Powstanie kozackie, jakie pod wodzą Bohdana Chmielnickiego wybuchło w 1648 r., było niepodobne do wszystkich poprzednich. Przerastało je zasięgiem terytorialnym i skalą sukcesów. W przeciwieństwie do poprzednich zrywów przyniosło w krótkim czasie szereg zadziwiających zwycięstw militarnych nad wojskami Rzeczpospolitej. O ile jednak triumfy w bitwach pod Żółtymi Wodami i Korsuniem odniesione zostały nad niewielkimi korpusami, o tyle już zwycięstwo pod Piławcami nad potężną polską armią – obok 30 tys. żołnierzy przeciw Kozakom walczyło kilka razy więcej czeladzi i liczni szlacheccy ochotnicy – unaoczniło wzrost kozackiej potęgi. Triumf pod Piławcami był możliwy dzięki niezwykłemu sojuszowi zawartemu przez Chmielnickiego. U jego boku wystąpili Tatarzy krymscy – dotychczas śmiertelni wrogowie Kozaków. Już sama plotka o ich nadejściu wywołała nieopisaną panikę w polskim obozie i haniebną ucieczkę.
Hańba plugawiecka – tak zaczęto nazywać wydarzenia spod Piławiec – przewartościowała świadomość Kozaków. W ich oczach Rzeczpospolita straciła nimb potęgi i niezwyciężoności. Jej niezmierzone bogactwa rozpaliły wyobraźnię mołojców i tłumów kozackiej czerni. Trwający zaledwie kilka miesięcy bunt pokazał, że znajdują się one na wyciągnięcie ręki. Wydaje się, że to właśnie Piławce na dobre przekreśliły możliwość zawarcia trwałego rozejmu i pokojowego uregulowania stosunków pomiędzy Rzeczpospolitą a Ukrainą.
Negocjacje prowadzone z polskiej strony przez wojewodę bracławskiego Adama Kisiela spełzły na niczym. Rusin z krwi i kości, jedyny już podówczas prawosławny senator, z rozdartym sercem obserwował rozwój wypadków, nieuchronnie zmierzających do krwawego, zbrojnego rozstrzygnięcia między pokrewnymi narodami. Z pewnością podzielał opinię wojewody krakowskiego Stanisława Lubomirskiego, który dostrzegając dramat wojny domowej, wypowiedział znamienne zdanie: „Dać się pobić, straszne!