Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Wesołe wakacje w Polszy

Krasnoarmiejcy tęsknią za Polską

Zaprawa sportowa, Legnica, 1957 r. Zaprawa sportowa, Legnica, 1957 r. Reprodukcja FoKa / Forum
20 lat temu wyjechali ostatni żołnierze Armii Czerwonej. Przewinęło się ich przez Polskę, razem z rodzinami, grubo ponad 3 mln. Dziś wspominają ten czas z sentymentem i szukają się na portalach społecznościowych.
W Polsce mieszkały tysiące dzieci z wojskowych rodzin, dla których przy większych garnizonach otwarto radzieckie szkoły.Materiały prywatne W Polsce mieszkały tysiące dzieci z wojskowych rodzin, dla których przy większych garnizonach otwarto radzieckie szkoły.
Uczniowie radzieckiej szkoły w Polsce.Materiały prywatne Uczniowie radzieckiej szkoły w Polsce.
Dla kadry Polska była miejscem służby, a dla dzieci z wojskowych rodzin – krajem dzieciństwa i młodości.Materiały prywatne Dla kadry Polska była miejscem służby, a dla dzieci z wojskowych rodzin – krajem dzieciństwa i młodości.
Jednostka wojskowa w Legnicy, 1992 r.Tomasz Wierzejski/Fotonova Jednostka wojskowa w Legnicy, 1992 r.
Powrót do domu, 1993 r.Jan Skarżyński/Reporter Powrót do domu, 1993 r.

Po wojnie przez prawie pół wieku „czasowo” stacjonowały w Polsce dziesiątki tysięcy żołnierzy z Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej oraz lotnicy z jej 4 Powietrznej Armii. Strzegli – jak to wtedy mówiono – pokoju, socjalizmu i naszej zachodniej granicy, a tak naprawdę: pojałtańskiego porządku i interesów Moskwy.

Siedzibą dowództwa była Legnica, zwana Małą Moskwą, a w latach 1984–91 Świdnica. Dywizję pancerną rozlokowano w Świętoszowie, a zmechanizowaną – w Bornem-Sulinowie. Pułki lotnicze stacjonowały m.in. w Bagiczu pod Kołobrzegiem, w Brzegu, Chojnie, Kluczewie i Szprotawie. Jedną z baz Floty Bałtyckiej było Świnoujście. Setki żołnierzy spod znaku czerwonej gwiazdy służyło we Wrocławiu, w Szczecinku, Białogardzie i wielu innych miejscach, głównie w zachodniej Polsce.

Oficerowie mogli ściągnąć rodziny. Oficerskie żony pracowały jako lekarki, nauczycielki, pielęgniarki, świetlicowe w klubach żołnierskich i domach oficera, w wojskowej administracji. W Polsce mieszkały też tysiące dzieci z wojskowych rodzin, dla których przy większych garnizonach otwarto radzieckie szkoły. Chodziły do nich, póki ojca nie przeniesiono do służby w innym wojengorodku (mieście zamkniętym) czy garnizonie, gdzieś w rozległym sowieckim imperium, od Mongolii po Kubę. Tysiące dzieci z tytułem wypustnika (absolwenta) zdążyły te szkoły ukończyć.

Dla kadry Polska była miejscem służby, a dla dzieci z wojskowych rodzin – krajem dzieciństwa i młodości. Tu rodziły się koleżeńskie przyjaźnie i pierwsze miłości. Z czasem więzy zadzierzgnięte w Polsce słabły, ZSRR rozpadł się na 15 państw. Ale od czego jest teraz Internet. Po latach miejscem powrotów i spotkań stały się wirtualne portale społecznościowe. Najstarsze mają już 10 lat.

Największym są Odnokłasniki (www.odnoklassniki.ru), odpowiednik polskiej Naszej Klasy. Ma tu swój kącik każda dawna radziecka szkoła, także te działające kiedyś poza granicami ZSRR. Uczniowie z dawnych wojengorodków i garnizonów zbudowali własny portal – Dzieci Garnizonów (www.garnizon.sibirjak.ru), gdzie ci z terenu Polski mają własne forum. Weterani byłej Północnej Grupy Wojsk i 4 Powietrznej Armii też mają swoje portale (www.sgv.su i www.sgvavia.ru). Mają je nawet poszczególne szkoły: nr 32 z Legnicy, nr 20 ze Świdnicy, nr 26 z Kluczewa czy nr 28 z Brzegu. Ta niezwykle rozbudowana baza najlepiej świadczy o skali sentymentów. Musiała im ta Polska głęboko zapaść w pamięć.

Polo-cockta i pocztówki

Korespondują ze sobą, wysyłają życzenia z okazji urodzin, Dnia Kobiet czy Dnia Zwycięstwa, poszukują informacji o kolegach z plutonu czy klasy, o dowódcach i nauczycielach. Umawiają się na spotkania, zwłaszcza że niebawem będzie 20 rocznica wychoda z Polski. Do Internetu wrzucają setki wykonanych w Polsce zdjęć, amatorskie filmy oraz fotki zabranych z Polski pamiątek: papierków po gumie do żucia Donald, lusterek z gołymi aktorkami, naklejek ze smurfami, polskich biletów i banknotów, etykiet z butelek po oranżadzie i polo-cockcie, pocztówek dźwiękowych z Czerwonymi Gitarami i Marylą Rodowicz, naszywek z dżinsów, wycinków z artykułami o ich szkole czy pułku. Publikują też wspomnienia.

Gienadij Skorikow z Sankt Petersburga mieszkał w Świdnicy, w której służył ojciec – major lotnictwa: „Z matką przyjechaliśmy z niewielkiej podmoskiewskiej wsi Kwaszenki jesienią 1945 r. Z zaśnieżonej drewnianej wojennej nory, w mig (lecieliśmy samolotem z Moskwy przez Poznań) znalazłem się w miejskim mieszkaniu, z ogromnymi pierzynami na łóżkach, dwoma radioodbiornikami i rowerem na grubych oponach. Na dworze pachniało świeżo pieczonymi bułeczkami, które piekł niemiecki piekarz. Ich chrupiący smak pamiętam do tej pory. (…). I oczywiście pamiętam kinoteatr, w którym my – chłopcy rozkładaliśmy się na podłodze, między ekranem i pierwszym rzędem. (…) Filmów znów tak często nie zmieniano i dlatego „Wołga-Wołga” oglądałem sześć razy”.

Przyznaje, że po nieszczęściach, które wojna przyniosła obywatelom ZSRR, teraz zły los stał się udziałem niemieckiej ludności: „Część niemieckich rodzin została wysiedlona z mieszkań zajętych przez żołnierzy i mieszkała w podmiejskich ogrodowych altanach. Do nas często przychodziło rodzeństwo w moim wieku – dzieci byłych właścicieli naszego mieszkania. Bawiliśmy się na równych prawach. Mama dawała im jedzenie (jak się domyślam, była i wymiana niemieckich rzeczy na żywność). (…). Do Rosji wracaliśmy w dużym towarowym wagonie. Na podłodze pokrytej słomą były trzy-cztery rodziny. Wiozły ze sobą, jak żartowali oficerowie, zdobycze naszych wojsk: naczynia, dywany, maszyny do szycia, fotoaparaty, radioodbiorniki, rowery… Część z tych rzeczy była uczciwie kupiona lub pochodziła z wymiany, no a część zdobyta jako rekompensata za cierpienia spowodowane przez agresora”.

Wspomnienia wojskowych są oględne, jakby nadal obowiązywała tajemnica wojskowa. Chabas Bekunow z Nalczyka na Kaukazie służył na lotnisku w Szprotawie przy obsłudze pasa startowego. Pisze, że mieszkali w namiotach, a kiedy chłód stał się nie do zniesienia, w grudniu 1968 r. przeniesiono ich do ziemianek. Andriej z Nowgorodu służył w Świętoszowie i wspomina: „Latem 1983 r. byliśmy na ćwiczeniach na polskim poligonie w Żaganiu z naszymi czołgami T-62, u panów [Polaków – M.H.] były T-55. Postrzelaliśmy wtedy do woli, a u panów naoglądaliśmy się pornografii, ci pod tym względem mieli wolność”.

Okno na Europę

Internauta o nicku Bogomaz szuka informacji o swoim dziadku Nikołaju Bogorodickim: „Po zakończeniu wojny służył dalej w Legnicy. Od 1948 r. nic nie wiemy o jego służbie. Zostało po nim tylko zdjęcie i archiwalna informacja, że był odznaczony orderem Czerwonej Gwiazdy”. Nie jest to jedyny taki apel. Są na portalu wspomnienia weteranów o kolegach samobójcach i o majorze, który zginął, kiedy odbezpieczony granat wpadł do wnętrza czołgu. Są wzmianki o sojuszniczych ćwiczeniach i o osobistym udziale w operacji Dunaj, tłumiącej w 1968 r. praską wiosnę. Byli żołnierze wspominają też, jak tu trafili (niejeden z wielkim kacem wysiadał z samolotu i dowiadywał się, że nie jest to ogarnięty wojną pustynny Afganistan, a zielona Polska) oraz jak dorabiali do żołdu. „W latach 1985–86 była to sprzedaż podczas ćwiczeń oleju napędowego i benzyny, wymiana 10 rubli otrzymywanych pocztą i handel łańcuszkami, które sami robiliśmy”.

Weteran Łysyj swe wspomnienia nazwał „Wesołe wakacje”: „6 czerwca 1991 r. transportowcem Ił-76 przybyliśmy na lotnisko w Kluczewie. Tam nas poprzydzielali. Z dworca w Międzyrzeczu pociągiem dotarliśmy do Łowicza. Pamiętam, że na wszystkich stacjach młodzi ludzie pokazywali nam środkowy palec i wykrzykiwali wszelkie świństwa. Łowicz to małe miasteczko, rankiem mieliśmy po nim przebieżkę. Wracaliśmy – jeden z owocami, inny z mlekiem, które mleczarz stawiał pod drzwiami, a niektórzy z gazetami. Ogólnie było wesoło. Jesienią 1991 r. wsiedliśmy do samochodów i pojechaliśmy do Kęszycy. Tam mnie przenieśli do oddziału gospodarczego i stałem się prawie Panem. Wychodziliśmy przez »okno na Europę«, jak nazywaliśmy dziurę w płocie, i jeździliśmy po piwo do Kęszycy. Jesienią 1992 r. zagonili nas na rampę i »cesarskim« eszelonem wróciliśmy do Ojczyzny”.

Jednostkę lotniczą z Kluczewa rozformowano w 1990 r. Były oficer wspomina: „Do czasu przeniesienia zajmowaliśmy się demontażem wszystkiego, co można było zdemontować w strefie technicznej. Całe to bogactwo ładowaliśmy w eszelony i odprawialiśmy do ZSRR: specjalistyczne pojazdy, obrabiarki z warsztatów, urządzenia i narzędzia z magazynów. To rozgrabianie rzeczy w dobrym stanie wtedy wydawało nam się czymś dzikim. Eszelony jechały do Kubinki i tam łupy dzielono między osoby z Dowództwa Sił Powietrznych. Polacy po miasteczku łazili jak Cyganie i dzwonili do drzwi bez skrępowania. Sprzedawaliśmy im wszystko, co chcieli kupić: mundury, elektronarzędzia, meble (zastępca dowódcy ds. politycznych sprzedał fotele z widowni klubu). Nam zaś pozwolono kupować samochody i prawie wszyscy zaopatrzyli się w samochodowe graty. I tak dawny reżim rozpłynął się w żądzy zysku”.

Nawet zapach był inny

Wypustnicy zamieścili setki zdjęć. Sergiej Samojlenko z Kijowa dał swoje ze szkoły w Świdnicy. Jedno z noworocznej zabawy, a na drugim chłopcy w garniturkach i dziewczynki w białych fartuszkach z nauczycielką w środku. W tle kotara z doczepionymi literami układającymi się w słynne leninowskie hasło: „Uczyć się, uczyć i jeszcze raz uczyć”. Dużo jest zdjęć z pionierskich ślubowań, występów na akademiach, rozdawania szkolnych świadectw i listów pochwalnych odbieranych w asyście dumnych ojców w mundurach, z pełnienia wart przed pomnikami Lenina i grobami poległych żołnierzy.

Elina (dziś na Ukrainie) w portalowym albumie umieściła zdjęcie domu ze Słotnicy z podpisem: „To nasz ukochany dom, dwukondygnacyjny, drzwi nie zamykaliśmy. Tylko w stanie wojennym, kiedy w Polsce zaczęły się niepokoje, nocą wejściowe drzwi zamykaliśmy na klucz. Ojcom wydano broń i nakazano przygotować minimum rzeczy na wypadek odlotu do Sojuza. Dobrze, że do tego nie doszło. Później przeczytałam, że w tym okresie wiele rakiet z ZSRR było wycelowanych w Szczecin”.

Uczeń szkoły nr 10 wspomina dzieciństwo w Bornem: „Ojciec zabrał mnie do Szczecinka i w kiosku z prasą kupił mi figurkę kawalerzysty. Można było zsadzić go z konia, zdjąć mu burkę i papachę. Ile z tego było radości! Przecież zabawkami moich rówieśników w tamtych czasach przede wszystkim były łuski od nabojów, które kradliśmy na strzelnicy. I jeszcze wszyscy ze starych akumulatorowych wkładów odlewaliśmy małe modele aut, na podstawie oryginałów, z których szczęśliwi posiadacze niekiedy pozwalali innym zrobić formę w ziemi. Tylko koła nam nie wychodziły. Starsi chłopcy bawili się rakietami na proch, którego było obficie, nierzadko ze smutnymi potem konsekwencjami”.

Dzieci z zamkniętych garnizonów z polskimi rówieśnikami w zasadzie miały tylko oficjalne kontakty: podczas „spotkań przyjaźni”, zawodów sportowych czy na rajdzie Szlakiem Zdobywców Wału Pomorskiego. Dla uczniów szkół w dużych miastach: Legnicy, Wrocławiu, Brzegu czy Szczecinie, poza oficjałkami dostępne były też polskie kina, kluby, butiki i kościoły, do których „my – wychowani w ortodoksyjnym ateizmie, z ciekawością zaglądaliśmy”.

Wspomnienia z Legnicy spisała Natalia Nebożenko. W 1983 r. z mamą i siostrą przyjechała do ojca służącego w brygadzie łączności: „Na pewno całemu mojemu pokoleniu, które najpiękniejsze lata młodości spędziło w Polsce, znane jest uczucie, którego doświadczyłam i ja, schodząc ze stopni wagonu. Oto ona, ZAGRANICA, nawet zapach jest tutaj jakiś inny. Spotkał nas ojciec, wziął ciężkie walizki i zaprowadził do taksówki. Kiedy mama zamknęła drzwi, trzasnąwszy nimi z całej siły, kierowca uprzejmie zwrócił się do niej: pani, co było dla nas niezwykłe, i łamanym rosyjskim powiedział: Nie jesteście już w Sojuzie i wsiedliście do fiata, a nie do składaka. Mama zaczęła przepraszać i wszyscy poczuliśmy się niezręcznie. Pierwszym naszym pragnieniem był spacer po mieście i sklepach, by choćby przymierzyć tam dżinsy, o których w Związku Radzieckim nawet nie marzyłyśmy, no i oczywiście guma do żucia. (…) Rozpoczęły się wspaniałe lata naszej nauki. Już po roku poznałyśmy język, który jeszcze wczoraj był dla nas obcy. Pojawili się nowi przyjaciele spośród Polaków. Wille rosyjskich wojskowych sąsiadowały z polskimi domami. Wieczorami na ulicy zbierały się internacjonalistyczne grupy, graliśmy w koszykówkę, badmintona i chowanego. Do rodziców przychodzili też polscy przyjaciele. Pani Ludmiła – bardzo sympatyczna i miła w obyciu kobieta, która pracowała w kiosku Ruchu na ulicy Poznańskiej. Zawsze zostawiała dla nas gazety i czasopisma z modowymi wkładkami (…) Pani Walentyna, jej mąż Andrzej i córki Magda i Beata mieli dwukondygnacyjny dom, koło którego była ogromna plantacja truskawek, niczym nieogrodzona. Dziwiliśmy się, dlaczego nikt nie obrywa owoców. W naszej ojczyźnie w ciągu jednej nocy wszystko by zerwali”.

Naprawiacze świata

Już parę lat po wyjeździe narodziła się turystyka sentymentalna. Jej liczne świadectwa też znajdziemy na portalach wypustników i weteranów. Zdjęcia, filmy i podpowiedzi – co, jak i za ile? A nawet ogłoszenia: „Koledzy, będę w Legnicy – mieście mojego i waszego dzieciństwa! Przyjmuję zamówienia: jeśli potrzebujecie zdjęcia ulic albo domów, z którymi związane są wasze najlepsze lata…”. Nowym impulsem do sentymentalnych podróży stał się film „Mała Moskwa” w reżyserii Waldemara Krzystka, historia tragicznego romansu żony radzieckiego oficera Lidii Nowikowej i polskiego porucznika. – Dziesiątki ludzi chcą obejrzeć grób Lidii – „naszej Julietty”, na legnickim cmentarzu – mówi dr Wojciech Kondusza, autor książek o pobycie Rosjan w Legnicy i przewodnika śladami „Małej Moskwy”, wydanego także po rosyjsku.

– Nie czekając na wrzesień, już obchodzimy 20 rocznicę wyjścia radzieckich wojsk z miasta – mówi prezydent Tadeusz Krzakowski. W muzeum otwarto wystawę „Odzyskane miasto – radziecka Legnica dziś”. Uliczną paradą zainaugurowano wytyczony w mieście turystyczny Szlak Małej Moskwy. W kalendarzu imprez sesje naukowe i mistrzostwa Legnicy w lepieniu ruskich pierogów, festyny, II Legnickie Dni Romansu Polsko-Rosyjskiego im. Lidii Nowikowej i wystawa sowietików z prywatnych kolekcji.

Jednym z najciekawszych wydarzeń będzie zapewne artystyczno-społeczne spotkanie „Dwadzieścia lat po”, organizowane we wrześniu przez Jacka Głomba, dyrektora legnickiego teatru, i jego fundację Naprawiacze Świata. Zaproszono na nie, poprzez ogłoszenia na portalach, byłych radzieckich mieszkańców Legnicy. 150 osób załatwia już sobie polskie wizy. – Spotkają się historycy z Polski i Rosji, ostatni dowódcy i negocjatorzy, wystąpią alternatywne zespoły, bez urzędniczej i politycznej celebry oraz ideologii – mówi Głomb. – Chcemy też pobiesiadować i pogadać o tym, jak było i jak jest teraz. Teatr nie musi być tylko świątynią sztuki. Może być i miejscem trudnego niekiedy dialogu.

Zresztą akurat ten kawałek wspólnej historii dziś już tak nie dzieli. Było, nie wróci.

Wspomnienia żołnierzy i uczniów w tłumaczeniu i opracowaniu autora.

Polityka 33.2013 (2920) z dnia 11.08.2013; Kraj; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Wesołe wakacje w Polszy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną