Jeszcze przed wyborami z 4 czerwca 1989 r. na scenie politycznej w Polsce funkcjonował bardzo czytelny, dychotomiczny podział: my – opozycja, oni – dotychczasowe władze. Choć po wygranych wyborach wielu liderów Solidarności miało nadzieję na utrzymanie jedności, szybko stało się jasne, że w warunkach demokratycznej rywalizacji tzw. drużyna Wałęsy musi podzielić się na szereg mniejszych ugrupowań. Zapowiedzią tego był krótki artykuł Piotra Wierzbickiego pod znaczącym tytułem „Familia, świta, dwór”, opublikowany 10 listopada 1989 r. na łamach „Tygodnika Solidarność”. Tytułowe określenia autor przypisał środowiskom politycznym, rywalizującym ze sobą w obozie zwycięzców wyborów czerwcowych. Familię mieli reprezentować Bronisław Geremek, Jacek Kuroń i Adam Michnik, świta miała skupiać się wokół Tadeusza Mazowieckiego, dwór zaś – wokół Lecha Wałęsy. Dla dalszego rozwoju wydarzeń kluczowe znaczenie miały przede wszystkim relacje dwóch ostatnich spośród wymienionych.
W chwili publikacji tekstu Wierzbickiego Mazowiecki od dwóch miesięcy sprawował już funkcję premiera, na którą został namaszczony przez przewodniczącego NSZZ Solidarność. Wałęsa, wysuwając tę kandydaturę, liczył, że zapewni sobie kontrolę nad rządem, bazując na powierzchownej skądinąd opinii o Mazowieckim jako opanowanym, wręcz flegmatycznym intelektualiście. Zaraz po objęciu funkcji prezesa Rady Ministrów Mazowiecki zadeklarował jednak: „Mogę być premierem dobrym lub złym, ale nie zgodzę się być premierem malowanym”. Był to zaledwie początek jego konfliktu z Wałęsą, który rozgorzał na dobre, kiedy obaj stanęli do walki o fotel prezydenta RP. Familia poparła wówczas świtę i tak zrodził się sojusz, który niedługo miał lec u podstaw nowej partii politycznej.
Ogłoszoną przez Wałęsę u progu kampanii prezydenckiej w 1990 r. wojnę na górze (o jej kulisach pisał na łamach POLITYKI 24 Łukasz Bertram) często sprowadza się do czysto personalnego konfliktu między środowiskami skupionymi wokół dwóch solidarnościowych kandydatów do fotela prezydenckiego. Tymczasem związana z nią dekompozycja obozu solidarnościowego wynikała z przesłanek głębszych aniżeli tylko ambicje polityczne poszczególnych liderów.
Było to przede wszystkim starcie dwóch odmiennych wizji polskiej transformacji i ustroju politycznego kraju. Na krótką metę Mazowiecki i jego stronnicy tę batalię z kretesem przegrali – Wałęsa nie tylko został prezydentem, ale w drugiej turze wyborów rywalizował o głosy ze Stanisławem Tymińskim, egzotycznym biznesmenem polonijnym, który podczas pierwszej tury pokonał urzędującego premiera. W szerszej perspektywie start Mazowieckiego był jednak ważnym doświadczeniem formacyjnym dla stojącego za nim środowiska. „Uważam, że dobrze się stało – mówił po latach w rozmowie z Tomaszem Lisem Adam Michnik – że Mazowiecki startował w tych wyborach. Dlaczego? Bo dzięki temu wokół Mazowieckiego skupił się obóz, ja bym to nazwał, strażników świętego ognia wartości demokratycznych. I taką rolę przez długi czas odgrywała Unia Demokratyczna, później Unia Wolności”.
Unię Demokratyczną powołano do życia w grudniu 1990 r. Chodziło o – w ówczesnych warunkach w Polsce nowatorskie – wykorzystanie potencjału komitetów wyborczych Mazowieckiego z okresu kampanii prezydenckiej (później tą drogą poszli m.in. Jan Olszewski i jego Ruch Odbudowy Polski oraz Andrzej Olechowski i Platforma Obywatelska). Na zjeździe zjednoczeniowym w maju 1991 r. dołączyli do niej członkowie działającego od lipca 1990 r. lewicowo-liberalnego Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokratyczna (ugrupowanie w proteście przeciwko zjednoczeniu opuścił jednak Zbigniew Bujak) oraz konserwatywnego Forum Prawicy Demokratycznej. Scaleniu towarzyszyło dużo emocji i niewiele pozytywnych komentarzy.
Wywodzący się z ROAD Henryk Wujec oceniał, że powstanie UD było niezbędne, ale dokonane złymi metodami. „W rezultacie straciliśmy Zbyszka Bujaka i kilkuset sensownych działaczy oraz jeszcze bardziej zmąciliśmy w głowie dawnym sympatykom »Solidarności«”. Lider FPD Aleksander Hall nie prognozował z kolei nowej formacji długiej działalności, twierdząc, że jest ona „tylko odpowiedzią na ten czas, na tę chwilę”. „Mająca powstać za moment partia – pisze w omawianej tu książce Arkadiusz Nyzio – była więc już na wejściu postrzegana jako pewna konieczność dziejowa – trzeba było ją stworzyć (…), ale w wypowiedziach jej liderów próżno szukać szczególnego entuzjazmu z tego powodu”. Przewodniczącym nowego ugrupowania w naturalny sposób został Tadeusz Mazowiecki.
Na pierwszy wyborczy sprawdzian UD czekała niecałe pół roku. Kampania wyborcza partii miała charakter mocno merytoryczny, zaś jej propozycje programowe były skoncentrowane przede wszystkim na kwestiach gospodarczych. Unici starali się także ocieplić swój technokratyczny wizerunek, organizując jarmarki i występy artystyczne. „Jestem za!” – głosiło główne hasło wyborcze Unii, ale 27 października 1991 r. okazało się, że większość wyborców była przeciw. Choć kandydaci UD zebrali najwięcej ważnie oddanych głosów, nie sposób rozpatrywać jej wyniku w kategoriach realnego zwycięstwa. Z 12,32 proc. poparcia okazała się co prawda najsilniejszym, ale jednym z blisko 30 ugrupowań, którym udało się zdobyć mandaty poselskie. W Sejmie I kadencji jej przedstawiciele zajęli 62 miejsca. Bronisław Geremek, przewodniczący klubu parlamentarnego UD, przyznał, że była to zaledwie połowa przedwyborczych oczekiwań.
Następstwem rozdrobnienia Sejmu I kadencji były problemy ze sformowaniem rządu opartego na stabilnej większości sejmowej. Bezpośrednio po wyborach nie udało się to Geremkowi. Kolejną szansę obsadzenia stanowiska premiera UD otrzymała dopiero po upadku gabinetu Jana Olszewskiego i nieudanej misji Waldemara Pawlaka. W lipcu 1992 r. na czele Rady Ministrów z jej ramienia stanęła Hanna Suchocka.
Powierzenie kierowania rządem do tej pory nieznanej szerzej doktor nauk prawnych z Poznania było dla obserwatorów sceny politycznej pewnym zaskoczeniem. Unia dysponowała przecież całą gamą działaczy niejako naturalnie predestynowanych do objęcia tej funkcji. Wysunięcie Suchockiej (do autorstwa koncepcji jej kandydatury przyznał się po latach Jan Rokita) było jednak podyktowane potrzebą wytypowania osoby, którą mogły zaakceptować wszystkie ugrupowania najliczniejszej w historii III RP koalicji rządowej. Poza UD tworzyły ją: Kongres Liberalno-Demokratyczny, Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Partia Chrześcijańskich Demokratów, Stronnictwo Ludowo-Chrześcijańskie, Polskie Stronnictwo Ludowe-Porozumienie Ludowe oraz Polski Program Gospodarczy (jeden z klubów parlamentarnych utworzonych przez posłów Polskiej Partii Przyjaciół Piwa).
Rząd Suchockiej działał do jesieni 1993 r. Pod koniec maja tego roku, na wniosek NSZZ Solidarność, posłowie uchwalili dla niego wotum nieufności (większością tylko jednego głosu). Umożliwiło to prezydentowi Wałęsie przedterminowe rozwiązanie Sejmu i wyznaczenie terminu kolejnych wyborów, które odbyły się 19 września 1993 r. UD znalazła się w opozycji, zaś w kwietniu 1994 r. połączyła się z KLD, który znalazł się poza parlamentem, wspólnie tworząc Unię Wolności. W październiku 1993 r. premierem koalicyjnego rządu Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego został Waldemar Pawlak. Jedną z jego pierwszych decyzji było wycofanie z parlamentu przeszło 50 projektów aktów prawnych, przygotowanych przez poprzedni gabinet.
Mimo iż przyszło mu działać w bardzo niekorzystnych warunkach społecznych (z miesiąca na miesiąc rosły niepokoje wynikające z odczuwania przez Polaków skutków przemian gospodarczych po 1989 r.), rząd Suchockiej utrzymał kurs polskiej transformacji oraz doprowadził do przyjęcia przez Sejm szeregu ważnych ustaw, jak Mała Konstytucja z października 1992 r., ustawa o podatku VAT czy nowa ordynacja wyborcza. Rządowi nie sprzyjały także warunki polityczne. W październiku 1992 r. UD została osłabiona rozłamem – partię opuściła grupa konserwatywnych działaczy z Aleksandrem Hallem na czele. W kwietniu 1993 r. w proteście przeciwko wolnorynkowej linii rządu do dymisji podał się minister rolnictwa Gabriel Janowski, przechodząc ze swoim PSL-PL do opozycji. Na miesiąc przed uchwaleniem wspomnianego wotum nieufności ambiwalentny stosunek do rządu mieli sami unici. Na tym tle wykształcił się wewnątrzpartyjny podział na Unię partyjną i Unię rządową. Była to zresztą tylko jedna z wielu kwestii dzielących członków ugrupowania.
Cechą bowiem od samego początku wyróżniającą UD na tle innych polskich partii politycznych była jej frakcyjność. Już na zjeździe zjednoczeniowym ukonstytuowały się trzy środowiska: Frakcja Społeczno-Liberalna na czele z Zofią Kuratowską (wywodzącą się z ROAD), akcentująca postulaty rozdziału państwa od Kościoła i lewicową wrażliwość społeczną; Frakcja Prawicy Demokratycznej, promująca idee gospodarki wolnorynkowej, państwa zdecentralizowanego i nowoczesnego, ale opartego na tradycji i wartościach chrześcijańskich, kierowana przez Aleksandra Halla; oraz Frakcja Zielonych Radosława Gawlika, skupiająca się na kwestiach ekologicznych. Ich zróżnicowanie światopoglądowe sprawiało, że unici w wielu ważnych kwestiach nie byli w stanie mówić jednym głosem.
Tak było m.in. w sprawie prawnego uregulowania dopuszczalności dokonywania aborcji. Kiedy w lipcu 1992 r. doszło do sejmowej debaty na ten temat, reprezentowali trzy różne stanowiska. Choć partia walnie przyczyniła się do wypracowania obowiązującego do dziś tzw. kompromisu aborcyjnego, zapytani przez socjologów delegaci na II Zjazd UD po kilku miesiącach od przyjęcia przez Sejm Ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, byli w jej ocenie mocno podzieleni. Na pytanie, czy ją popierają, zaledwie 6 proc. odpowiedziało zdecydowanie tak, 28 proc. – raczej tak, 25 proc. – raczej nie, 36 proc. – zdecydowanie nie, 4 proc. – trudno powiedzieć.
Podobnie było z poglądami unitów na gospodarkę.
W obszernym wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” w październiku 1991 r. Mazowiecki nie był w stanie wyrazić w kwestiach ekonomicznych jasnego stanowiska, ewidentnie starając się balansować między unijnymi skrzydłami. Określił się jako zwolennik społecznej gospodarki rynkowej, zaznaczając jednocześnie, że nie jest ani liberałem, ani socjaldemokratą. „Wielkie partie europejskie – wyjaśniał – są dziś wszystkie w centrum, jedne trochę bardziej w lewo, inne trochę bardziej w prawo, ale trzon jest w centrum”. Dla wyborców jednak, jak trafnie ocenił w swojej książce Nyzio, „za sprawą konfliktu unijnej »lewicy« z unijną »prawicą«, UD bynajmniej nie stawała się bardziej »centrowa« – stawała się nijaka”. Tymczasem unici, przekonani o własnych kompetencjach, nie byli skorzy do korzystania z usług doradców od marketingu. Kiedy przed wyborami parlamentarnymi w 1991 r. Witold Kulerski zaproponował, aby do prowadzenia kampanii zatrudnić specjalistów od reklamy, poparł go jedynie Andrzej Szczypiorski. „Reszta – wspominał – wielcy profesorowie, intelektualiści, oburzyła się: no jak to, pan więc uważa, że my nie umiemy napisać deklaracji czy oświadczenia?”.
Unii w istocie nie brakowało potencjału intelektualnego. Przekładało się to na kadry, których jakość była bodaj jej najmocniejszą stroną. „Unia Demokratyczna – pisał w 1991 r. Krzysztof Podemski – jest partią polskiej inteligencji. Ze wszystkimi jej zaletami i wadami. Z etosem, poświęceniem i idealizmem, którego symbolami w ostatnim półwieczu są Armia Krajowa i Komitet Obrony Robotników, »Tygodnik Powszechny« i Klub Krzywego Koła, ale i z opisywanym przed laty przez Józefa Chałasińskiego »inteligenckim ghettem«, wyobcowaniem, izolacją od innych środowisk, salonowością, rolą towarzyskich układów, snobizmem, histerycznymi skłonnościami, gadulstwem, nieudolnością w działaniu, przekonaniem o monopolu na rację. Jak wiele z tych wspaniałych cech polskiej inteligencji odnaleźć można w Unii! Ile jednak znaleźć w niej można także tych cech śmiesznych czy irytujących!”.
Owa inteligenckość, choć często negatywnie wpływała na skuteczność polityczną Unii, wnosiła jednak do brutalnej walki, toczonej nieustannie na polskiej scenie politycznej, swoisty powiew kultury. Podejmowanym przez nią działaniom zawsze towarzyszyło poszanowanie dla wartości i zasad demokratycznych oraz dobrych obyczajów. Kiedy na robocze spotkanie przed pierwszym posiedzeniem Sejmu I kadencji przybył przedstawiciel Sojuszu Lewicy Demokratycznej, posłowie UD jako jedyni nie opuścili sali. Unia była pierwszą partią obozu solidarnościowego, która była gotowa do zasypywania historycznych podziałów. Choć finalnie do niego nie doszło, przez pewien czas prowadzono rozmowy na temat połączenia ze Stronnictwem Demokratycznym. Poparcie UD w 1992 r. umożliwiło wywodzącemu się ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego Waldemarowi Pawlakowi podjęcie pierwszej, nieudanej, próby sformowania rządu. Choć w dniu głosowania sejmowego wiadomo było, że misja Pawlaka jest skazana na porażkę, unici głosowali za jego kandydaturą, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, w myśl zasady pacta sunt servanda.
Szacunek do politycznych oponentów często nie był jednak wobec unitów odwzajemniany. Nacechowane pejoratywnie określenie udecja, po raz pierwszy użyte przez Jarosława Kaczyńskiego, było jednym z wielu epitetów przypisywanych UD.
Rzeczone epitety bywają przywoływane także po latach pod adresem środowiska, które tworzyło Unię Demokratyczną. Choć ze sceny politycznej zniknęły już nawet jej kontynuatorki – Unia Wolności i Partia Demokratyczna (demokraci.pl pozostaje kanapową efemerydą), to wielu dawnych członków UD zachowuje polityczną aktywność. Do tego grona zaliczyć można zarówno aktywnych polityków (np. Bogdan Borusewicz, Jan Wyrowiński, Bogdan Klich, Marcin Święcicki, Adam Szejnfeld, Iwona Śledzińska-Katarasińska, Kazimierz Michał Ujazdowski i wielu innych), postaci pełniące różnego rodzaju funkcje publiczne (np. Irena Lipowicz, Jan Dworak, Jerzy Osiatyński), jak i osoby, które wycofały się na pozycje komentatorów życia politycznego (Jan Rokita czy Mirosław Czech).
Dodatkowo, jak zauważa Nyzio, wokół kręgu ludzi tworzących UD „powstała pokaźna liczba »legend« mówiących o jego potędze – w zależności od sympatii politycznych uznawano ją za fakt pozytywny bądź negatywny – wiele spośród nich przy czynnym udziale samych unitów. Duża część z nich jest wciąż żywa. Co o tym decyduje? Przeciwnicy środowiska UD upatrują przyczyny tego faktu w konsekwentnej realizacji kontraktu zawartego przy Okrągłym Stole, na mocy którego środowisko przyszłej UD zezwoliło ponoć na tzw. uwłaszczenie nomenklatury, zwolennicy podkreślają zaś format polityków UD, zwracając uwagę na mnogość wybitnych osobowości należących do Unii i ich specyficzne, »etosowe« podejście do uprawiania polityki”.
Z podejścia tego wynikały takie osiągnięcia, jak zaszczepienie w polskiej polityce szacunku do instytucji państwa, prawa i reguł demokratycznych czy kultury dyskusji. Choć obserwując dzisiejszą scenę polityczną, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wartości te odeszły już w zapomnienie, niemniej jednak stanowią one katalog dobrych praktyk, nad którego nierespektowaniem należy ubolewać.
W książce Nyzia nie brakuje opisów gorących politycznych debat pierwszej połowy lat 90., w których unici brali czynny udział: wspomnianego sporu o aborcję, o lustrację, zakres prywatyzacji, kształt samorządu terytorialnego czy bieżące rozgrywki związane z formowaniem kolejnych rządów. Mimo młodego wieku autor jest przy tym świetnie zorientowany w meandrach polityki tego okresu. Wrażenie robi bibliografia pracy obejmująca zarówno setki dokumentów i artykułów prasowych, jak również rozmowy ze świadkami historii. Warto przy tym zaznaczyć, że Nyzio częstokroć oddaje głos bohaterom tamtych czasów, co dodaje jego naukowej rozprawie kolorytu.
Dlaczego, mimo iż stały za nim kompetencje merytoryczne i znamienite nazwiska, projekt UD się nie powiódł? Autor nie unika formułowania własnych ocen, nie daje jednak kategorycznej odpowiedzi na to pytanie. Dostarcza natomiast ogrom materiału faktograficznego, który najzupełniej wystarczy, aby każdy czytelnik jego pracy mógł wyrobić sobie na ten temat własne zdanie.
***
Arkadiusz Nyzio, Rządzić znaczy służyć? Historia Unii Demokratycznej (1991–1994), Wydawnictwo PiT, Kraków 2014 r.