„Polityka” prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Nasza droga do NATO

Jak Polska przystępowała do NATO

12 marca 1999 r., Independence, od lewej: Madeleine Albright, sekretarz stanu USA, oraz ministrowie spraw zagranicznych Polski – Bronisław Geremek, Czech – Jan Kavan i Węgier – János Martonyi podpisują dokumenty przystąpienia do NATO. 12 marca 1999 r., Independence, od lewej: Madeleine Albright, sekretarz stanu USA, oraz ministrowie spraw zagranicznych Polski – Bronisław Geremek, Czech – Jan Kavan i Węgier – János Martonyi podpisują dokumenty przystąpienia do NATO. Jakub Ostałowski / Forum
Przed 15 laty ministrowie spraw zagranicznych Czech, Węgier i Polski złożyli na ręce sekretarza stanu USA dokumenty akcesyjne do NATO.
Boeing E-3 Sentry i trzy amerykańskie F-16 podczas ćwiczeń NATO, 2003 r.Wikipedia Boeing E-3 Sentry i trzy amerykańskie F-16 podczas ćwiczeń NATO, 2003 r.
Jerzy Koźmiński – wiceminister spraw zagranicznych w latach 1993–94, później ambasador RP w USA (do 2000 r.).Michał Dyjuk/Reporter Jerzy Koźmiński – wiceminister spraw zagranicznych w latach 1993–94, później ambasador RP w USA (do 2000 r.).

Ten wielki finał kończył trwającą kilka lat drogę pierwszych trzech krajów, byłych członków Układu Warszawskiego, do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ważnym uczestnikiem tamtych skomplikowanych zabiegów był Jerzy Koźmiński, ambasador RP w Waszyngtonie w latach 1994–2000. Zapiski ambasadora, do tej pory szerzej niepublikowane, pozwalają odtworzyć polityczne i dyplomatyczne okoliczności tego historycznego dla Polski wydarzenia.

 

Jeszcze przed rozpoczęciem misji w USA, pełniąc w 1993 r. funkcję wiceministra spraw zagranicznych, miałem okazję uczestniczyć we wczesnej fazie procesu, który ostatecznie doprowadził Polskę do członkostwa w NATO. W polskich środowiskach politycznych i opiniotwórczych dominowało już przekonanie o słuszności opcji atlantyckiej.

Polska, zakotwiczona w Sojuszu Atlantyckim, po raz pierwszy od wieków miała zyskać tak silne gwarancje bezpieczeństwa, a jednocześnie instytucjonalnie stać się częścią wspólnoty wolnych i demokratycznych narodów, wyznających te same wartości i zasady. Stanowić to miało zwieńczenie ciągu niezwykłych wydarzeń w Europie Środkowo-Wschodniej, zapoczątkowanych polskim przełomem 1989 r. Ale również dla Stanów Zjednoczonych oraz Europy Zachodniej przyjęcie do NATO kilku państw byłego bloku komunistycznego oznaczało zupełnie nową sytuację. USA miały bowiem objąć gwarancjami bezpieczeństwa kraje, które w historii wielokrotnie były wstrząsane wojnami i konfliktami. A jednocześnie, włączając Polskę do NATO, USA napinały swoje relacje z Rosją, nadal uważane w Waszyngtonie za strategiczne.

Symbolicznie i z moralnego punktu widzenia poszerzenie NATO miało prowadzić do przekreślenia porządku jałtańskiego: do „triumfu sprawiedliwości nad historią”, jak sformułował to w kilka lat później Javier Solana (unijny komisarz spraw zagranicznych – red.).

Ale bez silnego przywództwa USA – poprzedzonego ewolucją ich stanowiska od wątpliwości i wahań do pełnego zaangażowania – poszerzenie NATO byłoby nie do pomyślenia. W praktyce chodziło o to, aby pozyskać poparcie Administracji dla sprawy poszerzenia Sojuszu, a kiedy stanie już ona w Kongresie – by co najmniej 67 senatorów spośród stuosobowego Senatu zagłosowało na „tak”. Droga do tego celu wydawała się wtedy bardzo długa.

Na początku 1993 r. trzech analityków RAND Corporation – Ronald Asmus, Stephen Larrabee i Richard Kugler – wysunęło koncepcję „nowego NATO”, w której pojawiła się idea rozszerzenia Paktu na Wschód. Ten śmiały pomysł wzbudził dyskusje w kręgach amerykańskich ekspertów od bezpieczeństwa międzynarodowego, ale na tamtym etapie został uznany za nierealny.

Jednak ideą rozszerzenia NATO zainteresował się wpływowy senator Richard Lugar, który po rozmowie z jej autorami wiosną 1993 r. wygłosił w waszyngtońskim National Press Club przemówienie nawołujące do rozszerzenia Sojuszu na Wschód („out of area or out of business”). W podobnym czasie z postulatem otwarcia NATO wystąpił także niemiecki minister obrony Volker Ruhe.

W kwietniu 1993 r., podczas uroczystości otwarcia Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, doszło do spotkania nowego prezydenta USA Billa Clintona z liderami Polski, Czech i Węgier. Wszyscy trzej wezwali amerykańskiego przywódcę do włączenia odrodzonych demokracji do Sojuszu Atlantyckiego. Prezydent Clinton, niedoświadczony jeszcze w sprawach międzynarodowych, był pod wielkim wrażeniem determinacji, z jaką Lech Wałęsa i Václav Havel artykułowali euroatlantyckie aspiracje swoich krajów.

Latem 1993 r. w Warszawie, w obecności premier Hanny Suchockiej, senator Richard Lugar, jako pierwszy polityk amerykański w Polsce, zadeklarował przed kamerami telewizyjnymi swe poparcie dla naszego członkostwa w NATO.

Kwestia rozszerzenia Sojuszu nabrała impetu kilka tygodni później, kiedy podczas wizyty prezydenta Borysa Jelcyna w Warszawie we wspólnym komunikacie Jelcyn-Wałęsa znalazło się stwierdzenie de facto oznaczające brak sprzeciwu Rosji wobec polskich zamiarów przystąpienia do NATO. Komunikat wzbudził poruszenie wśród polityków na Zachodzie, nieprzygotowanych na taki rozwój sytuacji.

Po powrocie do Moskwy prezydent Jelcyn – pod naciskiem politycznego otoczenia oraz kół wojskowych – wycofał się jednak ze swego stanowiska, co wyraził w liście do prezydenta Clintona oraz innych liderów Sojuszu. Wywołało to silną polską dyplomatyczną kontrakcję, podjętą przez Andrzeja Olechowskiego, nowo mianowanego ministra spraw zagranicznych.

W efekcie kierownictwo USA oraz NATO znalazły się pod dwiema przeciwstawnymi presjami: z jednej strony Rosji, z drugiej zaś Polski wraz z innymi krajami aspirującymi do Sojuszu. Wówczas dojrzała koncepcja Partnerstwa dla Pokoju (PFP), zakładająca zacieśnienie współpracy wojskowej krajów postkomunistycznych z NATO. Koncepcja ta została jednak potraktowana w Warszawie jako substytut członkostwa, a nie jako droga do Sojuszu.

W związku z tym na przełomie 1993/94 r. ruszyła intensywna kampania mająca skłonić kierownictwo USA do jednoznacznej deklaracji w sprawie otwarcia NATO na Wschód. Toczą się więc polsko-amerykańskie rozmowy; między innymi ministra Olechowskiego w Waszyngtonie; równolegle Polonia amerykańska prowadzi zakrojoną na szeroką skalę akcję nacisku – spotyka się z przedstawicielami Administracji, między innymi z wiceprezydentem Alem Gorem, a także kieruje tysiące listów do Białego Domu. Wewnątrz Administracji USA pojawiają się poufne memoranda w sprawie poszerzenia Sojuszu. Wyraźnie niechętne stanowisko zajmuje jednak kierownictwo Pentagonu.

Istotną rolę odgrywa, w styczniu 1994 r., wizyta w Warszawie Madeleine Albright, ówczesnej ambasador USA przy ONZ, oraz generała Johna Shalikashvili, przewodniczącego Kolegium Szefów Połączonych Sztabów. Delegacja amerykańska wraca do Waszyngtonu z obawą, że Partnerstwo dla Pokoju zostanie przez Lecha Wałęsę publicznie odrzucone.

Wydarzenia te, a także niepokój, jaki wywołało zwycięstwo partii Żyrynowskiego w wyborach parlamentarnych w Moskwie (grudzień 1993 r.), powoduje, iż ostatecznie w styczniu 1994 r. prezydent Clinton wygłasza w Brukseli słynną deklarację, iż rozszerzenie NATO to nie kwestia „czy, ale kiedy i jak”. W Warszawie jednak daleko jeszcze do euforii.

Ale coś zmienia się w Ameryce. Grupa działaczy republikańskich zaczyna angażować się na rzecz poszerzenia NATO – zarówno z przesłanek ideowych, jak i w ramach logiki konkurencji z obozem rządzących demokratów, któremu zarzucają brak wizji i pasywność w polityce międzynarodowej.

Republikański senator Hank Brown forsuje legislacyjną „poprawkę”, która – wbrew stanowisku Administracji – zostaje w końcu przyjęta przez Senat jako „NATO Participation Act” (październik 1994 r.). „Act” ma ułatwić naszym krajom drogę do Sojuszu. Równolegle republikanin Bill Gillman przeprowadza podobną legislację w Izbie Reprezentantów.

Od początku z Hankiem Brownem aktywnie współpracuje dwójka demokratycznych senatorów: Paul Simon oraz Barbara Mikulski, co ustanawia bardzo istotny mechanizm współdziałania o charakterze ponadpartyjnym. Jesienią 1994 r. republikanie zdobywają – po raz pierwszy od 40 lat – większość w obu izbach Kongresu.

Wreszcie – jak to często bywa w polityce, zwłaszcza w USA – niemałą rolę odgrywają czynniki personalne. W kierownictwie Departamentu Stanu pojawia się dotychczasowy ambasador amerykański w Bonn Richard Holbrooke, zdecydowany zwolennik poszerzenia NATO, człowiek ambitny i energiczny, który sprawnie przeprowadza operację przekucia ogólnej woli poszerzenia w aktywną politykę USA. Równocześnie w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa awansuje Daniel Fried – późniejszy ambasador USA w RP – świetnie znający Polskę i wspierający nasze aspiracje.

Pod koniec 1994 r. Administracja USA ma już określoną politykę w tym względzie. Jej istotną częścią jest koncepcja paralelizmu: tzn. równoległego rozszerzania NATO oraz budowy specjalnych stosunków NATO z Rosją – aby nie antagonizować Moskwy z powodu rozszerzania Sojuszu. Moskwa z jednej strony wydaje się rozumieć wagę specjalnych stosunków z Sojuszem, z drugiej zaś obawia się, iż jej zgoda na ustanowienie takich relacji będzie odczytana jako milczące przyzwolenie na rozszerzenie NATO – a do rozszerzenia nie chce dopuścić, a przynajmniej pragnie je maksymalnie opóźnić i osłabić jego polityczno-militarne skutki.

Ostatecznie tę fazę procesu kończy przyjęcie przez NATO we wrześniu ’95 „Studium na temat rozszerzenia NATO”, m.in. określającego kryteria, jakie mają spełniać kandydaci. Nieco później nazwano je „Kryteriami Perry’ego” (od nazwiska ówczesnego sekretarza obrony USA). Chodziło o: postęp w reformach gospodarczych, dojrzałość demokracji i przestrzeganie praw człowieka, kontrolę cywilną nad siłami zbrojnymi, dobre stosunki z sąsiadami, a także odpowiednie dopasowanie sił zbrojnych do oczekiwań NATO.

„Studium” jednak nie przyniosło odpowiedzi w jednej zasadniczej kwestii, na którą czekały kraje aspirujące: jaki miałby być kalendarz poszerzenia? Zasadne były obawy, że cały proces może się wydłużyć na wiele lat, a nawet być zablokowany na dobre.

Jesienią 1995 r. rozpoczęła się operacja militarna NATO w Bośni – w miejscu tragicznych wydarzeń, które już od kilku lat poruszały sumienia Europejczyków oraz Amerykanów. Stało się oczywiste – wbrew różnym wcześniej głoszonym opiniom – iż pomimo zakończenia zimnej wojny NATO wciąż jeszcze może mieć do spełnienia zadania wojskowe na kontynencie; wzmacniało to więc przeświadczenie o potrzebie utrzymania prężnego Sojuszu. Operacja NATO w Bośni stworzyła też dogodną okazję głównym krajom kandydackim, w tym i Polsce, sprawdzenia się u boku sił sojuszniczych. W pierwszej kolejności dotyczyło to Węgier, na których terytorium została ulokowana baza NATO.

W tym samym czasie w USA rozwijała się kampania prezydencka – a ta tworzyła sytuację sprzyjającą sprawie rozszerzenia. Obydwa bowiem obozy – republikanów i demokratów – nie mogły być obojętne na postulaty wyborców 10-milionowej Polonii, która domagała się od obu kandydatów jasnej deklaracji o szybkim włączeniu Polski do NATO. Kandydat republikański Bob Dole złożył taką deklarację w czerwcu ’96 w Filadelfii, wzywając do przyjęcia czterech krajów do NATO, w tym Słowenii, już w 1998 r. Natomiast jego kontrkandydat – urzędujący prezydent Bill Clinton – w pięć miesięcy później, 22 października w Detroit, ogłosił, że w kolejnym roku w Madrycie odbędzie się szczyt NATO, podczas którego kilka krajów aspirujących otrzyma zaproszenia do rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych z Sojuszem. Administracja zwlekała z ogłoszeniem swych zamiarów ze względu na wybory prezydenckie w Rosji; nie chciała osłabiać pozycji Borysa Jelcyna.

Nieoczekiwane problemy pojawiły się po stronie polskiej. W listopadzie 1995 r. wybory w Polsce przegrał Lech Wałęsa – światowy symbol obalenia komunizmu – a zaraz potem szef rządu polskiego został oskarżony o współpracę z wywiadem rosyjskim. Jednocześnie w efekcie wyborów musiało dojść do zmian w kierownictwach MSZ, MON i MSW. Stąd też w niektórych kręgach amerykańskich przyjmowano wówczas postawę wyczekiwania. Nie trwało to jednak długo, już w lipcu ’96 nowy polski prezydent Aleksander Kwaśniewski złożył udaną wizytę w Waszyngtonie, a były prezydent Lech Wałęsa nadal czynnie angażował się na terenie USA w działania na rzecz członkostwa Polski w NATO. Wśród specyficznych dla Polski przeszkód na drodze ku NATO szczególne znaczenie miała sprawa pułkownika Ryszarda Kuklińskiego; dla wpływowych kręgów opiniotwórczych oraz Administracji niezrozumiałe było, dlaczego w wolnej Polsce tak długo na osobie pułkownika ciążą zarzuty z czasów PRL.

Po zaprzysiężeniu Billa Clintona na drugą kadencję wewnątrz Administracji powstała specjalna struktura: Biuro do spraw Poszerzenia i Ratyfikacji NATO (NERO), kierowana przez Jeremy’ego Rosnera, pełnomocnika prezydenta oraz sekretarza stanu (na stanowisku tym Warrena Christophera zastąpiła Madeleine Albright).

Na tym etapie w naszych kontaktach z Administracją USA pozostawały dwa istotne zagadnienia. Po pierwsze: kto? Które z państw aspirujących miałyby ostatecznie otrzymać w Madrycie zaproszenia do NATO? Poza Polską, Czechami i Węgrami rozważana była także Słowenia oraz Rumunia – ta ostatnia silnie popierana przez Francję.

Po drugie: jak? Chodziło o to, aby w równolegle toczących się intensywnych rokowaniach z Rosją nie stworzono jakiejś drugiej kategorii członkostwa. Ryzyko takie rodziły wówczas żądania Moskwy dotyczące między innymi niestacjonowania wojsk sojuszniczych na terytorium nowych członków NATO czy też ograniczeń w zakresie wykorzystania ich infrastruktury wojskowej („pozostałości po Układzie Warszawskim” – jak podkreślali Rosjanie).

Ostatecznie w maju 1997 r. – na dwa miesiące przed szczytem NATO w Madrycie – Rosja podpisała w Paryżu porozumienie z NATO, które, przybrawszy nazwę „The Founding Act”, ustanowiło mechanizm stałej współpracy między Rosją a Sojuszem. Porozumienie było istotne dla osłabienia oporów i wątpliwości wśród sceptyków w sprawie poszerzenia NATO, zarówno w Ameryce, jak i w innych krajach członkowskich.

W ciągu następnych miesięcy „zjednoczone siły prorozszerzeniowe” prowadziły bardzo intensywną kampanię na rzecz skłonienia senatorów do głosowania „za”.

Kampania rozgrywała się także poza Kapitolem – w mediach, ośrodkach opiniotwórczych, grupach nacisku. W okresie tym bardzo ścisłą współpracę rozwinęły ambasady Polski, Czech i Węgier.

Jeśli chodzi o oddziaływanie na ośrodki amerykańskie, przez kilka lat na co dzień angażowali się w to polscy dyplomaci w Waszyngtonie, Chicago, Nowym Jorku i Los Angeles. Ogromnie pomocna była Polonia, prowadząc szerokie akcje nacisków na decydentów USA. Wyjątkową rolę odegrał profesor Zbigniew Brzeziński, który dzięki swojej pozycji i autorytetowi w Ameryce, a także doświadczeniu, samodzielnie wniósł wielki wkład w sprawę rozszerzenia Sojuszu. Szczególne zasługi miał również Kurier z Warszawy – Jan Nowak-Jeziorański, niestrudzenie zaangażowany w zapewnienie Polsce trwałego bezpieczeństwa.

W ciągu pierwszych czterech lat poprzedzających przyjęcie Polski do NATO gościliśmy w USA wielu polskich polityków, między innymi czterech ministrów spraw zagranicznych, pięciu szefów resortu obrony narodowej, czterech premierów i dwóch prezydentów. Z jednej strony te częste zmiany mogły być odbierane w Waszyngtonie jako wyraz braku stabilności w Polsce, z drugiej zaś interpretowaliśmy je jako potwierdzenie, że pomimo częstych zmian politycznych gospodarka rozwija się prężnie, a polska polityka zagraniczna jest prowadzona konsekwentnie, w sposób aktywny i odpowiedzialny.

W debacie na temat rozszerzenia NATO, jaka toczyła się w USA w latach 1993–98, musieliśmy nieustannie odpowiadać na liczne pytania, zastrzeżenia i obawy.

Po pierwsze: dlaczego Amerykanie mieliby ryzykować życie w obronie Warszawy czy Pragi? Po drugie: dlaczego w kilka lat po rozpadzie ZSRR oraz Układu Warszawskiego NATO miałoby się w ogóle rozszerzać; powinno raczej redukować swój potencjał, a może nawet ulec likwidacji? Po trzecie: czy rozszerzenie NATO nie zagrozi kruchej demokracji w Rosji i nie wznieci nowego wyścigu zbrojeń – także nuklearnych?

Po czwarte: jakie mogą być konsekwencje dla krajów aspirujących, ale nieprzyjętych – głównie dla państw bałtyckich; także dla Ukrainy. A skoro np. państw bałtyckich nie można przyjąć do Sojuszu – ze względu na Rosję – to może nie powinno się w ogóle rozpoczynać rozszerzania NATO?

Po piąte: rozszerzenie NATO spowoduje osłabienie Sojuszu, bowiem nowi członkowie wniosą „ujemne wiano”; są przecież słabi gospodarczo i wojskowo, a ponadto niektórzy mają problemy z sąsiadami; powiększy się strefa do obrony przy jednoczesnym słabym potencjale nowych członków oraz spadających od kilku lat wydatkach na obronę wśród sojuszników zachodnioeuropejskich, a to zachwieje wiarygodnością NATO.

Na wszystkie te pytania mieliśmy odpowiedzi. Trzeba było jednak z nimi dotrzeć do administracji, ekspertów, urzędów, grup interesów, także do lokalnych legislatur, a przede wszystkim – Kongresu. Do różnych grup adresatów budowaliśmy odrębne ścieżki dojścia i zestawy argumentów.

Trzeba się było np. liczyć z o wiele bardziej skomplikowanym i rozbudowanym „życiem wewnętrznym” Kongresu niż w przeciętnym europejskim parlamencie. Na Kapitolu ogromnie ważną rolę odgrywają liczni doradcy i asystenci. Senator z większego stanu ma aż kilkudziesięciu „staffersów”. Aby trafić więc skutecznie z jakimś postulatem do członka Senatu, trzeba było również – a czasem przede wszystkim – intensywnie zabiegać o pozyskanie poparcia jego współpracowników.

Miarą sukcesu Polski, a także Czech i Węgier, był wynik głosowania ratyfikacyjnego w Senacie 30 kwietnia 1998 r.: 80 „za” i 19 „przeciw” (przy jednym nieobecnym senatorze).

***

W kilka tygodni po uroczystości w Independence, w 50 rocznicę utworzenia NATO, Polska, Czechy i Węgry wzięły udział w jubileuszowym szczycie w Waszyngtonie. Już jako pełnoprawni członkowie Sojuszu.

Pełniejszą wersję relacji ambasadora Koźmińskiego można znaleźć w „Polskim Przeglądzie Dyplomatycznym” nr 3 z 2009 r.

Jerzy Koźmiński – absolwent Wydziału Handlu Zagranicznego SGPiS (SGH). Od 1989 r. w Urzędzie Rady Ministrów – był bliskim współpracownikiem Leszka Balcerowicza, koordynował zespół wdrażający polską reformę gospodarczą. Wiceminister spraw zagranicznych w latach 1993–94, później ambasador RP w USA (do 2000 r.). Obecnie jest prezesem zarządu Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności oraz wiceprzewodniczącym Polskiego Instytutu Spraw ­Międzynarodowych.

Polityka 11.2014 (2949) z dnia 11.03.2014; Historia; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Nasza droga do NATO"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Ja My Oni

Przegrasz czy wygrasz, wracaj do domu. Czyli jak sobie radzić z porażką i sukcesem

Jak sobie poradzić z porażką, ale też sukcesem.

Grzegorz Gustaw
08.08.2017
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną