało ludzi. Nie mogli się ze swoim dopchać, swoje powiedzieć i nie umieli tego swego powiedzieć. Więc bali się manipulacji. Wszyscy. Dom wariatów się zrobił”.

Żeby usprawnić niezliczone głosowania, już pierwszego dnia wprowadzono zasadę, że Komisja Skrutacyjna odstępuje od liczenia głosów, jeśli wynik da się oszacować na oko – tzn. jeśli zdecydowana większość delegatów podniesie swoje mandaty na „tak” lub „nie”. Rygorystycznie odmierzano czas wystąpień, a delegaci zbyt długo okupujący mównicę byli upominani przez przewodniczącego lub w skrajnych przypadkach wyklaskiwani przez salę – taki los spotkał np. Jana Olszewskiego, gdy zagłębił się w długie dygresje historyczne.

Ponieważ najważniejsze dokumenty programowe przyjmowano głosując po kilkanaście razy nad kolejnymi wersjami tekstu, trudno było uniknąć chaosu i pomyłek. Składano wnioski formalne o odłożenie lub powtórzenie wybranych głosowań, a nawet – by na czas tych głosowań zamykać rozstawione w holu kioski z jedzeniem i słodyczami.

Zza groteskowych kłótni stopniowo wyłaniała się jednak poważna debata dotycząca spraw fundamentalnych. Zjazd miał uchwalić nowy statut, którego najważniejszą częścią był rozdział dotyczący władz związku. Krajową Komisję Porozumiewawczą, prowizoryczne ciało stanowiące dotąd najwyższą instancję, planowano zastąpić nowym organem. Pojawił się jednak spór, czy Solidarność powinna być rządzona przez jeden scentralizowany ośrodek, czy raczej stanowić luźną federację regionów? Część delegatów obawiała się, że silna władza może wyrodzić się w dyktaturę garstki działaczy.

Jak się wydaje, szalę przeważyło wystąpienie Karola Modzelewskiego, który ostrzegł: „sytuacja, w jakiej jesteśmy wobec władz naszego kraju, jest sytuacją szybkiej wojny manewrowej (...), ścisłe kierownictwo związku musi być silne”. W efekcie zjazd zdecydował się na powołanie Komisji Krajowej, wyposażonej w szerokie kompetencje, a także na utrzymanie stanowiska przewodniczącego związku.

Najwięcej czasu poświęcono dyskusji nad programem „Rzeczpospolitej Samorządnej”. „Życie publiczne w Polsce wymaga głębokich i całościowych reform, które powinny doprowadzić do trwałego wprowadzenia samorządności, demokracji i pluralizmu. Dlatego będziemy dążyć zarówno do przebudowy struktury państwa, jak i do tworzenia i wspierania niezależnych i samorządnych instytucji we wszystkich sferach życia społecznego. Tylko taki kierunek zmian zapewni zgodność organizacji życia publicznego z potrzebami osoby ludzkiej, dążeniami społeczeństwa i narodowymi aspiracjami Polaków. Zmiany te są konieczne również dla pokonania kryzysu gospodarczego”.

Obszerna deklaracja programowa wskazywała najważniejsze obszary, od których należało rozpocząć budowę samorządnej Rzeczpospolitej; postulowała przekazanie kontroli nad fabrykami w ręce załóg, zwiększenie roli rad narodowych (w PRL spełniających rolę czysto dekoracyjną), uniezależnienie sądów przez stworzenie samorządu sędziowskiego, wreszcie – zniesienie cenzury i społeczną kontrolę nad działalnością milicji i wojska.

Programowe debaty były tym trudniejsze, że toczyły się w atmosferze podminowanej konfliktami. Osobiste animozje i rywalizacja konkurencyjnych grup dały o sobie znać zwłaszcza w drugiej turze obrad, trwającej od 26 września do 7 października. Wałęsie i prezydium KKP zarzucano ustępliwość wobec władz zarówno w kwestii tzw. kryzysu bydgoskiego (w marcu 1981 r. w Bydgoszczy milicja pobiła grupę działaczy Solidarności), jak i brak zdecydowanego sprzeciwu wobec podwyżek – w tym dotkliwej podwyżki cen papierosów, wprowadzonej w trakcie trwania obrad. „Układacie się po cichu za naszymi plecami – krzyczano do mikrofonów. – Zapominacie o dołach, o robotnikach, którzy was wybrali”.

Zdaniem niektórych źródłem zła byli doradcy, którzy „obsiedli Wałęsę jak stonki i trzeba ich strząsnąć”. Odżyły antyinteligenckie resentymenty odwołujące się do podziału na odważny, mądry lud i tchórzliwe elity. „Nikt z panów, panowie eksperci, panowie doktorzy, panowie lekarze nie był tak zdeterminowany jak [my] w Stoczni, w Pafawagu, w Ursusie czy innych zakładach” – oskarżał Jan Moska, ślusarz z wrocławskiej fabryki. Aleksander Małachowski ripostował, przestrzegając przed wbijaniem klina między robotników oraz inteligencję. „To jakby ktoś mówił, że armia powinna się pozbyć broni. Doradcy, fachowcy, ludzie wykształceni, specjaliści w różnych dziedzinach (...) są bronią naszego związku, a nie jego obciążeniem”.

Prawdziwa burza rozpętała się jednak, gdy zjazdowi przyszło oceniać Komitet Obrony Robotników. 28 września, w trzecim dniu drugiej tury obrad, głos zabrał prof. Edward Lipiński. W imieniu członków KOR poinformował o rozwiązaniu komitetu, którego misję miała odtąd kontynuować Solidarność. Następnego dnia zaplanowano głosowanie nad zgłoszoną przez delegatów Radomia uchwałą dziękującą członkom KOR „za obronę interesów robotniczych” i „pomoc prześladowanym”. Nieoczekiwanie pojawił się jednak bardziej wyrazisty projekt, podnoszący „historyczne zasługi” i wkład KOR w powstanie Solidarności. W odpowiedzi Paweł Niezgodzki, pracownik PAN w Warszawie, przedstawił propozycję zupełnie innej uchwały, w której nazwa KOR w ogóle się nie pojawiała, hołd oddawano zaś Kościołowi i „autentycznie polskiemu nurtowi (...) w opozycji demokratycznej”.

Wśród delegatów zawrzało. Jak napisał we wspomnieniach Jacek Kuroń: „Natychmiast do mikrofonów ustawionych na sali doskoczyli ludzie z tabliczkami regionów na znak, że chcą zabrać głos. Wrzask się zrobił okrutny. Wśród tego stał siwy Jan Józef Lipski [legendarny współtwórca KOR], który też prosił o udzielenie głosu. Prezydium w całej tej awanturze zadecydowało, że odkłada dyskusję do następnego czytania. Jan Józef wyniósł z powstania uraz głowy, a życie, które wybrał, opłacił między innymi ciężką chorobą serca. (...) I dostał ataku serca, stracił przytomność. Wyniesiono go, obrady przerwano, a na sali rozpętało się jeszcze większe piekło. Dziewczyny chciały zabić Pawła Niezgodzkiego”.

Organizatorom zjazdu udało się nagrać kilka opinii na temat incydentu, na gorąco wygłaszanych w kuluarach. Jak mówił jeden z delegatów: „Jest to po prostu efekt szczeniackich wybryków rodzącej się endecji, która powoduje takie sytuacje na sali. Chodzi o wniosek postawiony w taki sposób, żeby uchwała, która mydli ludziom w oczach, ona ma wykluczać uchwałę taką, którą zjazd powinien podjąć”. Inny działacz komentował: „Oczywiście, nie wiem, czy to jest akurat bezpośrednio pomysł Pawła [Niezgodzkiego], bo to też jest jeden z moich kolegów, ale być może, że jest to jakaś grupa działająca, którą, no, już po dzisiejszych głosach można było wyczuć, ilu ich jest”.

Uczestnicy zjazdu mówili potem o tzw. prawdziwkach – frakcji prawdziwych Polaków, o wyraźnie nacjonalistycznym obliczu, która właśnie podczas obrad zamanifestowała swoje istnienie. Tłem awantury wokół podziękowań dla KOR był niewątpliwie głębszy spór o to, czy Solidarność powinna mieć oblicze liberalne (choć wtedy jeszcze nie używano tej nazwy) czy narodowo-katolickie.

Temperaturę sporu podnosiły zjadliwe anonimy, do których powstania w dużej mierze przyczyniła się z pewnością Służba Bezpieczeństwa. „Ulotki antykorowskie i antyżydowskie towarzyszą zjazdowi od początku, przenikają do sali obrad – zanotowała w reportażu Henryka Dobosz. – To się nasila w II turze zjazdu. Wzdłuż kolejki elektrycznej, na murach i parkanach pojawiają się złowrogie napisy: »KOR i Żydzi precz z Solidarności«, »KOR i Żydzi na pal«. Kim są ludzie, którzy sączą ten jad? W podpisie NSP – Narodowi Socjaliści Polscy. Szukaj wiatru w polu”.

Niektórzy mówcy poddawali się panującej na sali atmosferze euforii i prześcigali w antykomunistycznej retoryce. Chociaż radykałowie stanowili wśród delegatów mniejszość, to właśnie ich wystąpienia nagradzane były najgorętszymi brawami. „Pokazaliśmy tyłek władzy i powiedzieliśmy: niepotrzebna nam jest władza, my to [reformy] sobie sami potrafimy zrobić” – mówił robotnik ze Szczecina już pierwszego dnia obrad. Po tych słowach minister Stanisław Ciosek, reprezentujący na zjeździe rząd, demonstracyjnie wyszedł z sali.

Kolejne wystąpienia były jeszcze ostrzejsze. Marian Jurczyk chciał, by zjazd wezwał Sejm do rozpisania wolnych wyborów i natychmiastowego rozwiązania się. Inni domagali się usunięcia PZPR z zakładów pracy i likwidacji systemu nomenklaturowego. Uchwalono, że Solidarność powoła własny trybunał, który osądzi winnych kryzysu gospodarczego.

Jan Rulewski zagrzewał do walki: „Możemy te deklaracje stawiać, ogłaszać wszem i wobec, a wiemy dobrze, że nikt ich nie zrealizuje. Zatem przesuńmy sferę działań naszego zjazdu nie na rzecz deklaracji (...), ale na to, jak je wdrożyć. Wypracujmy metody walki, bo na razie stawianie deklaracji, a nawet ta salonowa polityczna deklaracja o referendum, o samorządzie, jeszcze nic nie mówi; ona nie wskazuje metody jej realizacji”.

Jeszcze dalej poszedł Grzegorz Palka: „Wydaje nam się, że związek wydarł już władzy wszystko to, co było możliwe do wydarcia metodami umiarkowanego nacisku. (...) drepczemy właściwie w miejscu, dlatego że wycofaliśmy się z konfrontacji. (oklaski) Jeżeli działania [na rzecz reformy gospodarczej] mają być efektywne, jeżeli nie mają być jałowe i nie mają polegać tylko na propagandowych hasłach, należy bardzo szczegółowo przeanalizować nasze szanse w ewentualnym konflikcie, którego potencjalną stroną jest Związek Radziecki. Myślę tu o działaniach, które by mogły układ sił zmienić na naszą korzyść”.

W równie radykalnym duchu utrzymane było „Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej”, jeden z najsłynniejszych dokumentów zjazdu, o którym Leonid Breżniew mówił Wojciechowi Jaruzelskiemu: „to niebezpieczny i prowokacyjny dokument”.

Bardziej umiarkowani działacze przestrzegali przed drażnieniem władzy. Do ostrożności nawoływał m.in. sam Wałęsa: „Za bardzo uwierzyliśmy w siebie, jednocześnie nie zauważamy problemów i kłopotów, i metod, jakimi możemy być pokonani”.

Rozkład poglądów politycznych wśród delegatów obrazują wyniki wyborów na przewodniczącego związku. Wałęsa wygrał je już w pierwszej rundzie, jednak uzyskane 55 proc. z pewnością nie stanowiły przygniatającej większości, tym bardziej że na głoszących radykalne hasła Jurczyka i Rulewskiego łącznie głosowała blisko jedna trzecia delegatów.

Mimo konfliktów, bałaganu i gadulstwa zjazd osiągnął zamierzony cel. Delegaci wspierani przez ekspertów wypracowali program reform, który – choć niedoskonały, a miejscami utopijny – stanowił pierwszy w dziejach PRL plan przekształcenia komunizmu w demokrację parlamentarną. Obrady stały się też zapowiedzią i zalążkiem sporów, którymi do dziś żyje polska polityka.

Korzystałem m.in. z materiałów archiwalnych zgromadzonych przez Ośrodek Karta, a także książki Bartosza Kaliskiego „Antysocjalistyczne zbiorowisko? I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ Solidarność”.

Polityka 38.2011 (2825) z dnia 14.09.2011; Historia; s. 57
Oryginalny tytuł tekstu: "Solidarność głosuje"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną