Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Pojawia się i znika

Polityczne wcielenia Waldemara Pawlaka

1993. Waldemar Pawlak z wizytą na ORP „Orzeł”. 1993. Waldemar Pawlak z wizytą na ORP „Orzeł”. Teodor Walczak / PAP
Waldemar Pawlak, niemal opoka polskiej polityki od ponad 20 lat, przeżywa smak kolejnej porażki. A przecież wydawał się niezniszczalny jako główny obrotowy, bez którego trudno skleić jakąkolwiek koalicję. Ale potwierdziła się zasada, że polityczne dzieje Pawlaka to na przemian czas zwycięstw i klęsk.
1992. Ustępujący premier Jan Olszewski przekazuje fotel następcy.Jacek Domiński/Reporter 1992. Ustępujący premier Jan Olszewski przekazuje fotel następcy.
1994. Debata budżetowa w Sejmie, premier Pawlak wita się z wicepremierem i ministrem finasów Grzegorzem Kołodką.Andrzej Iwańczuk/Reporter 1994. Debata budżetowa w Sejmie, premier Pawlak wita się z wicepremierem i ministrem finasów Grzegorzem Kołodką.
2010. Wicepremier Waldemar Pawlak na poduszkowcu. Uwielbia gadżety.Stanisław Kowalczuk/Polityka 2010. Wicepremier Waldemar Pawlak na poduszkowcu. Uwielbia gadżety.

Panie prezydencie, czy Waldemar Pawlak powinien być nadal premierem? – zapytaliśmy wspólnie z Jerzym Baczyńskim prezydenta Lecha Wałęsę na początku lutego 1995 r. przy okazji wywiadu dla POLITYKI. Wałęsa, jak to on, bez wahania przyłożył: – Tak, Pawlak powinien odejść. W kilka godzin po ukazaniu się wywiadu zbierał się już Klub SLD, kierowany wówczas przez Aleksandra Kwaśniewskiego (Pawlak był szefem koalicyjnego rządu SLD-PSL). Temperatura polityczna gwałtownie z dnia na dzień wzrosła. Miesiąc później (5 marca) Pawlak nie był już premierem po manewrze, który Kwaśniewski długo wspominał jako swój polityczny majstersztyk.

Ludowcy powiedzieli bowiem: dobrze, Pawlak odejdzie, ale premierem może zostać tylko Józef Oleksy. Byli absolutnie przekonani, że Oleksy, wówczas marszałek Sejmu, któremu ta funkcja wyjątkowo odpowiadała, nigdy nie zgodzi się na taką zamianę. Zgodził się i ku zaskoczeniu ludowców Waldemar Pawlak pożegnał się ze stanowiskiem premiera już po raz drugi. I to w sytuacji, gdy jego partia była parlamentarną potęgą. Po wyborach w 1993 r., w których poległa rozbita prawica, PSL miało w Sejmie ponad 130 mandatów, co już nigdy później się nie przydarzyło. Wspólnie z SLD mieli ich ponad 300 i mogli wszystko, ale zniecierpliwienie premierostwem Pawlaka narastało. Najpierw teką ministra finansów rzucił Marek Borowski, kiedy bez jego zgody zdymisjonowano mu wiceministra Stefana Kawalca. Wiesław Kaczmarek, ówczesny minister przekształceń własnościowych, rwał sobie włosy w głowy, co dzieje się z Programem Powszechnej Prywatyzacji, gdyż nie mógł od premiera wyrwać niezbędnych decyzji. A gdy sam już jakąś decyzję podjął, to Pawlak – otoczony swymi doradcami, wśród których królował prof. Franciszek Mleczko – zaczynał się zastanawiać i wyjmował z programu kolejne przedsiębiorstwa. Panowała wtedy taka filozofia rządzenia: reformy Balcerowicza ludzi zmęczyły i czas odpocząć. Pawlak „odpoczywał”, układając klocki z przedsiębiorstw, które „wchodziły” do tego programu lub z niego nagle „wychodziły”. I najczęściej nie odpowiadał na pytania. Miał bowiem dar nieodpowiadania lub… znikania. Wprawdzie sztukę zapadania się pod ziemię w trudnych sytuacjach opanował do perfekcji nieco później, ale już wówczas był w tym niezły. Zrywał wywiady, nie przychodził na spotkania, nie odbierał telefonów, nawet pośrednictwo osób bardzo z nim zaprzyjaźnionych niewiele dawało.

Narastała też wokół premiera i jego ludzi atmosfera korupcyjna, częściowo kreowana przez media karmione kwitami służb specjalnych. Od tamtego czasu Pawlak był wobec służb bardzo nieufny i zawsze dbał, aby mieć w nich swojego człowieka, którym nieodmiennie był zresztą Zdzisław Skorża, kolega ze studiów na Politechnice Warszawskiej. Największe zaufanie Pawlak zawsze miał do kolegów z lat studenckich. Z funkcji wiceszefa ABW Skorża odszedł dopiero niedawno, zostając doradcą wicepremiera w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Przy dziennikarskim stoliku

Pożegnanie ze stanowiskiem premiera Pawlak przeżył wyjątkowo ciężko. Zdecydowanie bardziej niż to w 1992 r., kiedy nie udało mu się (po nocy teczek Antoniego Macierewicza) stworzyć rządu i przeszedł do współczesnej historii jako „premier 33 dni”, wykorzystany przez prezydenta Wałęsę oraz polityków solidarnościowych, którzy w chwili kryzysu nie potrafili się dogadać, by szybko odwołać rząd Jana Olszewskiego. Wtedy kandydatura Pawlaka jawiła się jako wyjście bardzo dobre, ale gdy przyszło do konstruowania gabinetu, zaczęły się kłopoty. Okazało się, że Pawlak był właściwie na niby, że potrzebny był głównie czas, aby stworzyć solidarnościową koalicję siedmiu partii z premier Hanną Suchocką na czele.

Tamto doświadczenie pozostawiło na Pawlaku trwały ślad – pojawiła się nieufność do polityki i polityków. Pogłębiła się też niechęć do dziennikarzy, w których nie widział sojuszników, raczej bardzo sceptycznych krytyków, często podśmiewających się z najmłodszego premiera, z jego drętwego sposobu mówienia, powtarzanych banalnych sformułowań, sztywności. Polityków Unii Demokratycznej z prof. Bronisławem Geremkiem na czele postrzegał przede wszystkim jako pogardzających nim graczy, zaś ci z Kongresu Liberalno-Demokratycznego na długie lata pozostali dla niego „chłopcami w krótkich spodenkach”. Ten ton można było usłyszeć czasem nawet w ostatnich latach, kiedy był wicepremierem w rządzie Donalda Tuska. Lubił przedstawiać się jako polityk doświadczony, mający przemyślane rozwiązania, w przeciwieństwie do liberałów, których wiedzy o gospodarce jakoś nie poważał. – Znów coś kombinują – mawiał.

Jeśli zważyć, że w marcu 1995 r. Pawlak już po raz drugi rozstawał się ze stanowiskiem premiera, trzeba przyznać, że jego polityczna kariera biegła niezwykle szybko. Może dlatego, że i czas był niezwykły, a składy partyjnych aparatów zmieniały się szybko. Do Sejmu kontraktowego wszedł z listy ZSL, był wówczas dziennikarzem „Tygodnika Płockiego”. W tamtym 1989 r. częściej siadał w restauracji przy dziennikarskim stoliku niż wspólnie z posłami ludowcami, choć już wówczas był sekretarzem klubu i pilnie uczestniczył we wszystkich jego pracach (nawyk robienia notatek w trakcie prawie każdej rozmowy został mu do dziś). Nie miał jednak w tamtym gronie zbyt wielu znajomych czy przyjaciół. W towarzystwie dziennikarskim czuł się wówczas zupełnie dobrze, chociaż zawsze bardziej słuchał, niż mówił.

Uczestniczył we wszystkich przemianach ruchu ludowego, był dwukrotnie prezesem partii (dwa razy po siedem lat, 1991–97 i 2005–12, co sprawiło, że w PSL zaczęto mówić o siedmioletnich cyklach Pawlaka). Dwukrotnie kandydował na urząd prezydenta (w 1995 r. zdobył ponad 4 proc. głosów, w ostatnich 1,75 proc., co stało się pierwszą przyczyną ataku Janusza Piechocińskiego, który zapowiedział wówczas ubieganie się o prezesurę w PSL). We wszystkich wyborach do Sejmu zdobywał mandat, chociaż jego sejmowa aktywność pozostawiała wiele do życzenia, zwłaszcza gdy odchodził z jakiegoś stanowiska. Były okresy, kiedy w Sejmie nie pojawiał się wcale, i w naszych rankingach posłów zbierał oceny wyłącznie negatywne. Szczególnie martwy sejmowy okres przypadł na początek tego stulecia, kiedy przez cztery lata kierował Warszawską Giełdą Towarową, należącą do bardzo wpływowego polityka PSL Zbigniewa Komorowskiego. Wówczas praktycznie przestał się publicznie udzielać, całkowicie poświęcając się biznesowi i próbując napisać doktorat, na co jednak nie wystarczało mu czasu. Jednak stale się rozwijał.

Dwa garnitury

Po każdym kolejnym powrocie Pawlak zaskakiwał lepszymi kwalifikacjami politycznymi, wiedzą, umiłowaniem technicznych nowinek, a także coraz lepszymi garniturami, dobrymi oprawkami okularów. Kto pamięta nieco wymięty jasny garniturek, w jakim w czerwcu 1992 r. wygłaszał, nieporadnie dukając, swoje pierwsze exposé i porówna to z wyglądem Pawlaka na ostatniej konferencji prasowej, na której oznajmiał, że nieodwołalnie odchodzi z rządu Donalda Tuska, ten zobaczy tę wielką przemianę, jaka w nim zaszła. Nie tylko gdy chodzi o pewność wypowiadanych zdań, precyzję sformułowań, sposób omijania dziennikarskich pytań, na które nie chciał odpowiadać, czy wygląd. Także pod względem szerokości spojrzenia na różne sprawy (co nie zawsze przekłada się na jakość sprawowania funkcji), oczytania we współczesnej literaturze ekonomicznej, socjologicznej.

Bywało, że kiedy Waldemar Pawlak przyjeżdżał rano do Radia TOK FM na prowadzoną przeze mnie rozmowę w „Poranku”, podrzucał mi jakąś książkę albo podpowiadał różne lektury, cenił też każde wskazanie dobrej książki i był gotowy do dyskusji. Ten „inżynier Pawlak”, jak czasem o nim protekcjonalnie mówiono, miał szerokie zainteresowania i szybko się uczył. To przyznają nawet jego najwięksi wrogowie. Jako wicepremier miał sporą zdolność przeprowadzania pierwszych rozmów z potencjalnymi inwestorami. Miał przygotowany taki wstępny zarys zachęt do inwestowania w Polsce i potrafił go interesująco przedstawić – co na jego stanowisku było cenne. Schody dla inwestorów zaczynały się później, ale tę początkową pracę Pawlaka bardzo ceniono.

Jako wicepremier nie bał się kontaktów z biznesem, miał niezłe stosunki ze stowarzyszeniami pracodawców, z niektórymi wręcz bardzo bliskie. Publicznie formułowanych podejrzeń o konflikt interesów, obsadzanie stanowisk kolegami, rodziną zdawał się nie rozumieć – ma być zgodnie z prawem, a obyczaje partie kształtują wedle swojego uznania. W PSL miano mu jednak za złe, że forsował na stanowiska nie te osoby, które w wyborach uzyskiwały najlepsze wyniki, ale te, do których on sam miał największe zaufanie. Być może te kilkanaście głosów, których zabrakło mu do zwycięstwa na kongresie, to właśnie efekt takich rozczarowań.

Od zawsze jego pasją były komputery. Marek Sawicki poznał Pawlaka w 1986 r. w wojsku i zapamiętał go z tamtych lat jako człowieka przy komputerze (co to za komputery były w 1986 r.!). Już wtedy Pawlak wyjaśniał mu, jak kontrolować komputerowo hodowlę bydła. Sawicki nie ukrywa, że mu to zaimponowało. Z okresu pierwszego rządu Pawlaka opinia publiczna zapamiętała jednak nie komputery i nowoczesność, ale swego rodzaju demonstracje polskości i przywiązania do rodzimego przemysłu, czyli jeżdżenie samochodami marki Polonez, co było jednym z największym wyzwań dla Biura Ochrony Rządu. Specjalnie wyposażone w nieproporcjonalnie mocne silniki Pawlakowe Polonezy zdolne były przemieszczać się głównie po trasie: siedziba premiera–Sejm, ewentualnie wyjazd za rogatki Warszawy, gdzie trzeba było przesiadać się w normalne limuzyny rządowe, bo nasze swojskie wręcz się rozpadały. Dla sześciu Polonezów zorganizowano nawet specjalne warsztaty w MSW, aby można je było na bieżąco remontować, w każdym razie uchodziły za najkosztowniejsze limuzyny BOR. Teraz wicepremier podróżował już zdecydowanie taniej – kolejką podmiejską, nie wzbudzając zresztą większego zdziwienia. Oczywiście z nieodłącznym iPadem.

Oczy z tyłu głowy

Życie nauczyło Pawlaka także zręcznego politykowania. Wiedział, kiedy wypada z gry i kiedy ma szansę do niej wrócić. Przeciwko prezesowi Jarosławowi Kalinowskiemu poparł Janusza Wojciechowskiego, by po roku się od niego odwrócić i zająć jego miejsce. Trudno nie uznać zresztą, że było to działanie dalekowzroczne. Wojciechowski ciągnął wówczas w stronę koalicji samorządowych z PiS, by w końcu w Prawie i Sprawiedliwości wylądować, a Pawlak był ostrożny. Wobec Kaczyńskiego zawsze był ostrożny, wszelkie spekulacje wokół możliwych koalicji z tą partią przypominały wznoszenie zamków na piasku.

Prezes Pawlak wiedział, kto jego partii zagraża, a kogo będzie mógł przetrzymać. Musiał mieć zawsze oczy z tyłu głowy. Przetrzymał napór Samoobrony i nie poddał się mirażom koalicji z PiS. Dziś PSL może nie ma najwyższych notowań, ale istnieje, ma blisko 5 tys. radnych w gminach, powiatach i sejmikach samorządowych, współrządzi w większości województw, a sam Pawlak nadal przewodzi Ochotniczym Strażom Pożarnym. Po Samoobronie nie ma już właściwie śladu, jego konkurenci z dawnego kierownictwa PSL wpraszają się w łaski prezesa Kaczyńskiego, a ludowcy stanowią ważną, samodzielną siłę. Instynkt najbardziej zawiódł go w trakcie ostatnich wyborów na prezesa PSL, gdyż jeszcze kilkanaście godzin wcześniej, podczas kolacji z prezydentem Francji, wydawał się bardzo pewny zwycięstwa.

Porażki przeżywał niezwykle ciężko i tak też przeżył ostatnią, co nie znaczy, że natychmiast przystąpi do intryg przeciwko nowemu prezesowi. To nie jego styl – mówi się w PSL. Na razie odsunie się, nawet demonstracyjnie, co właśnie zrobił. Nie będzie pomagał, ale nie będzie też szkodził. Kiedy prezesem został Kalinowski, wielokrotnie zapraszał Pawlaka do współpracy, ale ten odmawiał. Najpierw odpocznie, a potem będzie się rozglądał. Czy będzie czekał na powrót aż siedem lat? Wątpliwe, bo lata lecą i czasu na czynne uprawianie polityki ubywa. Ogłaszanie końca ery Pawlaka jest jednak przedwczesne. Tym bardziej że w polskiej polityce ludzi z politycznym doświadczeniem i obyciem na wysokich stanowiskach brakuje, a Pawlak je niewątpliwie ma.

Polityka 48.2012 (2885) z dnia 28.11.2012; Historia; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Pojawia się i znika"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną