Źle zarządzany park archeologiczny w Pompejach niszczeje w oczach. W 2010 r. zawalił się Dom Gladiatorów, a na początku marca tego roku uszkodzeniu uległ fragment muru nekropoli, sklepienie korytarza w świątyni Wenus oraz ściana jednego z niedawno odnawianych sklepów.
Jakby nieszczęść było mało, kilka dni później z Domu Neptuna skradziono malowidło. Fresk z Artemidą został wycięty ze ściany fachowo, więc nie ulega wątpliwości, że tombaroli (rabusie zabytków) pracowali na zlecenie. Włoscy eksperci winą za zaniedbania obciążają skostniałą biurokrację i zarządców parku, którym zarzuca się powiązania z mafią. Coś w tym może być, bo choć rok temu Pompeje dostały na restaurację aż 105 mln euro (w tym 42 mln od UE), do dziś nie podjęto systematycznych prac. Tymczasem z konserwacją zabytków jest jak z chodzeniem do dentysty – nie wystarcza jedna wizyta, należy bezustannie coś poprawiać, co znaczy, że utrzymanie liczącej 66 ha i odwiedzanej przez miliony turystów trwałej ruiny to niezwykle żmudne i kosztowne zajęcie.
Oczywiście należy robić wszystko, by przedłużyć żywot Pompejów, ale jednocześnie warto zdać sobie sprawę, że osypywanie się starych murów to normalne zjawisko. Przyzwyczajeni do hollywoodzkich makiet antycznych czy średniowiecznych miast zapominamy, że walące się budynki były i pozostaną stałym elementem krajobrazu. Fascynującym i wieloznacznym.
Prześwietna starożytność
Odkrycie w połowie XVIII w. przysypanych popiołami Wezuwiusza Herkulanum i Pompejów dało początek archeologii i pole do popisu konserwatorom. Chociaż ruiny tych antycznych miast zachowały się wyjątkowo dobrze, stopień ich rekonstrukcji i tak był spory, bo mechanizm tworzenia parków archeologicznych opierał się na założeniu, że ludziom trzeba coś pokazać.