Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Wojna lokalna czy światowa?

Co się wydarzyło 1 września

Torsten Reimer / Flickr CC by 2.0
Co działo się w stolicach Europy na wieść o napaści Niemiec na Polskę – opisuje brytyjski historyk w swej książce „1939: Countdown to War”.

[Artykuł opublikowany we wrześniu 2009 roku w Pomocniku Historycznym POLITYKI „Jak rozpętała się II wojna światowa”]

1
września 1939 r. o godz. 4.45 niemiecki pancernik, wówczas okręt szkolny, „Schleswig-Holstein”, zacumowany w porcie gdańskim, otworzył ogień do polskiego fortu na Westerplatte, rozpoczynając II wojnę światową. (...) Piętnaście minut po otwarciu ognia przez „Schleswig-Holstein” Albert Forster, lider gdańskich nazistów, który 24 sierpnia uzyskał niezgodnie z prawem najwyższą władzę w Wolnym Mieście, ogłosił przez radio przyłączenie Gdańska do Rzeszy Niemieckiej. Odezwały się dzwony kościelne, a nad ratuszem zawisła wielka flaga ze swastyką. Oddziały gestapo, wzmocnione bojówkami SS i SA, zatrzymywały polskich urzędników, nauczycieli i księży, korzystając z przygotowanych zawczasu list, a potem zaganiały ich do Victoriaschule, dawnej szkoły dla dziewcząt, gdzie urządzono obóz przejściowy. Przeciwnicy NSDAP byli pędzeni ulicami, bici, a czasem i zabijani. Wdzierano się do domów Żydów mieszkających nadal w Gdańsku. Następnego dnia akcje te nabrały jeszcze większego rozmachu, a więźniów zaczęto przewozić do obozu koncentracyjnego w Stutthofie (Sztutowo) pod Gdańskiem (...).

Dzień wybuchu wojny był dniem Hitlera. Podjął nieodwołalną decyzję i stał się wreszcie prawdziwym wodzem wojennym Niemców. O godz. 10.00 przybył do berlińskiej Opery Krolla, gdzie obradował niemiecki parlament od czasu pożaru gmachu Reichstagu. Zamiast zwykłego brunatnego uniformu partyjnego miał na sobie bluzę mundurową w wojskowym kolorze feldgrau, zamówioną parę dni wcześniej przez jego służącego. Ponieważ sesję zwołano dopiero o trzeciej w nocy, ponad stu deputowanych z odleglejszych terenów Rzeszy nie zdążyło przyjechać – albo byli już w szeregach wojska. Wolne miejsca zajęli więc gwardziści Hitlera i inni funkcjonariusze partyjni. Przewodniczący Reichstagu Hermann Göring ogłosił, że ci „zastępczy” deputowani mają również prawo głosu, gdyż zależało mu na efekcie jednomyślności pełnej reprezentacji narodu.

Od tak dobranej kompanii Hitler otrzymał już na wstępie burzliwą owację. Mówił krócej niż zazwyczaj, oskarżając Polaków o niechęć do kompromisu, akt agresji wobec Niemiec (prowokacja gliwicka) oraz torpedowanie jego wysiłków na rzecz pokojowego porozumienia. „Gdańsk był i jest miastem niemieckim – stwierdził. – Korytarz pomorski był i jest niemiecki”. Gdyby nie kultura niemiecka – mówił – cały ten obszar tkwiłby w „najgłębszym barbarzyństwie”. Nie wyrażał się jednak ze szczególną wrogością o Francji i Wielkiej Brytanii. Podczas swego wystąpienia zerkał w kierunku lóż dyplomatycznych, gdzie siedzieli między innymi przedstawiciele tych krajów. Kiedy skończył, nagrodzono go owacją na stojąco. „Cóż za stanowczość!” – zachwycał się Goebbels w swym dzienniku. Hitler ogłosił także, że jeśli umrze lub polegnie na tej wojnie, to jego miejsce ma zająć Hermann Göring. (...) Hitler wrócił do Kancelarii Rzeszy „zlany potem i wyczerpany”. Po drodze na Unter den Linden i Wilhelmstrasse zgromadziły się tłumy ludzi chcących zobaczyć swego führera.

W ciągu tego dnia weszło w życie kilka dekretów i rozkazów dotyczących wojennego wysiłku Niemiec. Najbardziej znamienna była zgoda Hitlera na „eutanazję” ludzi fizycznie bądź psychicznie niepełnosprawnych. Dokument ten znaleziono już po wojnie w archiwach niemieckich – i nosił datę 1 września 1939 r. Rozkaz opracowano już przed wybuchem wojny, ale w miesiącach letnich 1939 r. pozostawał w zawieszeniu, a wprowadzono go ostatecznie w październiku tego roku. Chodziło o to, by w obliczu wojny nie „marnować” środków medycznych na „genetyczne obciążenia” narodu. (...)

Wieści o agresji Niemiec wobec Polski dotarły wczesnym rankiem do Paryża i Londynu. Cadogan (sir Alexander George Montagu Cadogan, polityk brytyjski, dyplomata – przyp. red.) został o 7.00 rano wyrwany ze snu wiadomością, że Gdańsk stał się częścią Rzeszy, a wkrótce potem przekazano mu, iż Wehrmacht przekroczył granicę polską. O godz. 7.48 Chamberlain (Arthur Neville Chamberlain, premier brytyjski – przyp. red.) otrzymał depeszę agencji Reuters, podającą treść porannego komunikatu radia niemieckiego o decyzji Hitlera, by uderzyć na Polskę: „Rozkaz führera kładzie kres temu obłędowi – cytowała agencja. – Nie ma innego wyjścia: od tej pory siła spotka się z siłą”. O godzinie 7.20 do ministra wojny Hore-Belishy zatelefonował generał Gort. Powiedział, że „Niemcy się ruszyli”. Minister nie mógł już zasnąć. Kręcił się w łóżku mrucząc: „Szlag by trafił tych Niemców. Że też musieli mnie obudzić w taki sposób!”. Gdy wstał, zauważył, że nie zjawił się jego fryzjer i zrozumiał, że będzie się musiał ogolić sam.

Nie było jednak całkiem jasne, co się właściwie stało i do jakiego stopnia można ufać napływającym wieściom. Późnym wieczorem dnia poprzedniego przekazano bowiem Chamberlainowi wiadomość z niemieckiego komunikatu radiowego, że to polskie wojsko przekroczyło w trzech lub czterech miejscach granicę z Niemcami. Gdy Halifax (Lord Edward Halifax, dyplomata brytyjski – przyp. red.) poprosił o wyjaśnienia chargé d’affaires ambasady niemieckiej, powiedziano mu, że niemieccy dyplomaci dopiero badają sytuację. Jednakże polski ambasador potwierdził, że wojna istotnie wybuchła i że to Niemcy są agresorem. O godz. 8.30 francuski ambasador w Warszawie przekazał do Paryża, że armia niemiecka atakuje na całym froncie. Wkrótce potem zarówno Chamberlain jak Daladier (Eduard Daladier, premier Francji – przyp. red.) wydali rozkaz do mobilizacji powszechnej, a oba rządy przystąpiły do przygotowania zgodnych not, żądających od Berlina natychmiastowego wycofania wojsk niemieckich z terytorium Polski.

W instrukcjach dotyczących mobilizacji powszechnej widać było zastanawiający brak zdecydowania. Wojskowy sekretarz gabinetu brytyjskiego Hastings Ismay powiadomił szefów sztabów, iż rząd postanowił wysłać do Berlina depeszę, która nie była wprawdzie ultimatum, ale czymś bardzo podobnym. „Możliwe – dodał powściągliwie – że zechcą panowie przekazać swoim dowódcom zarówno w kraju jak w koloniach, iż takie faktyczne ultimatum zostało wysłane”. Cyril Newall, szef sztabu sił powietrznych, nader służbiście zadepeszował do wszystkich dowódców RAF w Wielkiej Brytanii, nad Morzem Śródziemnym, w Palestynie, Iraku, Adenie i na Dalekim Wschodzie, by przekazać im, że takie „faktyczne ultimatum” ma być postawione Berlinowi – i że w związku z tym należy się przygotować na nagły atak Niemców.

Przez resztę dnia redagowano pieczołowicie pismo do władz niemieckich. W nocie brytyjskiej domagano się zapewnienia, że agresja przeciw Polsce zostanie wstrzymana, a „wojska niemieckie będą wycofane”. To ostatnie sformułowanie zmieniono na „wycofane bezzwłocznie”, aby skłonić Niemców do jak najszybszej reakcji. Jeśli Hitler nie zgodzi się na brytyjskie żądania, rząd w Londynie „bez wahania wypełni swe zobowiązania wobec Polski”. Na godz. 18.00 zwołano posiedzenie parlamentu, by Chamberlain mógł ogłosić to „faktyczne ultimatum”.

Gdy posłowie przybyli do Izby Gmin, gmach parlamentu był już zaciemniony zgodnie z wymogami zarządzeń mobilizacyjnych. Worki z piaskiem i hermetyczne drzwi, chroniące przed gazami bojowymi, nadawały mu wojenny wygląd. Chamberlaina powitano owacją. Premier zaczął mówić o ogromnej odpowiedzialności, jaka spadła na jego barki, gdy musiał rozsądzić, kto ponosi winę za tę wojnę. Gdy stwierdził, że bezpośrednim winowajcą jest Hitler ze swymi „nieprzytomnymi ambicjami”, pozwolił sobie na nietypową dla siebie manifestację uczuć, podnosząc głos i uderzając zaciśniętą dłonią w teczkę – co wywołało jeszcze większy aplauz. Gdy powiedział, że szesnastopunktowe ultimatum Hitlera nie zostało nawet przedstawione Polakom (co nie było do końca prawdą), konserwatywna posłanka lady Nancy Astor wykrzyknęła: „A nie mówiłam?!”. W końcu Chamberlain odczytał notę, która miała być przekazana Hitlerowi. Gdy skończył, inny członek parlamentu zapytał głośno: „No, a ile czasu mu dajemy?”. Premier odparł, że nie spodziewa się pozytywnej odpowiedzi – więc ambasador brytyjski opuści Berlin, co będzie się równało stanowi wojny. Nie potrafił jednak odpowiedzieć dokładnie, jak długo Londyn będzie czekał na odpowiedź Hitlera.

W Paryżu panowała nieco inna atmosfera, naznaczona wciąż optymizmem paru minionych dni. Niektórzy politycy sądzili, że Hitler się jeszcze zawaha, inni łudzili się, że Polska i Niemcy osiągną w końcu porozumienie pozwalające obu stronom zachować twarz. „W każdym razie – zanotował Saint-John Perse – wiele osób nadal nie wierzy w wojnę”. Francuzi przygotowali jednak notę wzorowaną na brytyjskiej i pomimo sprzeciwu Bonneta (Georges Bonnet, były minister spraw zagranicznych Francji – przyp. red.) i jego zwolenników przesłano ten dokument francuskiemu ambasadorowi w Berlinie. O 21.30 minister Józef Beck zapytał francuskiego ambasadora w Warszawie, czemu Zachód nic nie robi, by przyjść Polsce z pomocą, do której się zobowiązał – ale dokładnie w tym samym czasie w Berlinie Nevile Henderson przybył do niemieckiego MSZ, by złożyć na ręce Ribbentropa notę rządu brytyjskiego, a pół godziny później z taką samą misją zjawił się ambasador Francji. Henderson poprosił o niezwłoczną odpowiedź.

Reakcja Berlina była niejednoznaczna. Lokaj Hitlera słyszał, jak führer, dowiedziawszy się o notach brytyjskiej i francuskiej, powiedział: „No i zobaczymy, czy pomogą Polsce. Pewnie znów stchórzą”. Funkcjonariusze partyjni zebrani w kuluarach Kancelarii Rzeszy nadal sądzili, że Zachód tylko blefuje. Hitler nie mógł się zdecydować, czy noty były formalnymi ultimatami, czy nie. Według późniejszych wspomnień Halifaksa ambasador Henderson został upoważniony przez MSZ do wyjaśnienia, że nota „jest ostrzeżeniem, ale nie ultimatum”. Jednak nie przekazał tego Ribbentropowi. Również niemiecka opinia publiczna nie była pewna, w jakim kierunku potoczą się wydarzenia. Schirer zauważył, że w berlińskich kawiarniach i barach panował tego wieczoru nadzwyczajny tłok. Władze niemieckie, w odróżnieniu od brytyjskich i francuskich, nie zarządziły jeszcze ewakuacji ludności, ale gdy o 20.15 odezwały się w Berlinie syreny obrony przeciwlotniczej, ulice opustoszały natychmiast, a ludzie zapełnili schrony i piwnice. Alarm był fałszywy, ale zrobił na berlińczykach duże wrażenie, spotęgowane jeszcze nagłym zaciemnieniem.

Viktor Klemperer, niemiecki filolog pochodzenia żydowskiego, mieszkający w Dreźnie, zauważył wśród swych znajomych różne reakcje na wieść o wojnie z Polską. Pewien chłopiec powiedział, że Wielka Brytania i Francja zachowają neutralność, ktoś inny stwierdził, że „Anglicy to tchórze, nic nie zrobią”. Jednak znajoma sprzedawczyni uważała, że mówienie o neutralności Anglii to zwykły żart. W swym dzienniku Klemperer zapisał: „Wciąż nie ma z ich strony deklaracji o wypowiedzeniu wojny. To sprawa najbliższej przyszłości – a może nie zdobędą się na opór i po prostu okażą słabość?”.


*
Jest to fragment rozdziału III pt. „1–3 września; wojna lokalna czy światowa?”. Całą książkę Richarda Overy’ego przełożył Jarosław Skowroński.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną