Twórca samego siebie
Portret Henryka Krzeczkowskiego według Wojciecha Karpińskiego
Był człowiekiem dobrym, mądrym, błyskotliwie inteligentnym i dowcipnym. Był Żydem, potem nie-Żydem, oficerem wojskowego wywiadu w latach 40., potem redaktorem „Tygodnika Powszechnego”, homoseksualistą i gorliwym katolikiem, a przede wszystkim – jak go nazwał przyjaciel Stefan Kisielewski – „inseminatorem”. Wojciech Karpiński dokonał niesamowitej pracy detektywistycznej w rozumieniu dosłownym i duchowym, by odkryć historię prawdziwą naszego przyjaciela Henryka i by odkryć, jak Henryk sam siebie konstruował z nadzwyczajnymi skutkami.
Z licznych fragmentów niepublikowanego dziennika Henryka Krzeczkowskiego widać, że był mitomanem całkowicie świadomym. Konstruował siebie na nowo. Ta historia autokreacji pełnej wątpliwości, wahań, sceptycyzmu, wyborów i nadziei na to, że będzie pełnoprawnym uczestnikiem wysokiej polskiej kultury, jest pasjonująca. Także dlatego, że udana. Już w 1947 r. rosyjski oficer, nadzorca polskiego wojska, pisał o Henryku, że przyjaźni się z Sapiegami (sic!), z Rostworowskimi, Meysztowiczami i innymi przedstawicielami arystokracji. Jak Henryk zdołał tak wcześnie i w tak dziwnym miejscu jak wywiad wojskowy rozpowszechnić takie wieści? Potem, po wielu perturbacjach, usunięto go ostatecznie z wojska w 1951 r., a już w 1956 miał być sekretarzem redakcji „Europy”, pisma, do którego powstania władze gomułkowskie nie dopuściły, a którego historię świetnie opisała Barbara Łopieńska. Mieli tam być Jerzy Andrzejewski i Paweł Hertz, Jerzy Żuławski i Zygmunt Mycielski.
Wojciech Karpiński odsłania sposoby, jakimi Henryk się posługiwał, by „inseminować” tych ludzi, ledwie po tym, jak zaczął tłumaczyć i z rzadka pisać. To jemu zawdzięczamy w pewnym sensie wspaniałe „Dzienniki” Mycielskiego, który – niepewny – przysłał Henrykowi pierwsze dwieście stron i znalazł tyle mądrego podziwu, że ruszył dalej aż do czwartego tomu.