Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Kobiety podziemnej Solidarności

Legalną i konspiracyjną Solidarnością rządzili mężczyźni. Kobiet nie doceniano, choć były ważne

Chris Niedenthal uchwycił pierwsze godziny stanu wojennego: ranek 13 grudnia 1981 r. w splądrowanej w nocy przez ZOMO siedzibie mazowieckiej Solidarności. Chris Niedenthal uchwycił pierwsze godziny stanu wojennego: ranek 13 grudnia 1981 r. w splądrowanej w nocy przez ZOMO siedzibie mazowieckiej Solidarności. Chris Niedenthal / Forum
Mężczyznom kierującym podziemiem przypadał splendor, ale też głównie na nich ciążyła odpowiedzialność.
Agencja Solidarności przy pracy, 1981 r. Od lewej: Helena Łuczywo, Hanna Zaremska.Anna Beata Bohdziewicz/Reporter Agencja Solidarności przy pracy, 1981 r. Od lewej: Helena Łuczywo, Hanna Zaremska.

Mężczyzna (działacz podziemia) przychodzi po pracy do domu, zjada obiad, czasami utnie sobie drzemkę, a później odprężony, wypoczęty idzie »knuć«. Kobieta zostaje sama. I wtedy zaczyna się walka z nerwami. Oczekiwanie na powrót. Jeżeli przeciąga się, »oczyszczamy« mieszkanie. I wtedy zjawia się On i jak gdyby nigdy nic: »Wiesz kochanie, trzeba zadzwonić do Zenka, iść do Bożeny z bibułą« itd. Cóż kobieta ma zrobić, mąż jest zmęczony, więc musi iść. To nie wszystko. Wiele z nas drukuje i kolportuje. I jak Wam się wydaje moje drogie – czy jesteśmy doceniane? Wątpię. Mężczyźni uważają to za »normalkę«. Zapominają tylko o tym, że na naszej głowie jest jeszcze cały dom. Mężczyźni! Doceńcie nas wreszcie”.

W ten sposób podziemne pismo „Amazonka” wskazywało czytelnikom na doświadczenie kobiet działających w konspiracji lat 80. Czy to obraz prawdziwy? Zapewne w wielu przypadkach tak mogło być, że mężczyzna działał w podziemiu, tymczasem znaczna część obowiązków (domowych, ale też konspiracyjnych) spadała na kobietę. Czy kobiety były zatem niedoceniane albo wręcz dyskryminowane? Spojrzenie na historię podziemnej Solidarności przez pryzmat kategorii gender (płci kulturowej) prowadzi do interesujących wniosków. Są one dalekie od uproszczonych wizji.

Podziemną Solidarnością kierowali – nie da się ukryć – mężczyźni. Tymczasową Komisję Koordynacyjną założyli Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bogdan Lis i Władysław Hardek. Wśród osób, które w ciągu kilku lat weszły w jej skład, nie było żadnej kobiety! Zwracało to uwagę już w latach 80.

„Jeśli ktoś opiera znajomość konspiracji tylko na dokumentach publikowanych przez TKK albo ogniwa regionalne, musi dojść do wniosku, że podziemie jest czymś w rodzaju męskiego zakonu. (…) A przecież udział kobiet jest znaczący, może nawet chętniej podejmują działalność niż mężczyźni” – oto opinia z wydanej w podziemiu książki „Konspira”. Czy kobiety wykonywały funkcje mniej prestiżowe dlatego właśnie, że były kobietami? Do takiego zdania zdaje się skłaniać amerykańska dziennikarka Shana Penn, autorka książki „Podziemie kobiet”, wydanej w Polsce kilkanaście lat temu. Tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. Sama wymowa wypowiedzi na ten temat w „Konspirze”, czyli hicie wydawniczym podziemia, świadczy o tym, że przynajmniej czołowi działacze związku chcieli docenić kobiety aktywne w solidarnościowej konspiracji.

W czasach legalnej działalności, przed wprowadzeniem stanu wojennego, o potrzebie reprezentacji we władzach związku kobiet mowy raczej nie było; dla Solidarności ważniejsze były problemy polityczne czy ekonomiczne. Wydaje się, że z kolei dla kobiet z „S” istotniejsze były główne idee tego ruchu (jak demokratyzacja, samorządność, niepodległość) niż problem równości płci, nawet jeśli prywatnie miały takie właśnie poglądy. Z drugiej strony – w obyczajowości polskiej lat 80. było znacznie trudniej wyobrazić sobie kobiety jako liderów, społeczeństwo wówczas było bardziej patriarchalne niż dzisiaj i znajdowało to odbicie w „S”.

Mężczyznom kierującym podziemiem przypadał splendor, ale też głównie na nich ciążyła odpowiedzialność. Helena Łuczywo (prowadząca związkową agencję informacyjną, a następnie podziemny „Tygodnik Mazowsze”) wspominała: „Odpowiedzialny jest ten, kto daje swoje nazwisko. Zbyszek Bujak mógł mnie zapytać o zdanie i przyjąć moją opinię, ale to była jego odpowiedzialność, jego decyzja i to trzeba sobie jasno powiedzieć. Nie ja byłam wybrana przewodniczącym regionu, tylko Zbyszek Bujak, tak jak Władek Frasyniuk był wybrany przewodniczącym »Solidarności« dolnośląskiej. (…) Gdyby coś się komuś stało, to kto byłby odpowiedzialny w oczach historii? Ci, którzy byli wybrani i dali nazwiska!”.

Jednocześnie jednak wiele kobiet odgrywało w podziemiu bardzo istotne role. W Warszawie wśród szeregowych działaczek podziemia – jak wynika z badań socjologa Adama Mielczarka – kobiety stanowiły niemal połowę. W innych mniej inteligenckich, a bardziej robotniczych ośrodkach było ich mniej, jednak także tam ich rola była istotna. W niektórych podziemnych strukturach kobiety były absolutnie czołowymi postaciami.

Przywódcą Solidarności Walczącej po aresztowaniu Kornela Morawieckiego w 1988 r. została Jadwiga Chmielowska, czołowa działaczka tej organizacji ze Śląska. Największą warszawską podziemną strukturą pracowniczą – Międzyzakładowym Komitetem Koordynacyjnym NSZZ Solidarność w latach 1983–89 kierowała Ewa Choromańska, lekarka ze szpitala w Międzylesiu. Współpracujący z nią Michał Boni (redaktor naczelny związanego z MKK pisma „WOLA”) wspominał: „To było realne przywództwo. Potrafiła to utrzymać. Dzięki temu nas nie zjadły wewnętrzne spory i ambicje”.

Zofia Romaszewska wraz z (niedawno zmarłym) mężem Zbigniewem Romaszewskim należała do czołowych postaci konspiracji warszawskiej. Ich wspólnym dziełem był m.in. spektakularny sukces Radia Solidarność. Biurem kierownictwa regionu warszawskiej Solidarności kierowała Ewa Kulik, blisko współpracująca ze Zbigniewem Bujakiem. Podobną rolę we Wrocławiu, gdzie na czele podziemia stał Władysław Frasyniuk, odgrywała Barbara Labuda. W Gdańsku ogromnym autorytetem w solidarnościowym podziemiu, zwłaszcza w środowiskach krytycznych wobec Lecha Wałęsy, cieszyły się Joanna Duda-Gwiazda i Anna Walentynowicz – czołowe działaczki Wolnych Związków Zawodowych i „S”.

W Warszawie ogromną rolę w strukturach oświatowych odgrywała Krystyna Starczewska (późniejsza założycielka słynnego warszawskiego, społecznego licem przy ul. Bednarskiej), w środowiskach lekarskich Zofia Kuratowska, a w ruchu kultury niezależnej Teresa Bogucka. Hit wydawniczy drugiej połowy lat 80. – żywo redagowany i publikujący dobrej jakości fotografie „Przegląd Wiadomości Agencyjnych” – był w dużej części dziełem pisarki Stanisławy Domagalskiej.

Szczególnym przypadkiem było najpopularniejsze pismo podziemia – „Tygodnik Mazowsze”. W jego redakcji były głównie kobiety: Helena Łuczywo, Joanna Szczęsna, Anna Dodziuk, Anna Bikont, Małgorzata Pawlicka, Marta Woydt, Elżbieta Regulska, Ludwika Wujec, a było ich jeszcze więcej (zob. POLITYKA 7/12). Wielu mężczyzn z tego środowiska – wywodzącego się z Komitetu Obrony Robotników – w stanie wojennym zostało internowanych. Inni organizowali druk czy kolportaż tego pisma. W początkowym okresie trzon zespołu stanowiła więc grupa kobiet wspólnie ukrywających się, dzielących ze sobą niemal cały czas przez siedem dni w tygodniu.

Anna Dodziuk wspominała, że dzięki temu można było poczuć się luźniej. „Nie wyobrażam sobie, żeby czterech mężczyzn mogło razem mieszkać i nie zostało to zauważone” – mówiła Anna Bikont. Redaktorki „Mazowsza” mogły tak to odbierać, ale w tych wszystkich ocenach z pewnością jest sporo przesady – wszak w „Tygodniku” byli też mężczyźni, oni też tworzyli wiele innych pism, w których nie było konfliktów i którym udawało się zachować konspirację. Faktem jest, że grupa kobiet stworzyła świetnie funkcjonujący przez całe lata 80. mechanizm tego pisma.

Wiele kobiet uczestniczyło w różnego rodzaju pomocniczych pracach przy tworzeniu podziemnych pism. Przepisywały teksty, zbierały informacje. Rzadziej zajmowały się drukiem, za to bardzo często kolportażem prasy czy książek drugiego obiegu, nie tylko detalicznym – także organizowaniem całych sieci rozpowszechniania niezależnych wydawnictw. Taką osobą była np. Aleksandra Zawłocka, kierująca jednym z pionów kolportażu popularnego podziemnego pisma „WOLA” (którego redakcją kierował najpierw Andrzej Urbański, a potem Michał Boni). Współpracujący z nią taksówkarz Andrzej Klamann wspominał: „Pamiętam taką dziewczynę, Olę Zawłocką, wtedy była to bardzo młoda dziewuszka. Podjechałem samochodem pod nią. Taki plecak ciężki do samochodu wrzuciła, no i mówi: »Jedziemy«. Dotarliśmy na skrzynkę, zaproponowałem: »To pójdę z Tobą«. Bo jak założyła ten plecak na plecy, to aż się przegięła. A ona mówi: »Nie, lepiej siedź w samochodzie, ja sobie sama pójdę«”.

Zawłocka była wówczas studentką polonistyki, następnie rozpoczęła pracę naukową na uniwersytecie, a kierowała ludźmi pozornie trochę z innego świata – np. znacznie starszymi od siebie taksówkarzami. „Chłopcy z konspiracji bardzo szanowali i lubili kobiety – nawet brygada M[iejskiego] P[przedsiębiorstwa] T[transportowego], którzy stanowili naszą kolumnę transportową. To była bardzo fajna ekipa kierowców. Pogodzili się z tym, że siksa nimi zawiaduje, mówili do mnie »królewno«. Jakoś oswajali tę sytuację i dziarsko wykonywali polecenia”.

Z działaczami podziemia współpracowało bardzo wiele łączniczek. Jeden z przywódców „S” w Regionie Mazowsze Zbigniew Janas wspominał: „Po prostu całe to podziemie stało na tych dziewczynach, łączniczkach, które utrzymywały kontakty. One miały tę możliwość w przeciwieństwie do nas, którzy byliśmy poszukiwani. Łączniczki do czasu zdarzającej się wpadki nie były poszukiwane. Były tymi osobami, które były widoczne na co dzień. Dziewczyny z zasady pracowały, następnie popołudniami, do nocy jeździły, załatwiały, za każdym razem ryzykując. Pójście na »skrytkę kontaktową« wiązało się z ryzykiem natknięcia się na Służbę Bezpieczeństwa czy zorganizowany przez nią »kocioł«, co mogło się skończyć źle”.

Aktywność kobiet w konspiracyjnej łączności jest charakterystyczna również dla konspiracji z czasów drugiej wojny światowej. Niezależnie od wszystkich różnic, w pewnych elementach solidarnościowi konspiratorzy czerpali ze wzorców okupacyjnych.

Podział ról mogły też dyktować zasady konspiracji. Widok młodych kobiet w towarzystwie młodych mężczyzn potencjalnie budził mniejsze podejrzenia i niekiedy dawał możliwość zmylenia przeciwnika. Historyk stanu wojennego Tadeusz Ruzikowski przytacza opowieść Jolanty Polakowskiej – łączniczki współpracującej ze Zbigniewem Janasem. Wspominała ona, że w trakcie rewizji, żeby uniknąć zatrzymania, udawała, że jest w ciąży i odegrała scenę zazdrości. W pewnym momencie funkcjonariusze SB głośno odczytali z podrobionego dowodu Janasa informację, że ma on żonę i trójkę dzieci. „Zaczęłam go wyzywać: »Ty świnio, ty oszuście, a co z moim dzieckiem«, łzy mi leciały jak groch. Ten facet powiedział »Ależ niech pani się nie martwi«. Pojawiła się męska solidarność”.

Wiele kobiet, zwłaszcza tych starszych, udostępniało na potrzeby opozycji mieszkania, gdzie pracowały redakcje, znajdowały się skrzynki kontaktowe czy ukrywali się działacze. Bardzo ważna była rola żon opozycjonistów, które nawet jeżeli bezpośrednio nie angażowały się w działalność opozycyjną, to wspierały aktywność swoich i mogły ponosić koszty takiej działalności. Często to one musiały pełnić rolę żywicielek rodziny ze względu na represje stosowane wobec mężczyzn. Ale podobne role pomocnicze spełniać mogli również mężowie znanych opozycjonistek – przykładem mąż wspomnianej Ewy Choromańskiej, który wziął na siebie znaczną część spraw prywatnych, by ona mogła działać w podziemiu.

Były też w podziemiu opozycyjne pary działające wspólnie. Jedną z nich tworzyli pisarka Zyta Oryszyn i dziennikarz Andrzej Kaczyński, pracujący razem przy „Tygodniku Wojennym” i literackim piśmie „Wezwanie”. Mieszkanie Oryszyn często było miejscem spotkań ludzi podziemia. Andrzej Kaczyński wspominał: „Mieszkała w świetnym miejscu, bo to była Hoża. Kiedyś mówiła, że liczyła gości – ludzi, którzy w ciągu miesiąca się przewinęli przez jej mieszkanie i przekroczyła setkę, ale setkę nazwisk, ale każdy z nich był wielokrotnie. Ona po prostu od rana do nocy wydawała herbaty, jak ktoś chciał coś zjeść, to proszę bardzo. Jak trzeba zrobić zebranie konspiracyjne, to dlaczego miałby się Wacek Holewiński z »Przedświtu« nie umówić z Markiem Krawczykiem z »Pomostu« właśnie u Zyty? Ale oprócz tego, jak trzeba było, to się włączała także i do pracy merytorycznej i w tych pracach redakcyjnych ochoczo, i ofiarnie, i skutecznie, przeważnie, brała udział, płacąc za to własną twórczością” .

Stereotypy związane z płcią działaczki podziemia mogły wykorzystywać dla zachowania bezpieczeństwa. W relacjach pojawiają się opowieści o udawaniu przez kobiety ciąży, po to aby ukryć pod ubraniem konspiracyjną prasę, chowaniu podziemnych materiałów w pralkach, kuchenkach czy dziecięcych łóżeczkach. Taka przestrzeń – postrzegana jako kobieca – mogła być mniej podejrzana.

Joanna Szczęsna wspominała, że wiele razy zdarzało się, iż milicjanci zatrzymujący samochód z redaktorkami „Tygodnika Mazowsze” przepuszczali go bez przeszukania. „Na wierzchu się kłębią buciki, pantofelki, wypływają kosmetyczki. Oni tak patrzą na ten stos i przepuszczają. Pamiętam, że w 1988 r., kiedy już to szło do Okrągłego Stołu, ja prowadziłam, coś zrobiłam nie tak i zatrzymuje nas policja. Wszystkie siedzimy na bibule, samochód obłożony równiutko. I on tak patrzy na to i mówi »Oj, kobitki, kobitki«. Nawet po prostu nie zajrzał, bo pięć bab siedzi”.

Funkcjonariusze SB zajmujący się środowiskiem opozycyjnym raczej nie lekceważyli kobiet. Dokumenty SB dotyczące sytuacji warszawskich środowisk opozycyjnych tuż po wprowadzeniu stanu wojennego wskazują, że zajmujący się nimi funkcjonariusze zdawali sobie sprawę, że grupa kobiet (Helena Łuczywo, Joanna Szczęsna, Ewa Milewicz) może zaangażować się w konspiracyjną działalność wydawniczą, choć przez długi czas nie wiedzieli, co konkretnie w podziemiu one robią. Inaczej było w wypadku kobiet, które zaczęły działać w opozycji w stanie wojennym – one rzeczywiście mogły czasem uniknąć podejrzeń dzięki swojej płci, chociaż dokumenty SB dotyczące podziemia nie wskazują, by jej funkcjonariusze inaczej podchodzili do konspiratorów i do konspiratorek.

Czy zatem rola kobiet jest w jakiś szczególny sposób pomijana w narracjach o opozycji i „S”? Wydaje się, że chodzi o coś innego. Pamięta się po prostu o liderach, podczas gdy w cieniu – niesłusznie – znajdują się szeregowi działacze ruchu: i kobiety, i mężczyźni.

Autor jest pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN. Wraz z Natalią Jarską jest redaktorem naukowym książki „Płeć buntu. Kobiety w oporze społecznym i opozycji w Polsce 1944–1989 na tle porównawczym”.

Polityka 10.2014 (2948) z dnia 04.03.2014; Historia; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Kobiety podziemnej Solidarności"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną