Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Naprawdę wielka czystka

Naprawdę wielka czystka. Deportowani, przesiedleni, wymordowani

Indyjscy uchodźcy z Pakistanu w przygranicznym mieście Amristar, październik 1947 r. Indyjscy uchodźcy z Pakistanu w przygranicznym mieście Amristar, październik 1947 r. Corbis
O wypędzeniach napisano już całą bibliotekę. Niewiele jest jednak książek nieograniczających się do narodowej perspektywy, ale też niepopadających w przesadną empatię wobec innych. Niemieckiemu historykowi Philippowi Therowi bezsprzecznie udało się taką napisać.
Philipp Ther, Ciemna strona państw narodowych. Czystki etniczne w nowoczesnej Europie, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2012materiały prasowe Philipp Ther, Ciemna strona państw narodowych. Czystki etniczne w nowoczesnej Europie, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2012
W czasie II wojny światowej deportacje dotknęły około 6 mln. osób. Na zdjęciu Polacy wysiedlani z terenów włączonych do Rzeszy (Kraj Warty), 1939 r.Bundesarchiv/Wikipedia W czasie II wojny światowej deportacje dotknęły około 6 mln. osób. Na zdjęciu Polacy wysiedlani z terenów włączonych do Rzeszy (Kraj Warty), 1939 r.

Autor odbył długą wędrówkę przez uczelnie i instytuty badawcze w Niemczech, Polsce, USA, Włoszech, by w końcu objąć profesurę w Wiedniu. Ten naukowy kosmopolityzm zaważył zarówno na szerokości spojrzenia, jak i zadawanych pytaniach: nie tyle tradycyjnych „ile?”, „gdzie?”, „którędy?”, lecz podstawowym „dlaczego?”. Jak doszło do tego, że w nowoczesnej, oświeconej, XX-wiecznej Europie wygnano z domów kilkadziesiąt milionów ludzi?

Okazuje się, że właśnie dlatego, że nowoczesnej i oświeconej. Czystki etniczne nie są bowiem wynalazkiem „totalitarnych dyktatur i nie stanowią zerwania cywilizacyjnej ciągłości. Są dzieckiem państwa narodowego i tym samym centralnym składnikiem europejskiej nowoczesności”. Matką była Wielka Rewolucja Francuska, dająca impuls do powstania nowoczesnych relacji między państwem a już nie tyle poddanym, co obywatelem. Polityczna inicjacja nastąpiła podczas Wiosny Ludów (1848–49), kiedy po raz pierwszy na taką skalę i na prawie całym kontynencie zaczęto myśleć w kategoriach narodu i państwa narodowego i kiedy starły się nie tyle państwa, ile narodowości. O ile też Polakom nie udało się w XIX w. wybić na niepodległość, o tyle Grekom, Bułgarom czy Rumunom – tak. Nie oznacza to jednak, że byli zadowoleni ze swoich granic i liczby krajan w tych granicach. W rezultacie w Europie pojawiły się układy, których elementy stanowiły dążące do homogeniczności państwa narodowe, mniejszości narodowe i ich pozostające poza granicami macierzyste ojczyzny (często już osobne państwa). Wkrótce miały stać się zarzewiem krwawych konfliktów.

Paradoksalnie przysłużył się im rozwój nauki. Dzięki wspomagającej biurokrację demografii, matematyce i statystyce można było w końcu dokładnie policzyć wszystkich mieszkańców, a geografia, lingwistyka, historia, etnografia czy antropologia pomogła ich odpowiednio przyporządkować, oddzielić „swoich” od „obcych”. Eksperci potrafili zza biurka określić, gdzie każda z tych grup (nie) powinna mieszkać, a w razie potrzeby odpowiednio uzasadnić jej usunięcie. Było to o tyle łatwiejsze, że darwinizm przeniósł się z gatunków na narody. Zasada pozostała jednak ta sama – prawo do przekazania genów ma najlepszy z nich, czyli „nasz”. Reszta, jeszcze niedawno po prostu obywatele innego języka lub religii, teraz stała się „mniejszością narodową”, coraz częściej traktowaną jak chorobliwa narośl na zdrowym, narodowym organizmie. Odwołując się do lekarskich porównań, początkowo stosowano wobec niej środki farmakologiczne, tylko sporadycznie uciekając się do interwencji chirurgicznych. Jednak polityka asymilacji (jak Słowaków na Węgrzech), jak i osadnicza (np. Prus w Wielkopolsce) potrzebowała długich okresów czasu, a skutki jej były wątpliwe. Stopniowo narastała więc gotowość do użycia skalpela, zwłaszcza że nauka była gotowa to odpowiednio uzasadnić, a rozwój transportu niwelował trudności logistyczne, wcześniej wydające się nie do pokonania.

Ostatnie bariery przełamały wojny, najpierw bałkańskie z lat 1912/13, potem będąca ich kontynuacją, na globalną skalę, Wielka Wojna. Międzynarodowym konfliktom zawsze towarzyszyły ucieczki i migracje. Były one jednak z zasady spontaniczne, teraz zaś zaczęto je dokładnie planować czy wręcz „wymieniać” między sobą grupy etniczne lub religijne, jak np. między Grecją a Bułgarią czy Turcją. Tylko podczas wojen bałkańskich domy musiało opuścić ok. 900 tys. osób, wojna światowa tę liczbę zwielokrotniła.

Ale pierwszy globalny konflikt przyniósł jeszcze inne nowości. Jeżeli większość wypędzeń i wymian miała określony cel i kierunek, najczęściej sąsiednie państwo narodowe, to Turcy przeprowadzili w 1915 r. pierwszą – jak to określa Ther – „deportację w nicość”. Wygnanie Ormian nie miało bowiem na celu ich przeniesienia do narodowej ojczyzny, lecz zagładę. W tym samym roku szwajcarski antropolog Georges Montandon opublikował broszurę, twierdząc w niej, że warunkiem istnienia państw narodowych jest ich homogeniczność etniczna, osiągalna jedynie na drodze masowych przemieszczeń.

Co charakterystyczne, ten sposób rozwiązywania problemów uzyskał sankcję międzynarodową, choć jeszcze w ograniczonym do europejskich peryferii zakresie. Z jednej strony, dopuszczono go zarówno w traktacie pokojowym ententy z Bułgarią w Neuilly w listopadzie 1919 r., jak przede wszystkim w traktacie w Lozannie ze stycznia 1923 r. Ten drugi przewidywał wysiedlenie do Grecji 1,2 mln chrześcijan z tureckiej Azji Mniejszej, w odwrotnym kierunku miało wywędrować ok. 400 tys. muzułmanów. Jednocześnie traktat w Wersalu zobowiązywał nowo powstałe państwa narodowe do ochrony mniejszości. Te zaś liczyły w 12 państwach, od Morza Barentsa po Egejskie, 25 mln!

Wszędzie znajdowano sposoby na usunięcie przynajmniej części „obcych” – Polaków z Litwy, Niemców i Żydów z Polski, Węgrów z Czechosłowacji czy Jugosławii. Większość jednak pozostała, podsycając marzenia „swoich” o narodowej homogeniczności. Otwarciem zaworu bezpieczeństwa w tym buzującym kotle miały być decyzje podjęte w 1938 r. w Monachium, gdzie nie tylko narodowosocjalistyczne Niemcy, ale również zachodnie demokracje świadomie pożegnały się z wersalską koncepcją ochrony mniejszości. Do końca niemieckiej dominacji w Europie między Karelią a Bałkanami wygnano z domów i mniej lub bardziej przymusowo przesiedlono ok. 6 mln Polaków, Czechów, Włochów, Niemców, Francuzów, Chorwatów, Serbów… Tyleż samo Żydów deportowano w nicość. Również w ZSRR, gdzie deportacje miały wcześniej raczej klasowo-ideologiczny niż rasowo-etniczny charakter, wojna doprowadziła do wypędzeń całych narodów: Inguszów, Czeczeńców, Tatarów krymskich. Miało to być nie tylko karą za kolaborację z Niemcami, ale również dokończeniem, trwającego od XIX w., „opróżniania” z muzułmanów rosyjskiego wybrzeża Morza Czarnego. Niektóre migracje poprzedzały (i przyspieszały) międzyetniczne „wojny w wojnie” – Ukraińców z Polakami czy jeszcze bardziej krwawa Chorwatów z Serbami.

Wspólnym mianownikiem większych i mniejszych rzezi, wypędzeń, zamian czy przesunięć było osiągnięcie idealnego państwa narodowego, wolnego od jakichkolwiek „obcych”. Im były one krwawsze i brutalniejsze, tym bardziej również zachodnie demokracje przekonywały się, że europejską chorobę narodowościową trzeba w końcu radykalnie wyleczyć, a „humanitarna” czystka etniczna będzie rzeczywiście skutecznym remedium. Wielka Brytania w 1942 r. uznała więc układ monachijski za zniesiony, jednocześnie akceptując zasadność dalszych transferów ludności. Już zresztą dwa lata wcześniej zaczęto planować wysiedlenie Niemców z Polski i Czechosłowacji. Nie było więc ono – jak pisze Ther – „»zemstą ofiar« czy też bezpośrednią reakcją na zagładę Żydów, lecz racjonalną, od dawna zaplanowaną akcją”. Za podobną konieczność uznano również „przesunięcie” Polaków z Kresów Wschodnich.

W rezultacie ustanawianie nowego, pokojowego porządku przyniosło przemieszczenia ludności, obejmujące cały dotknięty wojną obszar „od Morza Północnego do Morza Egejskiego i od Wogezów po Kaukaz”. To one ostatecznie zdecydowały, gdzie mieszkamy i kogo mamy za sąsiadów. Dawne małe ojczyzny musiało opuścić tutaj i w rejonach, gdzie zastosowano europejskie doświadczenia (Indie-Pakistan, Palestyna), 30 mln ludzi! Nieokreślona część z nich (co najmniej kilkaset tysięcy!) przypłaciła to życiem. To wiemy już od dawna, musimy się jednak przyzwyczaić do paradoksów, które przyniosła ta „wielka czystka”. W demokratycznej i zamożnej Czechosłowacji przesiedlenia Niemców i Węgrów były tak samo konsekwentne i brutalne, jak Niemców i Ukraińców w biednej i mającej nie najlepsze doświadczenia polityczne Polsce. To tylko decyzja Moskwy, chcącej posiadać narzędzie nacisku na władze rumuńskie, utrzymała wieloetniczny charakter Siedmiogrodu, zaś zamknięcie granic ZSRR przed resztką polskich Ukraińców spowodowało, że mieszkają w dalszym ciągu w Polsce, choć w większości nie w swoich dawnych małych ojczyznach.

„Znałem (…) mieszkańców Gdańska z dawnych Kresów Wschodnich Polski – notował w „Kartkach z dziennika” Stefan Chwin – którzy nosili w sercu prawdziwy uraz wygnania, tęsknili do utraconych miejsc urodzenia i nawet czasem głośno się odgrażali, że »Lwów i Wilno powinny być znowu nasze«, a równocześnie – tak, równocześnie – czuli wyraźną ulgę, że już nie muszą mieszkać tam, na kresach, w tym kotle raniących się narodów (…) i że, na szczęście, mogą spokojnie żyć w polskim Gdańsku”. Pokazuje to, że nawet najskuteczniejsze lekarstwo ma zawsze skutki uboczne. Przede wszystkim wiara w pełną skuteczność przesiedleń, wspierana ich „humanitarnym” przeprowadzeniem, poddanym nieraz międzynarodowemu nadzorowi, okazała się utopią. Zarówno konflikty, jak ból i rozgoryczenie przenosiły się bowiem wraz z wygnańcami na nowe miejsce. Okazywało się zresztą, że często nie byli wcale przyjmowani przez krajan z otwartymi rękoma. Kresowiacy w Polsce czy Ślązacy lub Pomorzanie w Niemczech traktowani byli często przez „swoich” nie jako ofiary, lecz intruzi, konkurenci do skromnych zasobów pracy, żywności czy mieszkań.

Czas łatwiej leczy rany fizyczne. Można zbudować nowy dom, znaleźć pracę, założyć rodzinę. Gorzej z ranami pamięci, która przypomina przykryty popiołem żar: wystarczy silniejszy podmuch, by znów pojawił się płomień. Niczym innym są obecne spory polsko-litewskie. „Rzezie wołyńskie” odbijają się czkawką nawet po 70 latach, a w przeprowadzonym w 2009 r. badaniu opinii publicznej okazało się, że to nie Niemcy, lecz Ukraińcy postrzegani są jako najważniejsi drugowojenni wrogowie. Serbsko-chorwacka jatka w Jugosławii odżyła pół wieku później, przynosząc nowe rzezie, czystki i wypędzenia. Teraz spotkały się jednak nie z akceptacją, lecz zdecydowanym sprzeciwem instytucji międzynarodowych. Czy tym razem terapia będzie skuteczna? Książka Thera nie daje odpowiedzi, ostrzega jednak, że demony łatwo jest uwolnić, zagnać z powrotem – bardzo trudno.

Philipp Ther, Ciemna strona państw narodowych. Czystki etniczne w nowoczesnej Europie, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2012

Polityka 21.2012 (2859) z dnia 23.05.2012; Historia; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Naprawdę wielka czystka"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną