Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Broń chemiczna

Broń chemiczna. Jak testowano narkotyki na żołnierzach Wehrmachtu

Żołnierzom łatwiej było znosić służbę m.in. dzięki Pralinkom Hildebranda – każda czekoladka zawierała 14 miligramów metamfetaminy. Żołnierzom łatwiej było znosić służbę m.in. dzięki Pralinkom Hildebranda – każda czekoladka zawierała 14 miligramów metamfetaminy. AKG / BEW
Niemiecka inwazja na Polskę była nie tylko taktyczną próbą generalną wojny błyskawicznej. Na szybko postępujących żołnierzach Wehrmachtu badano działanie silnego środka pobudzającego.
Pralinki HildenbrandaAN Pralinki Hildenbranda
Żołnierze niemieccy w Paryżu, czerwiec 1940 r. Bez narkotyków masowo wydawanych atakującym oddziałom blitzkrieg byłby prawdopodobnie niemożliwy.AKG/BEW Żołnierze niemieccy w Paryżu, czerwiec 1940 r. Bez narkotyków masowo wydawanych atakującym oddziałom blitzkrieg byłby prawdopodobnie niemożliwy.
Pervitin zawierał 3 miligramy metamfetaminy. 22-letni żołnierz Heinrich Böll, późniejszy laureat Literackiej Nagrody Nobla, pisał do rodziny: „Jeśli to możliwe, proszę, prześlijcie mi więcej Pervitinu”.AN Pervitin zawierał 3 miligramy metamfetaminy. 22-letni żołnierz Heinrich Böll, późniejszy laureat Literackiej Nagrody Nobla, pisał do rodziny: „Jeśli to możliwe, proszę, prześlijcie mi więcej Pervitinu”.
Polskie wydanie książki Normana Ohlera „Blitzed: Drugs in Nazi Germany”, która na Zachodzie wywołała burzliwą dyskusję wśród historyków. Polskie wydanie książki Normana Ohlera „Blitzed: Drugs in Nazi Germany”, która na Zachodzie wywołała burzliwą dyskusję wśród historyków.

Artykuł w wersji audio

W 1938 r. na niemiecki rynek trafił lek o nazwie Pervitin produkowany przez firmę farmaceutyczną Temmler-Werke. Zawierał on 3 miligramy metamfetaminy, a jego stymulujące właściwości nie umknęły uwadze Ottona Rankego, dyrektora Instytutu Fizjologii Ogólnej i Obronnej Berlińskiej Akademii Medycyny Wojskowej. Amfetaminy wzmacniają zdolności fizyczne, energetyzują, zwalczają zmęczenie i senność. Mogą także wpływać na nastrój i zachowanie, wzmagając pewność siebie i odwagę, a w wypadku większych dawek niekiedy także agresję. Są to właściwości pożądane z wojskowego punktu widzenia, dlatego perwityna stała się niemiecką „pigułką ataku”.

Między kwietniem a grudniem 1939 r. Temmler zaopatrzył siły zbrojne w 29 mln tabletek, które Wehrmacht dystrybuował podczas ataku na Polskę. Pervitin zdał egzamin i w połowie kwietnia 1940 r. naczelny dowódca wojsk lądowych Walther von Brauchitsch wystosował rozporządzenie do lekarzy wojskowych: „Doświadczenia z kampanii polskiej pokazały, że w określonych sytuacjach sukces militarny zależy w decydujący sposób od przezwyciężenia zmęczenia mocno przeciążonego oddziału. (...) Do odpędzenia senności (...) służy środek pobudzający. Zgodnie z planem do wyposażenia sanitarnego został wprowadzony Pervitin”. W rezultacie masowe spożycie tego środka przypadło na szczytowy okres blitzkriegu wiosną 1940 r. Wojsko zużyło wówczas 35 mln pigułek. Wojnę błyskawiczną na równi z technologią napędzała farmakologia.

Zaobserwowano jednak skutki uboczne zażywania perwityny, takie jak kac amfetaminowy, niewydolność krążeniowa, niepohamowana agresja czy niesubordynacja. Żołnierze popadali też w uzależnienie, a głód przyjmowania coraz większych dawek zaspokajali na własną rękę, co nie było trudne, gdyż do lipca 1941 r. środek można było nabyć bez recepty. Co więcej, na rynku dostępne były też na przykład Pralinki Hildebranda – każda czekoladka zawierała 14 miligramów metamfetaminy (prawie pięć razy więcej niż pigułka Pervitinu). Pamiętajmy jednak, że w latach 30. i 40. stosowanie amfetamin w celach terapeutycznych było ogólnie uznane w niemal 40 przypadkach chorobowych, od schizofrenii, przez epilepsję, po otyłość. Stacjonujący w okupowanej Polsce 22-letni żołnierz Heinrich Böll, późniejszy laureat Literackiej Nagrody Nobla, w listach do rodziny nieustannie prosił o nowe dostawy tabletek: „Jeśli to możliwe, proszę, prześlijcie mi więcej Pervitinu”. „Pomyślcie proszę o tym, żeby przy następnej okazji przysłać mi kopertę Pervitinu”. „Służba jest uciążliwa, dlatego będę pisał najwyżej co drugi–czwarty dzień. Dzisiaj proszę przede wszystkim o Pervitin!”.

Oderwany od rzeczywistości

Wojsko próbowało objąć używanie pigułek ściślejszą kontrolą, ale bardziej rygorystyczne wytyczne na niewiele się zdały. W obliczu ciężkich zimowych warunków w czasie walk na terenie ZSRR spożycie metamfetaminy ponownie wzrosło. Pewien żołnierz Wehrmachtu uczestniczący w listopadzie 1943 r. w walkach o Żytomierz wspominał: „Nie mogłem spać. Podczas ataku wziąłem zbyt wiele perwityny. Od dłuższego czasu wszyscy byliśmy od niej uzależnieni. Każdy ją brał – coraz częściej i coraz więcej. Pigułki łagodziły uczucie niepokoju. Wprowadzały w stan przyjemnego zobojętnienia. Niebezpieczeństwo nie wydawało się już takie groźne. Czułeś swoją rosnącą siłę”.

Rola środków psychoaktywnych w rzeczywistości wojennej nazistów jest tematem niezwykle fascynującej społecznej, politycznej i militarnej biografii intoksykantów pióra Normana Ohlera. Autor tej popularnonaukowej książki nie jest historykiem, lecz pisarzem, o czym od pierwszych stron świadczy swobodny styl i narracja momentami w duchu powieści kryminalnej, reportażu, biografii i wspomnień wojennych.

Ohler dobitnie ukazuje sprzeczność między oficjalną bezwzględną polityką antynarkotykową nazistów a ich praktyką. Narkotyki, które utożsamiono nie tylko z dekadencją, ale także z żydostwem, nazywano „oszałamiającym jadem”, demoralizującym i nadwątlającym witalność rasy aryjskiej. Nie przeszkadzało to jednak ani w metamfetaminowym dostrajaniu oddziałów do tempa szybkiej wojny, ani w nadużywaniu środków odurzających przez członków elity władzy. Ohler metaforycznie wyjaśnia tę hipokryzję, przekonując, że naziści „nienawidzili narkotyków, ponieważ sami chcieli działać jak one”, a zatem „dla »uwodzicielskich trucizn« nie było miejsca w systemie, w którym uwodzić miał jedynie führer”.

A skoro mowa o Hitlerze, analiza skrupulatnych zapisków jego prywatnego lekarza Theodora Morella doprowadziła Ohlera do zakwestionowania powszechnego przekonania, że przywódca Trzeciej Rzeszy nadużywał metamfetaminy. Dowiadujemy się natomiast, że od lipca 1944 r. Morell wstrzykiwał mu coraz większe dawki Eukodalu, silnego opioidu, potężniejszego kuzyna heroiny. W 1944 r. „pacjent A” otrzymywał już spore, bo 20-miligramowe zastrzyki. O ile metamfetamina silnie pobudza centralny układ nerwowy, o tyle Eukodal jest depresantem, czyli wykazuje działanie narkotyczne. Coraz bardziej oderwany od rzeczywistości, ale regularnie faszerowany opioidami oraz mnóstwem innych leków i preparatów, Hitler czuł euforię, nawet gdy sytuacja strategiczna nie rysowała się kolorowo. Dodatkowo, po nieudanej próbie zamachu na swoje życie w czerwcu 1944 r., przez 75 dni otrzymywał kokainę. Między lipcem a październikiem 1944 r. w ciele Hitlera buzował więc potężny koktajl opioidowo-kokainowy. Dzisiaj powiedzielibyśmy speedball.

Jakkolwiek trudno zgodzić się z Ohlerem, że „niemal nikt nie wie”, jaką karierę zrobiła w Trzeciej Rzeszy metamfetamina, to bez wątpienia nie powstała dotychczas tak wielowątkowa, szczegółowa i barwna rekonstrukcja życia środków odurzających w nazistowskich Niemczech. Ohler przytacza wiele źródeł, a w szczególności zapiski dr. Morella. Ta bogata w cytaty zaczerpnięte z oficjalnych dokumentów, listów i wspomnień praca otwiera oczy na mało znane fakty i konteksty. Porządkuje na przykład wiedzę na temat eksperymentów na więźniach prowadzonych pod koniec wojny w obozie Sachsenhausen nad cudownym kokainowym środkiem, który doprowadzając do granic ludzką wytrzymałość fizyczną, miał pomóc Niemcom wygrać wojnę. Prace takie jak „Trzecia Rzesza na haju” są niezastąpione, odzierają bowiem praktykę wykorzystywania środków odurzających na wojnie z otaczającego ją tabu.

Anglojęzyczne wydanie książki („Blitzed: Drugs in Nazi Germany”, Penguin 2016 r.) wywołało ożywioną dyskusję i skrajne niekiedy oceny historyków. Wynika to po części z tego, że militarne wykorzystanie substancji psychoaktywnych jest przez historyków głównego nurtu ignorowane, marginalizowane lub sprowadzane do anegdot. Temat jest też niemal nieobecny w historiografii wojskowej. Z drugiej strony sam Ohler leje wodę na młyn krytyków. Starając się ukazać istotną rolę narkotyków w wysiłku wojennym nazistów, momentami niepotrzebnie odurza hiperbolami. Kłopotliwy bywa nieco przesadnie sensacyjny ton narracji i przecenianie skali narkotyzowania się w Trzeciej Rzeszy. W pułapkę tę autor wpada, pozwalając sobie niekiedy na zbytnie uogólnienia i spekulacje w rodzaju: „mentalność dopingowa rozprzestrzeniła się po wszystkich zakątkach Rzeszy. Pervitin umożliwił jednostce funkcjonowanie w dyktaturze”.

Na speedowym dopingu

Chociaż nie znamy statystyk, to przecież nie każdy Niemiec i nie każdy żołnierz używał perwityny, nie mówiąc o jej nadużywaniu, a najpopularniejszym intoksykantem wojny wcale nie była metamfetamina, lecz alkohol. Niemcy nie byli, jak brzmi oryginalny tytuł książki, na totalnym rauszu (Der totale Rausch). Mimo tych zastrzeżeń książka nie jest wszakże próbą rewizjonizmu i zrzucenia na narkotykowe odurzenie odpowiedzialności za nazistowskie zbrodnie.

Aby opowieść Ohlera rozbroić z nadmiernie sensacyjnego tonu, warto spojrzeć na nią w szerszym kontekście. Trzecia Rzesza bowiem zapoczątkowała prowadzenie wojny na speedowym dopingu, ale po farmakologiczne wspomaganie sięgnęły także Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Japonia. Praktyka energetyzowania żołnierzy amfetaminowymi wzmacniaczami przetrwała z kolei nie tylko drugą wojnę światową, ale także zimną wojnę.

W czerwcu 1940 r. przy zestrzelonych podczas nalotów na Wyspy Brytyjskie pilotach Luftwaffe znaleziono tajemnicze tabletki, które zidentyfikowano jako metamfetaminę. Brytyjczycy przeprowadzili badania i w 1942 r. oficjalnie zaaprobowali rozdawanie najpierw pilotom RAF, a potem także żołnierzom sił lądowych amfetaminy – 5-miligramowych tabletek Benzedryny produkowanej przez amerykańską firmę Smith, Kline&French (SKF). Ogółem podczas drugiej wojny światowej brytyjskie siły zbrojne skonsumowały ok. 72 mln pigułek Benzedryny.

Było to jednak kilka razy mniej niż w wypadku Amerykanów, którzy zużyli ich 250–500 mln. Rozbieżności wynikają z faktu, że nieznana jest cena, za jaką władze kupowały lek, jednak z pewnością była ona niższa od ceny rynkowej. Skala dopingu była duża, o czym świadczą wyniki badań przeprowadzonych pod koniec wojny w jednym z amerykańskich szpitali wojskowych: 89 proc. pacjentów przyznało, że podczas służby regularnie brało benki (jak pieszczotliwie określano Benzedrynę), a 25 proc. ich nadużywało.

Podobnie jak w wypadku Brytyjczyków największym konsumentem stymulantów było lotnictwo. Od 1943 r. dystrybuowano je wśród załóg uczestniczących w długich misjach; „w każdym niezbędniku w amerykańskim bombowcu znajdowały się pakiety pięciomiligramowych tabletek Benzedryny” – pisze Nicolas Rasmussen w swojej klasycznej już monografii „On Speed: The Many Lives of Amphetamines” (2008 r.). Alianccy piloci, którzy przeprowadzali bombardowania strategiczne Niemiec i Japonii, nierzadko latali więc na speedzie. W marcu 1945 r. „New York Times” donosił, że wzmacnianie się pilotów bombowców było normą: podczas kilkunastogodzinnych lotów nawigator „przeciera swe zmęczone oczy, połyka trochę więcej Benzedryny i wraca do pracy”.

Japońska Armia Cesarska używała, podobnie jak Niemcy, metamfetaminy, która miała tam długą historię. Po raz pierwszy zsyntetyzował ją w 1919 r. Akira Ogata, pracując nad nową formułą efedryny, a więc alkaloidu wyizolowanego z ziela przęśli jeszcze w 1887 r. Od 1941 r. na rynku dostępny był Philopon, lek, którego nazwa łączyła dwa greckie słowa philo (miłość) i ponos (praca), a więc dosłownie „wzmagający zapał do pracy”. W wojsku stymulanty nazywano środkami pobudzającymi ducha walki, a te, które rozdawano żołnierzom pełniącym wartę, popularnie określano jako koci wzrok. Najsłynniejsi konsumenci crystal meth – piloci kamikadze – otrzymywali specjalnie przygotowane tabletki szturmowe w formie metamfetaminy zmieszanej ze sproszkowaną zieloną herbatą i opieczętowane cesarskim herbem.

Wyjątkiem była Armia Czerwona, która jako jedyne siły zbrojne wielkich mocarstw nie korzystała z amfetaminowych stymulantów. Czerwonoarmistów wzmacniała wódka, niekiedy zmieszana z kokainą (napój znany jako koktajl okopowy). To bowiem alkohol był nie tylko najpopularniejszą, ale i najstarszą używką wojny. Każde społeczeństwo i jego armia miały swe źródło płynnej odwagi. Już starożytni greccy hoplici szli do starcia z nieprzyjacielem na solidnym rauszu wywołanym winem. Rosyjscy marynarze i żołnierze otrzymywali zwyczajową dzienną rację wódki zwaną czarką. Brytyjczycy rozdawali swoim oddziałom rum, Francuzi wino, a Niemcy piwo. Często przed bitwą, aby pokrzepić ducha walki, wydawano dodatkowe porcje. Alkohol stał się integralną częścią kultury wojskowej.

Naćpani wojownicy

Druga wojna światowa nie była też historycznie bezprecedensowa pod względem taktycznego wykorzystania stymulantów. Historia narkotyków i wojny jest długa i bogata. Od wieków chemiczne szprycowanie walczących w celu wykrzesania z nich dodatkowej siły, wytrzymałości, odwagi i morale było niemal uniwersalną praktyką.

Wojownicy inkascy, a później także Indianie i żołnierze państw andyjskich, takich jak Peru i Boliwia, żuli delikatnie pobudzające liście koki, które umożliwiały pokonanie zmęczenia i ułatwiały funkcjonowanie na dużych wysokościach. W XVI w. tureccy żołnierze spożywali, podobnie jak sikhowie (najlepsi hinduscy wojownicy), umiarkowane ilości opium, wzmacniając ducha bojowego. Wojownicy plemion stepów Azji Północnej, zwłaszcza syberyjscy Kamczadale i Koriacy, bili się bezwzględnie, pobudzani wyciągiem z muchomora czerwonego zawierającego stymulujący i halucynogenny muscymol. Grzybem tym prawdopodobnie również wspomagali się południowoafrykańscy Zulusi. Plemiona Afryki Zachodniej z kolei wykorzystywały pobudzające alkaloidy obecne w orzeszkach kola. Stymulantem stosowanym podczas pierwszej wojny światowej była kokaina. Brytyjskie siły zbrojne używały leku o nazwie Tabloid March (wymuszony marsz), który zawierał kokainę, wyciąg z orzeszków kola i kofeinę.

Podczas wojen w Korei i Wietnamie Amerykanie rozdawali swoim żołnierzom dekstroamfetaminę (Dexedrynę). W latach 1966–69 siły zbrojne USA w Indochinach zużyły ok. 225 mln tabletek. Pewien członek amerykańskiego plutonu przeprowadzającego długie patrole wyznał: „Mieliśmy najlepszą amfetaminę, jaka była dostępna, a zaopatrywał nas w nią amerykański rząd”. Rozdawanie Dexedryny amerykańskim pilotom podczas wojny w Zatoce Perskiej oraz operacji w Afganistanie i Iraku nie stanowiło odstępstwa od zimnowojennej praktyki z tą różnicą, że bardziej je sformalizowano i poddano ścisłej kontroli.

Speedowy doping towarzyszy również oddziałom nieregularnym, jak choćby irackim rebeliantom z grupy Abu Musaba al-Zarkawiego walczącym w Iraku po 2003 r., dzieciom żołnierzom w Afryce (np. w wojnach domowych w Sierra Leone i Liberii w latach 90.) czy ostatnio dżihadystom tzw. Państwa Islamskiego zaopatrywanym w Captagon (fenetylinę, której głównym składnikiem jest amfetamina). Donosząc o tych bezwzględnych naćpanych bojownikach, media zwykle nie wspominają, że zachodnie armie przez wieki eksperymentowały z rozmaitymi stymulantami, często sięgając po farmakologię w celu motywowania żołnierzy do walki i poświęcenia.

Środki odurzające na stałe wpisały się w krajobraz wojen, a największą wartością książki Ohlera jest wywołanie dyskusji, która może pomóc w pełniejszym zrozumieniu nie tylko nazistowskiej machiny wojennej, ale także genezy militarnego dopingu.

***

Autor jest dr. hab., adiunktem w Instytucie Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorem „Shooting Up. A Short History of Drugs and War” (Oxford University Press i Hurst Publishers, 2016 r.) wydanej na podstawie jego „Farmakologizacji wojny. Historii narkotyków na polu bitwy” (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2012 r.).

Polityka 2.2017 (3093) z dnia 10.01.2017; Historia; s. 57
Oryginalny tytuł tekstu: "Broń chemiczna"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną