W Domu Kultury na warszawskim Bródnie miał się 30 listopada 1976 r. odbyć wieczór poetycki Stanisława Barańczaka. Niewiele wcześniej, 22 września 1976 r., powstał Komitet Obrony Robotników. Barańczak należał do grona założycieli KOR, toteż jego nazwisko wnet objął cenzuralny zapis. Drzwi Domu Kultury zastał zatrzaśnięte na głucho. Wśród niedoszłych słuchaczy był również socjolog i reżyser Tadeusz Walendowski, który zaproponował: „W takim razie jedźmy do mnie, na Puławską”. Tak narodziła się legendarna świetlica, znana też jako Salon Walendowskich.
Mieszkanie nr 35 przy Puławskiej 10 należało niegdyś do Melchiora Wańkowicza. Teraz zajmowała je żona Walendowskiego Anna Erdman, wnuczka słynnego pisarza (a córka znanego dziennikarza Jana Erdmana). Ania miała obywatelstwo USA, co zapewniało owemu lokum przywilej bezcenny: bezpieka traktowała je jako miejsce eksterytorialne i choć ostentacyjnie kręciła się dokoła, wystając natrętnie przed domem, na schodach, pod drzwiami, to jednak do środka nigdy wkraczać się nie ważyła.
Samo mieszkanie nie było zbyt obszerne. Składało się z sypialni, kuchni, łazienki, przedpokoju oraz pokoju głównego (z balkonem), pełniącego właśnie funkcję salonu. Służba Bezpieczeństwa sporządziła nawet szczegółowy plan owych pomieszczeń, zaznaczając takie elementy, jak dwa materace typu yogi, kredens, sekretarzyk oraz punkt kluczowy: fotel, na którym zasiadał bohater wieczoru. Odnotowano też skrupulatnie „szafkę, gdzie W. [Walendowski] często przechowuje materiały”, czy przyklejoną nad stołem w kuchni „tablicę ogłoszeń”, na której krzyżowały się opozycyjne informacje i komunikaty.
1.
Tak oto, wskutek pewnego zbiegu okoliczności – choć też trudno to nazwać czystym przypadkiem – w środku Warszawy i w środku dekady gierkowskiej narodziła się inicjatywa w ówczesnych realiach zgoła niewyobrażalna. Pośród przaśnej szarzyzny PRL i jego topornej, załganej propagandy samorzutnie powstała instytucja, jakiej tu wcześniej nie widziano: całkowicie niezależny od władzy ośrodek prezentacji i wymiany myśli, idei oraz twórczości niejednokrotnie najwyższego lotu.
Oczywiście również i kiedyś, szczególnie po 1956 r., istniały takie oazy względnych przynajmniej swobód. Fenomeny tak bardzo rozmaite, jak sejmowe koło Znak, Kluby Inteligencji Katolickiej, Klub Krzywego Koła, Studencki Teatr Satyryków, Dyskusyjne Kluby Filmowe, niektóre czasopisma. Tyle tylko, iż często były to byty efemeryczne, wystawione na brutalny nacisk ideologiczny i presję wszechobecnej cenzury, zmuszone posługiwać się niedopowiedzeniem, pomrugiwać aluzją, poddane politycznej kontroli lub wręcz zagrożone likwidacją. Tymczasem prekursorska wyjątkowość Salonu Walendowskich polegała na tym, że nie podlegał on żadnej zewnętrznej sile, ignorował samo istnienie cenzury, nie truchlał przed tajną policją, zaś jego uczestnicy, wystrzegając się aktów nieodpowiedzialności, a nawet unikając zbytecznej brawury – pełnym głosem, w zgodzie z własnym sumieniem mówili o sprawach dla Polski kluczowych.
2.
Niekiedy nazywano to niezwykłe miejsce Salonem Kultury Niezależnej. I takim też było w istocie. Swoje utwory i przemyślenia prezentowali tam twórcy rzeczywiście wybitni – albo już objęci zakazem druku, albo niekoniunkturalnym akcesem chcący wesprzeć szlachetną inicjatywę. Pisarze i eseiści: Stefan Kisielewski, Marian Brandys, Tadeusz Konwicki, Jan Józef Szczepański, Andrzej Kijowski, Kazimierz Orłoś, Marek Nowakowski, Tomasz Burek, Piotr Wierzbicki, Tadeusz Korzeniewski, Jan Walc, Leszek Szaruga, Witold Sułkowski, Jan Strękowski. Poeci: Stanisław Barańczak, Ryszard Krynicki, Wiktor Woroszylski, Seweryn Pollak, Antoni Pawlak, Jacek Bierezin, Zenon Jaskuła, Lech Dymarski, Andrzej Titkow. Poeci śpiewający (zapewne po Noblu dla Boba Dylana traktujemy ich twórczość poważniej), bardowie opozycji, a później Solidarności: Jacek Kleyff, Jan Krzysztof Kelus, Jacek Kaczmarski. Satyryk Janusz Szpotański. Aktorzy Halina Mikołajska, Andrzej Seweryn, Maciej Rayzacher. Muzyk Krzysztof Knittel. Architekt i plastyk Czesław Bielecki. Socjolog Paweł Śpiewak.
Stricte polityczny charakter miały spotkania z Tadeuszem Mazowieckim i wspomnianym Stefanem Kisielewskim (byłymi posłami koła Znak), liderem KOR Jackiem Kuroniem, politologiem z Kanady Adamem Bromkem, z szefem podziemnych drukarzy Mirosławem Chojeckim, a wreszcie z redaktorami opozycyjnych periodyków – gdańskiego „Bratniaka” i lubelskich „Spotkań”.
3.
Był zatem salon nie tylko oazą kultury niezależnej, lecz także skrawkiem, enklawą wolnej, już duchowo wyzwolonej Polski, zaś burzliwe nieraz dyskusje czyniły zeń – w mikroskali naturalnie – quasi-parlament demokratycznej opozycji. Formowały się tam umysły młodej inteligencji, wykuwały zręby ideowych tożsamości, dojrzewały polityczne strategie. Niektóre wieczory przy Puławskiej musiały głęboko zapaść w pamięć, gdyż poruszano tam sprawy doniosłości niezmiernej.
4 kwietnia 1979 r. Jacek Kuroń ocenił sytuację w kraju i przedstawił program działań opozycji. O ile w kwestiach ekonomicznych wykazał lewacką naiwność (robotnicy właścicielami fabryk), to jego analiza polityczna zawierała akcenty bez mała prorocze. Przewidywał, że pokojowa samoorganizacja społeczeństwa wywrze w końcu taką presję, iż jedna iskra, strajk w jednym zakładzie doprowadzi do strajku powszechnego w całym kraju, co przy krachu i kompromitacji władzy pozwoli opozycji – w perspektywie – działać legalnie.
Duże znaczenie miała też polemika między Piotrem Wierzbickim a Adamem Michnikiem. 4 października 1978 r. Wierzbicki odczytał „Traktat o gnidach”, gdzie bezpardonowo i szyderczo osądził ludzi wahających się, ostrożnych oportunistów. Michnik odpowiedział tekstem „Gnidy i anioły”, w którym przestrzegał przed postawami nazbyt bezkompromisowymi, przed okazywaniem wyższości, a nawet pogardy dla mniej zdecydowanych. Uważał, iż może prowadzić to do swoistego sekciarstwa i niebezpiecznej autoidealizacji, w efekcie drastycznie zawężając możliwości pozyskiwania nowych ludzi dla sprawy wolności.
24 maja 1978 r. gościł w salonie prof. Adam Bromke o poglądach ortodoksyjnie endeckich. Przestrzegał przed awanturniczą aktywnością opozycji, która mogłaby doprowadzić do krwawego zrywu, zagrażając samej substancji narodowej. Sugerował współdziałanie z władzą, a Związek Sowiecki uważał za ostoję światowego ładu. Stosował schematyczne antynomie: idealizm (bądź romantyzm) versus realizm (albo pozytywizm). Spotkał się ze stanowczymi replikami Jana Józefa Lipskiego, Michnika, Kuronia, Blumsztajna, Wóycickiego, właściwie całej sali. Dyskutanci dowodzili, iż właśnie odważna, lecz powściągliwa postawa opozycji stanowi przykład realizmu i odpowiedzialnej, pozytywistycznej pracy u podstaw. „Mówienie o niepodległości jako celu finalnym naszych działań – podsumował Adam Michnik – jest nie tylko moralną, ale polityczną powinnością”. U Bogdana Borusewicza wywód Bromkego wywołał silne wzburzenie: „Wściekłem się na tego kolaboranta i w środku wyszedłem”. Zaś Kuroń wspominał: „Bromke tłumaczył, że gdyby ZSRR miał się rozpaść, to trzeba by go ratować, bo to bardzo ważne dla osi północ–południe. Ryk dzikiego śmiechu przyjął to oświadczenie”.
4.
Wątek Narodowej Demokracji pojawił się znów 21 lutego 1979 r. Gośćmi salonu była redakcja gdańskiego „Bratniaka”, czyli zalążek Ruchu Młodej Polski w składzie: Aleksander Hall, Arkadiusz Rybicki i Jacek Bartyzel. Nie byli żadnymi endekami, poszukiwali natomiast syntezy idei niepodległościowej z myślą polityczną endecji, oczyszczoną z nalotu antysemityzmu, społecznego darwinizmu i egoizmu narodowego. Doszło do nieco absurdalnej licytacji, czy ludzie „Bratniaka” powinni się poczuwać do win swych rzekomych antenatów i czy formacja tzw. lewicy laickiej weźmie na swoje barki grzechy komunistów. Temperatura emocji sięgnęła wrzenia. Była to zarazem jedna z ważniejszych dyskusji opozycyjnych, krystalizująca tożsamości różnych środowisk ideowych, zdolnych wszakże do uczciwego, przyjaznego dialogu.
Równie ciekawie przebiegały inne spotkania. Kisiel, przywołując tzw. odwilż 1956 r., analizował szanse KOR. Tadeusz Mazowiecki kreślił relacje między Kościołem a opozycją. Tadeusz Konwicki polemizował z Jackiem Kuroniem o stopniu angażowania się literatury w politykę opozycyjną; owocem tego starcia stała się niebawem „Mała Apokalipsa”. Andrzej Kijowski mówił o niepisanej umowie między władzą a społeczeństwem: w zamian za pozostawienie politycznych prerogatyw – względne swobody twórcze, dla Kościoła i prywatnego rolnictwa. Jan Walc, pytając „Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość?”, odpowiadał: tak, ale najpierw trzeba stać się obywatelem, do niepodległości dojrzeć w sobie samym.
Redaktorzy drugoobiegowego „Zapisu” w pisarstwie antyreżimowym dostrzegali pułapki nadmiernego uwikłania literatury w doraźną politykę. Maciej Rayzacher i Andrzej Seweryn czytali „Księgę zapisów cenzury”, ukazującą niewyobrażalną wprost skalę absurdów propagandy. Halina Mikołajska po mistrzowsku prezentowała przejmujące wiersze Barańczaka. Tomasz Burek prześledził meandry polityki kulturalnej po 1945 r. Każdy kolejny wieczór był wydarzeniem niepowszednim zarówno w kulturalnym, jak i politycznym wymiarze.
5.
Do dziś trudno pojąć, jak w takim miejscu zmieścić mogło się jednocześnie nawet do 200 osób, stłoczonych na podłodze, krzesłach, kaloryferach czy materacach niczym sardynki. W tym tłumie jak ryby w wodzie buszowali synowie Ani i Tadka – kilkuletnie szkraby Dawid i Eljasz. Olbrzymi sznaucer Goliat miał pozycję niepodważalną. Podczas przerw życie towarzyskie przenosiło się do kuchni, gdzie panie przyrządzały kanapki. Atmosfera się rozluźniała, dopisywały humory.
W 1979 r. bezpieka zaostrzyła represje. Dzieci Walendowskiego nie miały szans na przedszkole, a on sam – od dawna – na jakąkolwiek pracę. Gości salonu zaczęto legitymować, niekiedy zatrzymywać. Ani Erdman nie odnowiono wizy. Nie było rady, 1 września 1979 r. Walendowscy musieli odlecieć do USA. Wcześniej, 18 sierpnia, odbyło się ostatnie spotkanie w Salonie. Była to licytacja – poprowadził ją brawurowo Lech Dymarski – pozostawionych w kraju przedmiotów, od książek i maszyny do pisania po ubrania i rośliny doniczkowe. Tak dobiegła kresu piękna epopeja. Całą tę pasjonującą historię spisał Ośrodek KARTA i wydał w postaci książki. Szef KARTY Zbigniew Gluza sugestywnie, z ogromną pieczołowitością odtworzył jeden z ciekawszych, a mniej znanych rozdziałów naszych współczesnych dziejów.
Salon. Niezależni w „świetlicy” Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976–79, Ośrodek KARTA